Trump pod ostrzałem

12 czerwca 2019

Michael Wolff
Trump pod ostrzałem
Przełożyli Magda Witkowska, Bartosz Sałbut, Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2019

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki:4/5

Pomarańczowy zawrót głowy…

Zakładałem, że po wydawniczym sukcesie „Ognia i furii” Michael Wolff przyczai się, zbierze amunicję i ponownie wypali do Trumpa, gdy zbliży się czas reelekcji. Ale trumpologia zatacza coraz szersze kręgi, staje się coraz atrakcyjniejszym terytorium badawczym, coraz liczniejsza jest ekipa dużych graczy, z „pulitzerowskimi” nazwiskami. Trzeba ostro zasuwać, jeśli chce się utrzymać pozycję i laur pioniera trumpologii. Wolff porzucił zamiar leniwego spożywania owoców swego sukcesu i rzucił się w wir prac badawczych. Musiał tylko na nowo przemyśleć strategię. Ze zrozumiałych względów nie mógł stosować (jak w „Ogniu i furii”) techniki „muchy na ścianie” – cichego, dyskretnego i biernego, anonimowego obserwatora akcji z tak bliska, jak tylko się dało (konkretnie z rogu kanapy w Zachodnim Skrzydle…). Teraz nie mógł się przecież zbliżyć do Białego Domu na odległość mniejszą niż zasięg skutecznego strzału snajpera z Secret Service…

Wolff wybrał technologię human resources. Liczba personelu Białego Domu, usunięta od początku kadencji, idzie w setki. Niektórzy z nich są dobrze poinformowani, niektórzy mniej, jedni są bystrzy i inteligentni, drudzy – zwyczajnie głupi. Ale wszyscy są porządnie wkurwieni, zaś pojęcie lojalności w ich wokabularzach etycznych plasuje się gdzieś na szarym końcu. Zresztą podobnie się rzeczy mają z aktualnym personelem biur przy 1600 Pennsylvania Avenue, Washington DC. Ludzie, którzy tam pracowali i pracują, zdaniem Wolffa zawierają pakt z diabłem. Przeto ich skłonność do mówienia pojawia się, gdy zdają sobie z tego sprawę i chcą jakoś odpokutować ten grzech. Wolff po prostu z nimi rozmawiał. Kosztowało go to mnóstwo drinków w waszyngtońskich barach, kolacji i lunchów w kafejkach dystryktu stołecznego. Ale na tę akurat technikę zbierania informacji Wolffa stać – „Ogień i furia” uczyniły z niego nie tylko milionera „nakładowego” (ponad cztery miliony sprzedanych egzemplarzy), ale i milionera w sensie ścisłym…

Nieoczekiwanie najważniejszym rozmówcą Wolffa okazał się Stephen Kevin Bannon – ekspert, analityk polityczny i strateg, dziennikarz (były szef portalu informacyjno-publicystycznego breitbart.com – prawicowego jak cholera…), jeden z głównych animatorów wyborczego sukcesu Trumpa, czołowy „funkcjonariusz sztabowy” Białego Domu, wywalony z posady i kręgu najbliższych doradców Trumpa w sierpniu 2017 roku. Wyrzucony – zachował jednak pewne kontakty i wpływy, miał dostęp do informacji i nadal nieformalnie konsultował niektóre poczynania lokatora Białego Domu. Bannon – cyniczny, sarkastyczny, bystry, pyskaty, narcystyczny (ta akurat cecha ma w tej historii duże znaczenie…) sukinsyn – wciąż odgrywa zakulisową rolę w amerykańskiej polityce; Trump postąpiłby znacznie bardziej roztropnie, gdyby go nie wyrzucał i publicznie nie zdeprecjonował. Takiego skurwiela jak Bannon lepiej mieć po swojej stronie i płacić mu dobrą pensję, nawet gdy się jest wszechpotężnym prezydentem USA… Z pobudek narcystycznych, m.in. z przekonania, że jest najmądrzejszym i „najpowabniejszym” członkiem prezydenckiego establishmentu, Bannon wywiódł mniemanie, że jego zdymisjonowanie było aktem zemsty „głupszego” Trumpa, który nie mógł już dłużej znosić intelektualnych i wszelkich innych przewag swego sztabowca i doradcy. Stąd już tylko krok do „rozpuszczenia jadaczki”, co Wolff skrzętnie wykorzystał…

Mamy więc rok 2018 w Białym Domu i okolicy. W federalnym sądzie okręgowym przy Constitution Avenue w każdy czwartek i piątek zbiera się wielka ława przysięgłych, powołana na zlecenie prokuratora specjalnego Roberta Muellera i prowadzi postępowanie wstępne w śledztwie dotyczącym kampanii wyborczej i jej związków z interesami rosyjskimi. Przesłuchania świadków suną jak taśma produkcyjna przy napełnianiu butelek w browarze. Zaniepokojony Trump ubzdurał sobie, że to wszystko jego nie dotyczy, a najbliższe otoczenie utrzymuje go w tym złudnym przeświadczeniu. Tymczasem dotyczy – i to jak… Ale nie sposób się dowiedzieć, co się dzieje w śledztwie Muellera; doświadczony prokurator (skądinąd były odznaczony oficer marines) utrzymuje wszystko w najwyższej tajemnicy – z drugiej zaś strony członkowie zespołu śledczego są skutecznie uodpornieni na waszyngtońską chorobę plotkarstwa. Żyją bowiem w ciągłym stresie i strachu, że nagle zostaną odwołani i z najważniejszych, prestiżowych posad w państwie wrócą do nudnej prokuratorskiej szarpaniny w okręgówkach…

O tej właśnie atmosferze niepewności w Białym Domu, atmosferze graniczącej z paranoją głównego (a w zasadzie jedynego, bowiem żona Melania z synkiem Barronem wymigiwała się jak mogła od prowadzenia wspólnego gospodarstwa) lokatora, pisze Wolff w „Trumpie pod ostrzałem”.Trwało to rok – rosyjski ślad, szemrane deweloperskie biznesy rodziny Trumpów i groźba utraty majątku (w tym nowojorskiego apartamentowca Trump Tower i posiadłości Mar-a-Lago na Florydzie, które prezydent kocha bardziej niż swoją rodzinę…) – wszystko to wisiało nad pomarańczowym łbem Donalda Trumpa jak ostrze gilotyny.

Gdy po roku wyczekiwania ostrze zazgrzytało niezbyt głośno i ostatecznie zacięło się w prowadnicy, Trump odetchnął, jakby wrócił z dalekiej podróży. Specoberprokurator Mueller oddał prokuratorowi generalnemu Barrowi raport, z którego nie wynikało, że należy prezydenta postawić w stan oskarżenia. Nie wynikało też, że jest niewinny. Ale ta konstatacja raportu utonęła w tumulcie wznieconym przez serię triumfalnych tweetów Trumpa. No, cóż – chyba rację miał Bannon, który skwitował awanturę celnym komentarzem: nie wysyła się piechoty morskiej tam, gdzie jest robota dla płatnego zabójcy… A i sam Trump, po roku życia w strachu, błysnął refleksją: „oni się jeszcze do mnie dobiorą”.

To przekonanie żywi również Wolff i chce się doń przyczynić ze wszystkich sił. „Trump pod ostrzałem” to w istocie fascynujący reportaż – rewers raportu Muellera. Po kolei, z wnikliwością ambitnego anatomopatologa-koronera, Wolff analizuje bebechy każdej z afer i aferek różnego kalibru, toczących przez ten rok Biały Dom i Amerykę. I z każdej wyłania mu się demoniczny schizoid o rozchwianej osobowości, patologiczny kłamca przedstawiający złudzenia jako twarde fakty, niedouczony, ograniczony bęcwał i krętacz – innymi słowy: Trump w osobie własnej, ozdobiony pomarańczowym wiechciem na czubku… Rozkojarzony, nieodpowiedzialny maniak seksualny, niezrównoważony awanturnik, rozkapryszony bachor (intelektualnie i emocjonalnie – na pewno; podobno jest na poziomie dziesięcio – dwunastolatka). Ale – to Amerykanie go wybrali, takiego, jakim jest.

W doktrynie konstytucyjnej Stanów Zjednoczonych, wśród prawników – praktyków, pod wpływem naturalnego niejako stanu ciągłych ekscesów i deliktów Trumpa, jęło brać górę przeświadczenie, że prezydent w istocie jest ponad prawem. Praktycznie przyznała to komisja Muellera, gdy nie zdecydowała się wezwać Trumpa przed ławę przysięgłych, by zeznawał. Poprzednio, wobec Clintona, prokurator Starr nie był tak łaskawy. Tym razem jednak uznano, że prezydent to coś więcej niż obywatel, ponieważ na niego zagłosowano. Można zatem przyjąć, że Trumpowi nic już nie grozi ze strony amerykańskiego prawa. I do końca kadencji trzeba czekać i obserwować, czy nie wywali się sam. Wolff jest mistrzem takiej obserwacji. Trump lekceważąco nazwał go „totalnym przegrywem, który zmyśla”, ale to tylko ujadanie wkurwionego pętaka, któremu ktoś znienacka ściągnął portki. Amerykanie znów kupują Wolffa… Nowa książka oczywiście nic nie zmieni w preferencjach i prezydenckich sondażach, ale namieszać może… W rezultacie Republikanie (czyżby ze wstydu?) mogą nie poprzeć swojego urzędującego prezydenta w drodze po reelekcję. Byłby to pierwszy taki przypadek od lat 60. gdy Lyndon Johnson nie wystartował drugi raz w wyborach… Ale zrobił to sam, nie zmuszany przez partię.

Wszystko wskazuje zatem na to, że z tym Trumpem jeszcze trochę musimy poczekać. Być może Wolff zdąży z trzecią książką. A na razie czytajcie „Trumpa pod ostrzałem” – kawał zacnej lektury. Może nie na wakacje – ale zawszeć…

Tomasz Sas
(12 06 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *