Wojciech Chmielarz
Wyrwa
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020
Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5
Tajemnica tajemnic, czyli zajefajne zabijanie?
Zewsząd dobiegają entuzjastyczne okrzyki, z których sensu niezbicie wynika, że Wojciech Chmielarz wielkim pisarzem jest – i basta. Wszędy go pełno było – w gazetach i na telewizorze, ale jakoś ta frenetyczna ruchawka mnie nie wciągnęła. Pracowity autor kryminałów i thrillerów pozostawał poza światem mej czytelniczej świadomości, a gdy Canal+ pochwalił się serialem „Żmijowisko” wedle jego prozy, już po dwóch odcinkach długotrwały i silny odruch wymiotny odrzucił mnie od ekranu. Choć wszyscy bardzo się starali, żeby nie… Ale nie umieli zejść z mielizny, na którą wpakował ich Chmielarz. Tak bywa, gdy continuum tuzinkowej (ale trzymającej się w granicach przyzwoitości) intrygi dobrze się czyta, lecz nie da się go zagrać masywnie i wielopoziomowo – w obrazkach, z aktorami, pejzażami, rekwizytami, w kostiumach i z charakteryzacją – by było przekonujące…
Wszelako w sumie ponad dziesięć poważnych tekstów wydanych, z sukcesem sprzedanych (jeden sfilmowany) to dorobek godzien szacunku. Wiec może coś jest w tym Chmielarzu? Ale co? By to ustalić definitywnie (na własny użytek; nie zgłaszam pretensji do uprawiania profesjonalnej krytyki literackiej), w czas posuchy na rynku wydawniczym (spowodowanej przez wiadomego wirusa…) pozwoliłem sobie nabyć „Wyrwę” Chmielarza celem przeczytania takowej i zrozumienia.
Intryga jest prosta i nosząca ślady wielokrotnego używania – nagle owdowiały (w wersji łagodniejszej – porzucony) mąż, zaskoczony odkrywanymi faktami z żony życia podwójnego, które oznaczają z pełną mocą, że wcale jej nie znał i naprawdę nic o niej nie wiedział. Chłopina dąży do prawdy za wszelką cenę, choć się przy tym emocjonalnie rozpada i w zgubne nałogi się wdaje. Stereotypowa akcja ma dwa zakończenia alternatywne: albo rozsypany, stłamszony i oszołomiony chłop udaje się tropem żony w zaświaty (w wersji łagodniejszej: nieodwracalna destrukcja następuje na tle konsumpcji używek, psychotropów czy innych mózgojebów) – albo wydobywa z demonicznego bagna go jakaś anielska interwencja, pod postacią dużej opiekuńczej blondyny, wszystkorozumiejącej kariatydy z biustem niepokojących rozmiarów, apokaliptycznymi biodrami i ich rozwiniętym bezpośrednim zapleczem… Oczywiście możliwy jest też scenariusz odwrotny – zbolała żona dowiaduje się o podwójnym życiu męża nieboszczyka – ale to banał, pospolity i żadną miarą nie powodujący nijakiej wyrwy; zresztą kobiety są chyba specjalnie szkolone w radzeniu sobie z taką dziejową przypadłością. Ale to nic nowego. Literatura już to ćwiczyła. Wiele razy. Chmielarz tedy nie jest pionierem – ale muszę przyznać, że radzi sobie nadzwyczaj poprawnie; wnosi do starej intrygi klimat polskiej codzienności tudzież liczne lokalne osobliwości etnograficzne i bezmiar spontanicznego okrucieństwa. Czyli zdrada małżeńska z imponderabiliami alla polacca… Bardzo udana literacka prezentacja!
Janina i Maciej Tomscy – małżeństwo, dobijają do czterdziestki, kredyt we frankach, dwie córeczki (jedenaście i cztery). Ona – niespełniona pisarka z debiutancką (ale dawno…) powieścią obyczajową w dorobku, aktualnie dziennikarka w plotkarskim portalu. On – analityk finansowy na rynku spożywczym, też dawno przegapił szansę awansu i rozwoju. Aktualnie zbierał na odwagę, by o swój los marny bezkompromisowo się upomnieć w korporacji. Ona pojechała gdzieś pod Kraków, na plan telewizyjnego serialu, zrobić trochę materiałów do swego portalu. On po dwóch dniach dowiedział się, że Janina zginęła w zderzeniu z ciężarówką. Ale nie na drodze z Krakowa, lecz pod Mrągowem. Potem miejscowa policja poinformowała, że zdaniem ekspertów to nie był wypadek, lecz celowa kolizja w celach ewidentnie samobójczych; a do tego podczas sekcji ustalono, że sprawczyni była w ciąży (trzeci miesiąc). Mrągowo, samobójstwo, ciąża… Ta triada faktów opanowała doszczętnie zdezintegrowany intelekt tudzież emocje Macieja T. Porąbany, rozsypany, zgnieciony – czuł, że musi przedsięwziąć wyprawę w przeszłość i wszystko objaśnić, bo inaczej zwariuje nieodwołalnie. A przecież ma dwie córeczki na wychowaniu… Więc zabrał się do rzeczy nad wyraz fachowo. Rozpracował mianowicie jedynego uczestnika pogrzebu Janiny, którego nie znał i z niczym nie kojarzył. Trop okazał się akuratny – bo to aktor był, znany skądinąd, który porzucił stolicę i zamieszkał w głuszy jakieś trzydzieści kilometrów od – tak jest, zgadliście! – od Mrągowa…
Opisywanie męskiej determinacji i kobiecej dzielności (by nie napisać: samodzielności) nie wydaje się zajęciem ponad siły dla Chmielarza. Przeciwnie – on to potrafi ze sporą dozą dezynwoltury i volens nolens doświadczenia. Skąd takowego nabrał? Przecież nie w trybie podglądania stanu faktycznego przez dziurkę od klucza czy dziurę po sęku albo jakowyś inny przeziór imaginację powiększający. Bolesnego procederu dochodzenia do prawdy nie będziemy opisywać detalicznie, by nie odbierać czytelnikowi przyjemności niewątpliwej samodzielnego brnięcia przez Chmielarzowe zasadzki intelektualne. Mamy umowę…
Chmielarz każe swemu bohaterowi zmierzyć się nie tylko z tajemnicą najbliższej mu osoby – tajemnicą, której nawet nie przeczuwał. Chmielarz idzie dalej – w końcu tajemnica, którą można rozwikłać nakładem sił intelektualnych, to drobiazg. Ale co począć, gdy męski etos wymaga, ba na dokładkę popełnić zbrodnię – prawdziwą, z dużym nakładem sił fizycznych i odpornością na mniej eleganckie aspekty zabijania? I to gwoli sprawiedliwości – rozumianej dosłownie, wedle Hammurabiego. To ci dopiero zasadzka. Moralna. Fakt – Chmielarz długo i bezlitośnie preparuje okoliczności nadające sens zbrodni owej, ofiarę zohydzając do tego stopnia, że westchnienie ulgi czytelniczej wraz z ostatnim sztychem łopaty zakopującej kadawera, wydaje się być zrozumiałe. Ba, poczucie wspólnictwa w czytelniku narasta. I chęć, żeby się nie wydało.
Zabijanie, nawet w słusznym gniewie i w słusznej sprawie, samo w sobie nigdy nie jest fajną sprawą. Nie przychodzi łatwo i nie mija bez śladów. Nie daje się oswoić, zracjonalizować, uzasadnić. Ani zlekceważyć… Zapytano kiedyś zawodowego snajpera, co czuje, zabijając ludzi. Bez namysłu odparł, że na ogół czuje lekki opór języka spustowego. Niech nikogo taka dezynwoltura nie zwiedzie. Miał tę odpowiedź przećwiczoną. Naprawdę – w realu, nie literaturze czy filmie – to ciężkie przeżycie, odkładające w duszy swój ślad, osad bólu, zwątpienia, winy i strachu. Nawet patologiczny deficyt jakichkolwiek uczuć (nie tylko wyższych) nie chroni przed możliwym w nieodległej przyszłości zderzeniem z nierozpoznanymi wcześniej pytaniami natury człowieczej. Irytującymi pytaniami. Ale one wcześniej czy później zostaną postawione…
Chmielarz oczywiście wie i akceptuje, że życie potrafi zaskakująco zmieniać nasze plany. Więc może bezpieczniej nic przesądzającego, zobowiązującego, definitywnego nie planować. Jego bohater, znienacka wrzucony w czasoprzestrzenny tunel, jak to się teraz modnie mówi – jednoimienny – automatyzuje się, zmienia w zerojedynkową maszynę wyrównującą, odpłacającą za zło – jednocześnie zachowując pozory swego dotychczasowego stylu życia. Ta przemiana to najciekawszy składnik thrillera Chmielarza – choć nie ze wszystkim objaśniony i oczywisty. Autor jeszcze się do wszystkiego nie dokopał. Miejmy wszakże nadzieję, że kiedyś mu się uda. Może nawet już następnym razem…
Cóż zatem sądzić o „Wyrwie”? Ładunku arcydzielności to ona nie prowadzi – bez przesady. To po prostu literatura rozrywkowa nieco lepszego sortu. Pod tym względem nie ma się do czego przyczepić. Jeśli wolno mi cokolwiek mniemać albo i nie mniemać – będzie Chmielarz uzdolnionym rzemieślnikiem, gotowym od czasu do czasu nas zaskoczyć. No i dobrze. Zapaść i posucha, które ogarnęły rodzimą branżę kryminalną, czekają na swego pogromcę. „Wyrwa” to jeszcze nie to – oczywiście. Ale krok w dobrą stronę. Więc miejmy przynajmniej dobrą zabawę, czekając, aż ktoś (może nawet sam Chmielarz) nas rzuci na kolana…
Tomasz Sas
(23 05 2020)
Brak komentarzy