Andrea Camilleri
Świetlne ostrze
Przełożył Maciej A. Brzozowski
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2021
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Zbyt wiele kobiet
Gdy wiemy, że nasz ulubiony autor ulubionych kryminałów już nie żyje, ale pozostała nam lektura jeszcze dobrego tuzina jego książek (bo proces translacji nie postępuje zbyt szybko), trochę inaczej, z innym – nazwijmy to uczucie nastawieniem – zabieramy się do czytania. Jakaś taka dystansująca mgiełka się pojawia, jakaś drobina metafizycznego żalu, trochę szacunku dla majestatu odejścia na drugą stronę, nieco powściągliwości tudzież ostrożności. Aut nihil, aut bene…
No dobra… Ale w przypadku Andrei Camilleriego to zastrzeżenie nie musi funkcjonować – i nie powinno. Wstrzemięźliwość mu nie przysługuje – nawet teraz. Camilleri przez swe długoletnie i nader częste z nami obcowanie dorobił się statusu kumpla. Z tych, co to im można nawtykać, troszkę się nawet naigrawając. Bo obie strony wiedzą, że to z życzliwości – nie z niczego innego. Oddajmy się zatem lekturze tak, jak gdyby się nic nie stało. Bez filtrów uprzejmej poprawności i łagodnego, wyrozumiałego tolerowania słabości. Zresztą Camilleri byłby z takiego podejścia zadowolony. W końcu w swym pierwszym wcieleniu był człowiekiem teatru – reżyserem, inscenizatorem, teoretykiem i wykładowcą akademickim, zwolennikiem awangardy i teatru absurdu – pionierem inscenizacji dramatów Samuela Becketta i Eugene’a Ionesco na włoskim rynku; pisywał też wiersze i kawałki prozy, które życzliwi mu przyjaciele nazywali eksperymentalnymi, by jakoś zamaskować ich mizerię intelektualną i formalną… W końcu pan reżyser Camilleri pojął, że nie tędy jego droga, że raczej nie zostanie wielkim awangardowym pisarzem włoskim XX wieku – laureatem i autorytetem, drugim Moravią, Pirandellem, Sciascią czy Italem Calvino; zaś pozycji Umberta Eco na pewno nie dorówna. Postanowił przeto za tę niedostateczność sam się ukarać i w 1994 roku (miał 69 lat!) rzucił się na rynek komercyjny, pisząc i wydając pierwszą w swym dorobku opowieść kryminalną, podlegającą wszelkim regułom gatunku – „Kształt wody”. Dowiódł, że pisać umie – tylko akurat nie to, co mu się wydawało jego przeznaczeniem przez pierwsze pięćdziesiąt lat twórczego życia.
Nic w tym osobliwego – historia literatury zna takie przypadki. Zresztą niewiele jest rzeczy, których historia literatury by nie znała. Andrea Camilleri wyjątkiem nie jest. Z zaplanowanej próby sił, będącej rodzajem współzawodnictwa z samym sobą, artysta wysnuł w zasadzie nowe życie. Wykreował bohatera wielokrotnego użytku – sympatycznego, budzącego aprobatę czytelników, osadził go w pejzażu, który nie wymagał pogłębionych studiów topograficznych (jako że znał sycylijskie realia od dzieciństwa…), dodał mu zróżnicowane i psychologicznie wiarygodne towarzystwo (osobliwie płci pięknej…), zadbał o zasilanie w atrakcyjne kazusy kryminalne (sycylijskie kroniki zbrodni i pospolitszych przestępstw są źródłem niewyczerpanym…). Innymi słowy – już pierwszy zarys tej kreacji we wspomnianym „Kształcie wody” nadawał się do powtórzenia, a rudymenty sytuacyjne mogły ulegać swobodnemu wzbogacaniu w procesie tworzenia naszego ulubionego ciągu dalszego. Pomysł był otwarty, a okoliczności towarzyszące – nader elastyczne. Camilleri był na tyle przewidujący, że stworzył mikrokosmos ewoluujący, gotów do długotrwałej obróbki. Czy już na początku miał taki zamiar, czy tylko wyszło mu tak przypadkiem?
Myślę, że nie było w tym przypadku. Chęć sprawdzenia się – i owszem. Ale w trakcie ta robota po prostu mu się spodobała, więc postanowił kontynuować. Dajmy sobie spokój z tym teatrem na pełny etat, z tą awangardą, zwłaszcza że już nie to zdrowie. I tak narodził się sycylijski policjant Salvatore (w funkcjonalnym zdrobnieniu – Salvo…) Montalbano. Funkcjonariusz w oficerskim stopniu komisarza, w formacji Polizia di Stato, a konkretnie w Polizia Municipale (zresztą tak na marginesie: struktura włoskiej policji swą plątaniną przypomina talerz spaghetti alle vongole). W wieku średnim on-ci był, przystojny (kobiety za nim szalały; liczne czyniły mu awanse i daleko idące propozycje – tym łacniej, że samotny był…), wyedukowany, smakosz włoskiej kuchni, bystry i uczciwy do granic prawdopodobieństwa. Na Sycylii koś taki jak Salvo nie miałby prawa się uchować – nie w policji. Ale to przecież literatura fabularna i jej zgodność z rzeczywistością może być i umowna, i niepełna…
Camilleri osadził swego bohatera w fikcyjnym nadmorskim miasteczku Vigata na południowym (tym zwróconym ku Afryce) wybrzeżu wyspy, mniej więcej w połowie jego długości, niedaleko miasta Agrigento – starożytnej kolonii greckiej – i z tego powodu znanego z okazałej kolekcji przepięknych ruin świątyń Hery, Heraklesa, Zeusa i Zgody… Vigata nie jest Agrygentem; to miasto raczej kryje się pod kryptonimem powieściowej Montelusy. Pierwowzorem Vigaty jest miasteczko Porto Empedocle, gdzie Camilleri się urodził w 1925 roku. A Montalbano pojawił się tamże – już wstępnie ukształtowany – w 1994 roku.
Osiemnaście lat i dwadzieścia powieści później – w „Świetlnym ostrzu”, wydanym w Palermo u Selleria w 2012 roku – Montalbano jest niemalże taki sam jak na początku. Oczywiście trochę się zestarzał, w pasie przybyło centymetrów, przeżył kryzys wieku średniego, czuje się zmęczony i trochę wypalony, ale się głośno do tego nie przyznaje. Nadrabia dziarskością w służbie prawu i bezkompromisowością wobec zbrodni. Choć nie zawsze wobec samych zbrodniarzy… Pewna dwuznaczna „oboczność” Montalbana, gdy chodzi o prawdę, a nawet Prawdę z dużej litery – tę metafizyczną i tę kodeksową – jest precyzyjnie obmyślona i zarysowana przez Camilleriego. Jego bohater nader często przypisuje sobie atrybuty „rozgrzeszacza”, którego celem jest nie tyle wymierzanie sprawiedliwości, co – gdy to możliwe i nie narusza porządku społecznego – ulżenie ludziom w cierpieniach, które i tak wydają mu się nadmierne.
Z kobietami nadal ma problemy, ale to problemy pewnej takiej nadmiarowości… Co tu ukrywać – wciąż jest adorowany. I wciąż nie podejmuje decyzji. Jak na impulsywnego Włocha – dość to osobliwe… Ale czytelnicy Camilleriego wydają się rozumieć, czemu ich ulubiony autor miota ich ulubionym bohaterem na gruncie męsko-damskim. To rodzaj ekspiacji za profesjonalną doskonałość Salva – Włosi-herosi tak mają. Nessuno e perfetto… No bo przyjrzyjmy się jego stałemu fraucymerowi. Gosposia i zarazem genialna kucharka Adelina – mocno i zaborczo przywiązana do swego chlebodawcy. Livia – piękna genuenka, samodzielna i przedsiębiorcza (jak wszystkie Włoszki z Północy), z urody podobna do piosenkarki Milvy (ale ma też coś z Claudii Cardinale…); status od naszego pierwszego spotkania z Montalbanem, czyli „Kształtu wody” niezmienny: wieczna narzeczona na odległość – więź podtrzymywana telefonicznie, spotykają się rzadko, seks przy tych rzadkich okazjach uprawiają oczywiście chętnie, ale wyraźnych objawów chęci zmiany tego statusu brak – i to chyba z obu stron, choć z odmiennym natężeniem na różnych etapach tej konfidencji. W każdym razie psychologiczne curiosum, ale przecież wcale nie takie niemożliwe, zaś przy okazji wielce sugestywnie zarysowane literacko. W „Świetlnym ostrzu” oczywiście też spotkacie Livię – z genueńskiej oddali, przy telefonie – ciągle w roli kobiety życia komisarza Montalbana. La storia infinita – neverending story…
Co jakiś czas Camilleri poddaje swego bohatera próbom na gruncie męsko-damskim, próbom iście Tantalowym. W wydanym dokładnie rok temu „Uśmiechu Angeliki” autor torturuje swego bohatera figurą niejakiej Angeliki Cosulich, trzydziestoletniej menedżerki jednego z banków w Vigacie. „Możliwość oglądania jej z tyłu była prawdziwym darem bożym” – leciutko świntuszy 85-letni w ów czas Camilleri. O ile pamiętam, Salvo skonsumował jej wdzięki (a ona jego; oczywiście z obopólną przyjemnością) tylko raz. Bo zżerany wątpliwościami, skrupułami, wyrzutami sumienia i czym tam jeszcze, odstąpił od kontynuacji…
W „Świetlnym ostrzu” układ się powtórzył – gdzieś tam w oddali „na telefon” Livia, a na miejscu dojrzała rozwódka Marian, marszandka, właścicielka małej galerii sztuki (a w zasadzie „ze sztuką”) w Vigacie, o aparycji zdublowanej Moniki Bellucci. Na jej punkcie Salvo oszalał – i był to szał miłosny. Też skonsumowany bodajże tylko raz. Lektura sprokurowanych przez Camilleriego opisów moralnych, emocjonalnych i duchowych „mąk” komisarza na tle romansu z Marian (intymny skrót od Mariangela…) to uczta literacka dla zwolenników prozy obyczajowo-romansowej o lekkim zabarwieniu erotycznym. Ale dla miłośników klasycznych kryminałów – nie… W tej sytuacji niewiele naprawia fakt, że Marian i jej profesjonalne perypetie są częścią rozbudowanej przestępczej intrygi (nielegalny eksport dzieł sztuki), absorbującej w on czas uwagę komisarza Montalbano.
Wobec dominacji wątków obyczajowych (życie codzienne Sycylijczyków płci obojga na początku dwudziestego pierwszego wieku) tudzież romansowych intryga kryminalna ma znaczenie… No cóż – nie bójmy się powiedzieć – drugorzędne. Schyłkowy Camilleri jest przepełniony tą dominacją tła nad nominalnym pierwszym planem. Formalnie niby to nadużycie, ale przecież ani na jotę nie zakłóca lektury, nie czyni jej uciążliwą, ani nie dyskwalifikuje… Wydaje się, że to kwestia talentu – po prostu Camilleri był pisarzem najwyższego lotu, choć akurat na nasze szczęście nie całkiem awangardowym, tak jak kiedyś chciał. No cóż – porządny z niego był artigiano… Obcowanie z takim majstrem to czysta przyjemność.
Dla porządku tylko napomknę, o co chodzi w „Świetlnym ostrzu”. Chodzi o kilka równoległych intryg. Pierwsza to una storia romantica z udziałem małżeństwa niespecjalnie dobranego (ona śliczna i młodziutka, on – w wieku schyłkowym średnim, umiarkowanie atrakcyjny…) – choć z początku wygląda na brutalny napad rabunkowy (utarg z supermarketu), gwałt, może z mafijnymi porachunkami w tle. Drugi wątek to aktywność komórki tunezyjskich uchodźców-rebeliantów, gromadzących broń (a konkretnie ręczną, przeciwpancerną…) do walki z reżimem. Trzeci – wspomniany już nielegalny handel sztuką, załatwiany zresztą przez komisarza zdalnie, per telefonino, z udziałem serdecznego kumpla z Mediolanu, tamtejszego wicekwestora Strazzeriego. No i to tyle. Miłej lektury!
Tomasz Sas
(31 07 2021)
Brak komentarzy