Niewyjaśnione okoliczności

23 listopada 2018

Richard Shepherd

Niewyjaśnione okoliczności
Przełożyła Urszula Gardner
Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 2/5

Gorąca spowiedź zimnego chirurga…

Anatomopatolog to ma klawe życie… Pacjent mu nie podskoczy – nie zagrozi procesem ani nie zechce nachalnie okazywać tzw. wdzięczności. Spokojnie za to poczeka w kolejce. Kryzysowa sytuacja powstaje tylko wtedy, gdy pojawia się jeden nieboszczyk więcej, niż jest miejsc w chłodniach kostnicy. Zmarli są prawdomówni – oczekują od anatomopatologa tylko profesjonalizmu, który im pozwoli przemówić po raz ostatni; powiedzieć, co się stało – jak i dlaczego – wszystkim, którzy zechcą i powinni tego wysłuchać… Tak, anatomopatolog, medyk sądowy jest ważnym uczestnikiem procesu dochodzenia do prawdy, gdy w grę wchodzi nagła śmierć, nieoczekiwana i nienaturalna. Jest pośrednikiem faktów, rekonstruktorem prawdopodobieństwa, piewcą statystyk, zwiastunem możliwego… Innymi słowy: potrafi zobaczyć śmierć. Albo tak mu się tylko zdaje. Za to z dużą dozą pewności. Lekarz sądowy odpowiada za prawdę – to nie jest górnolotny frazes, ale opis stanu faktycznego. Jest ekspertem – uznanym nosicielem i głosicielem prawdziwej (czyli zgodnej z rzeczywistością) wiedzy. Wypowiada się przesądzająco, chociaż nie jest sędzią. Ma jednak władzę nad faktami, więc może i nad osądami per analogiam. Czy jego eksperckość można pomierzyć? Czy jest taka sama po dwudziestu trzech sekcjach zwłok, jak po dwudziestu trzech tysiącach (tyle ma na koncie doktor Shepherd – autor tej książki)? Patolog przez cały okres swej służby – niezależnie od faktycznego poziomu wiedzy i doświadczenia – jest funkcjonariuszem zaufania publicznego, niewzruszenie uważnym, obiektywnym i prawdomównym. Gdyby było inaczej, nie chcielibyśmy, aby przemawiał w imieniu ofiar gwałtownych zejść z tego świata, w tym ofiar zbrodni, nieprawdaż? Ale umówiliśmy się, że wszystko jest w porządku. Shepherd wie, co trzeba.
Doktor Richard Shepherd zaczął pisać w schyłkowej fazie swej kariery. Gdy ulegał ni stąd ni zowąd atakom paniki, zdiagnozowano u niego klasyczny zespół stresu pourazowego (PTSD) – o rozmiarach, objawach i przebiegu znanym w zasadzie tylko z wojska – obserwowanego u uczestników i ofiar konfliktów zbrojnych. Przeto w 2016 roku poszedł na zdrowotny urlop, poddał się psychoterapii, łykał przepisane leki… I pisał tę książkę – bo to było zadanie terapeutyczne; zdaniem wielu psychiatrów pisanie autobiografii przyspiesza rekonwalescencję (pod warunkiem, że pacjent obchodzi się ze sobą szczerze, a nawet brutalnie…). I to nie tylko po PTSD, także po schorzeniach psychicznych, a nawet po incydentach neurologicznych jak wylewy, paraliże, afazje (Mrożek i jego „Baltazar”!)…
Shepherd dobrze wywiązał się z zadania. Rezultat to kawał poruszającej lektury, mocnej i szczerej. Inna zresztą być nie mogła, jeśli zakładała sens leczniczy. Trzeba było przecież ustalić, dlaczego 60-letni lekarz sądowy, wybitny (światowej klasy!) specjalista, ekspert w dziedzinie ran i obrażeń zadanych białą bronią (na ogół nożem…), wykładowca akademicki, autor prac naukowych, i wykonawca 23 tysięcy autopsji, nagle doznał ataku paniki – i to w powietrzu – za sterami awionetki cessna, przelatując akurat nad miasteczkiem Hungerford, które w 1987 roku było miejscem masakry: uzbrojony w karabiny i pistolet sprawca zabił 16 osób na ulicach i drugie tyle ranił, po czym odebrał sobie życie strzałem w głowę… To było pierwsze samodzielne zadanie doktora Shepherda jako patologa sądowego, dyżurującego w ramach systemu bezpieczeństwa Home Office (bo jego szef akurat miał urlop…). Shepherd zapamiętał, że podczas taśmowej roboty autopsyjnej (wszystkie sekcje podobne: rany postrzałowe…) doznał w pewnym momencie uczucia „wyłączenia” czysto ludzkich odruchów współczucia; jego umysł skoncentrował się na zagadnieniach technicznych, aspektach fizykalnych gwałtownego zdarzenia, jakim jest przecież śmierć od kuli. To uczucie „wyłączenia” towarzyszyło mu już potem stale (lub prawie stale…). Ale przecież owe odłączone ludzkie emocje nie znikały bezpowrotnie w otchłani mózgu; musiały się kumulować.
Zabezpieczenie przed eksplozją puściło po trzydziestu latach, akurat w małym samolociku tysiąc stóp nad areną pierwszej masakry, którą Shepherd rozpracowywał… A takich nagłych zdarzeń miał pan doktor dużo więcej w profesjonalnym rejestrze: katastrofa kolejowa na węźle Clapham (1988 – 35 ofiar śmiertelnych, 400 rannych), zderzenie stateczku wycieczkowego na Tamizie z pogłębiarką (1989 – 51 ofiar…) i wreszcie atak na nowojorskie wieże World Trade Center 11 września 2001 roku oraz terrorystyczny atak na Bali w 2002 roku… Poza tym tysiące spraw, gdzie ofiara była jedna lub kilka co najwyżej – za to zagadki dużo poważniejsze (na przykład śmierć księżnej Diany w Paryżu)…, a niektóre z nich miały przełomowe, wręcz prawotwórcze lub proceduralne znaczenie dla praktyki medycznej, policyjnej i sądowej Zjednoczonego Królestwa…
Całe to emocjonalne napięcie przez lata nie znajdowało ujścia, nie rozładowywało się, a instynkt samozachowawczy został stłumiony. Wszystko w trosce o profesjonalizm w służbie prawdy (nie tylko procesowej, ale prawdy w ogóle…). Dlaczego akurat pierwsi dali znać o sobie zastrzeleni z uliczek Hungerford – przyłapani przez bezsensowną śmierć podczas koszeni trawnika, spaceru z psem, powrotu z zakupami ze sklepu? Bo najdłużej czekali w zakamarkach pamięci patologa? Ofiary katastrofy kolejowej w Clapham Junction czy zderzenia na Tamizie prowokowały znacznie bardziej drastyczne wspomnienia i obrazy, a koszmarne powidoki zamachu w dyskotece na Bali (wtedy zginęła polska dziennikarka Beata Pawlak) wywołują u Shepherda wstrząs; wiele czasu musiało minąć, by prosta czynność wrzucania kostki lodu do szklaneczki whisky przestała automatycznie podsuwać mu obrazy z tamtej tragedii… Nagromadzone drastyczne majaki stale pojawiały się w nawiedzających Shepherda atakach paniki; doszło do tego, że ten wytrawny fachowiec, weteran tysięcy autopsji, doznawał czegoś w rodzaju paraliżującego otępienia, gdy miał podejść do stołu sekcyjnego. On sam nie potrafił się zdiagnozować; wysnuł tylko przypuszczenie, że utrzymywane dotąd na uwięzi demony uwolniły się, gdy w toku jednego z postępowań sądowych biegły wezwany przez obronę zakwestionował fachowe umiejętności patologa Shepherda. Ale niełatwo było przyznać, że samo to zakwestionowanie (po latach odrzucone przez sąd lekarski) uruchomiło tak brzemienny w skutki łańcuch konsekwencji…
Zwłaszcza dla kogoś, kto z medycyną sądową postanowił nieodwołalnie związać się na zawsze już jako nastolatek, gdy kolega wykradł z biblioteki ojca-lekarza podręcznik akademicki „Simpson’s Forensic Medicine” (czyli „Medycyna sądowa Simpsona”; trzecie zresztą wydanie). Zawartość była fascynująca – osobliwie w warstwie ilustracyjnej. Fotografie i rysunki setek rodzajów i sposobów zadawania gwałtownej śmierci to coś, co akurat musiało odcisnąć się w pamięci i emocjach trzynastolatka. Lektura Simpsona przesądziła o życiowych wyborach Shepherda. Ale poczucia winy (w końcu taka lektura u nastolatka w latach 60. w konserwatywnej Anglii była czymś wysoce niestosownym, nagannym i grzesznym…) wyzbył się Shepherd dopiero niedawno, gdy poproszono go o napisanie dwunastego wydania podręcznika. Tak – napisanie, bo z pierwotnej zawartości z każdym kolejnym wydaniem zostaje tylko tytuł; resztę trzeba napisać na nowo, zważając na postęp wiedzy medyczno-kryminalistycznej. Takie zlecenie to prawie jak tytuł szlachecki…Choć akurat w Anglii to prawie robi wielką różnicę… Dorosłe, profesjonalne życie patologa w Zjednoczonym Królestwie można opisać dziewięcioma wydaniami podręcznika Simpsona. Tak w skrócie…
„Niewyjaśnione okoliczności” chyba przerosły terapeutyczne oczekiwania. Nie tylko wyleczyły autora ze stresu pourazowego. Przy okazji udało mu się sporządzić kawał dobrej literatury gatunku non-fiction. Intymny raport z profesjonalnych i osobistych zaszłości wybitnego specjalisty, który osiągnął niepodważalne mistrzostwo w swoim trudnym fachu, nie stoczył się na pozycję cynicznego hipokryty. I wciąż się przejmuje…
Tomasz Sas
(23 11 2018)


Jeden komentarz

  • Urszula Gardner 10 grudnia 2018jako20 h 46 min

    Dziękuję za interesującą opinię o tej książce. Urszula Gardner, tłumaczka „Niewyjaśnionych okoliczności”. PS. O gustach oczywiście się nie dyskutuje, ale ciekawa jestem, czemu ocenił Pan tak nisko projekt graficzny okładki. Nawiasem mówiąc, brytyjskie wydanie ma taką samą. No i zakładam, że ocena 4/7 treści książki jest u Pana oceną wysoką, bo opinia utrzymana jest w bardzo pozytywnym tonie. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *