Śledztwo ostatniej szansy

14 października 2018

Grzegorz Kalinowski

Śledztwo ostatniej szansy
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Husaria w pepegach, czyli koniunktura sentymentalna…

Tzw. kryminał retro kontynuuje triumfalny pochód i anektuje coraz większy fragment obszaru przestrzeni publicznej, wydzielonego na użytek i potrzeby literatury rozrywkowej. To jeden z ubocznych rezultatów kreowanej przez różne siły polityczne i centra „intelektualne” tzw. nowej polityki historycznej, kładącej nacisk na patriotyczne wzmożenie dzięki subtelnej zmianie akcentów i przewartościowaniu ocen. Proceder robienia historii od nowa ma rozmiary gigantyczne i zasięg totalny. Pisze się na nowo podręczniki szkolne, organizuje nową przestrzeń życia zbiorowego (nazwy ulic, zwalanie starych pomników i wznoszenie nowych), ustanawia nowe święta i celebry, uchwala w parlamencie stosownej treści orędzia i dokumenty – utrwalające i interpretujące nowy porządek dziejów, wprowadzające obowiązującą zmianę akcentów (tak jakby historię można było ustanawiać w trybie głosowania…), wreszcie ustawowo grozi się prokuratorem i więzieniem każdemu, kto miałby inne zdanie…
W tej sytuacji literatura milczeć nie może, osobliwie ta popularna – kształtująca lub mająca potencjalnie taką możliwość…) gusta i opinie publiczności, o dużym zasięgu. Po pierwsze: lepiej zasłużyć sobie na miano patrioty, niż nim nie być. Po drugie: nowa polityka historyczna jest obficie zasilana pospiesznie ukrytym i niedbale zamaskowanym rurociągiem publicznych pieniędzy, ciągnącym się od majętnych spółek skarbu państwa do różnych szemranych fundacji; w takim razie lepiej być bliżej kraniku z forsą niż dalej – a nie skorzystać to grzech byłby… Zresztą pomniejsi twórcy wszelakich gatunków wyczuli nowy trend i przestawiają wektory, kompletują oprzyrządowanie i „unarzędziowienie” warsztatów. Lepsi i sprawniejsi już rzucają na rynek swój towar. Wprawdzie decydentom marzył się Mel Gibson, ale coś mi się wydaje, że będą musieli poprzestać na Szycu… Ożywienie nastąpiło też w branży rekonstrukcyjnej. Gdy przed laty belgijscy, francuscy i brytyjscy hobbyści urządzali sobie spotkania na polach Waterloo, a czescy, austriaccy i niemieccy w Sławkowie koło Brna (Austerlitz!), przebierali się w stare napoleońskie, ruskie, pruskie, angielskie i habsburskie mundury oraz kropili na wiwat z replik zabytkowych karabinów, waląc przy tym nieumiarkowanie w tarabany, to można rzecz całą było traktować jako pyszną zabawę, przy okazji trochę pouczającą… Ale gdy miłe hobbystyczne spotkania na polach dawnych bitew rozrosły się i poczęły sięgać historii coraz bliższej epokom współczesnym, przestało być miło… Zrobił się biznes podszyty wątpliwej jakości ideologią… Wystarczy zajrzeć na hobbystyczne rzekomo imprezy typu moto-weteran-bazar.
Większość grup rekonstrukcji historycznej dziś niewiele ma wspólnego z bractwami, kultywującymi średniowieczne tradycje rycerskie czy z kompletnie nieszkodliwymi fantastami, naśladującymi plemiona indiańskie. Większość to regulaminowo umundurowani i uzbrojeni po zęby naśladowcy (oni wolą o sobie mówić: kontynuatorzy tradycji…) różnych formacji z czasów II wojny światowej i po niej – i to z obu stron frontów. Oczywiście grupy polskie (osobliwie „wrześniowe”) i alianckie są w przewadze, ale widywałem młodzieńców w mundurkach i z bronią Wehrmachtu. A głowy bym nie dał, czy gdzieś po lasach nie biega i nie musztruje się pluton ochotników z Waffen-SS, a nad Bałtykiem (verzeihen Sie bitte, natürlich Ostsee…) – dziarskie matrosy z Kriegsmarine w fachowo skrojonych kulanich… Popularni są powstańcy, cichociemni i oczywiście niezłomni wyklęci. Słyszałem, że gdzieś nawet podobno są rekonstruktorzy przedwojennej Policji Państwowej… To powinno być ustawowo zakazane. Dozwolony dystans historyczny – dwieście lat; no, niech będzie sto pięćdziesiąt lat.
Z literaturą tak się nie da – fantazji twórczej i wolności słowa nie ograniczysz… Tu działa moda i naśladownictwo. Jeden odnosi sukces – następni chętni na swój kawałek tortu wchodzą do gry. Toteż rekonstrukcja historyczna w literaturze – osobliwie rozrywkowej, popularnej, kryminalnej – rozrasta się chwacko i intensywnie, aczkolwiek to dziedzina pracochłonna, wymagająca siedzenia na tyłku w bibliotekach i archiwach (daleko jeszcze nie wszystko jest w wiki…), pochłaniająca spore nakłady. Lepiej też, gdy intrygi fabularne są dobrze zaprojektowane; urok opisów przedwojennych miejskich pejzaży, stylu życia i jadłospisów knajpianych nie na wszystkich działa z równą mocą, więc przy okazji rekonstrukcji trzeba mieć ciekawą historię i umieć dobrze ją opowiedzieć… I nie oszukiwać, bo się z rekonstrukcją zrobi tak, jak na defiladzie wojskowej w sierpniu w Warszawie na Wisłostradzie. Czas rocznicowo-historyczny, więc zaprzeszłą chwałę i wielkość postanowiono przypomnieć, wystawiając do przemarszu towarzyski poczet husarii, z historyczną pieczołowitością uzbrojony i odziany – tyle że nie dla wszystkich koni starczyło, więc powstał husarski poczet spieszony, od góry ubrany i uzbrojony wedle zasad sztuki wojennej, ale obuty w wygodniejsze do maszerowania (z obciążeniem niemałym) jakieś pepegi czy inne trampki. I smieszno, i straszno się zrobiło z taką „rekonstrukcją”.
Ja bardzo przepraszam pana Grzegorza Kalinowskiego, że przy okazji rekomendowania jego „Śledztwa ostatniej szansy”, tytułem wstępu porobiłem ten szereg nieprzyzwoitych uwag, ale on-ci tu niewinny. Sorry, taki mamy klimat! Pan Kalinowski jest bowiem rekonstruktorem wytrawnym, dobrze poinformowanym i pewnie zadowalająco zadowalająco wytrzymującym próby weryfikacji. Napracował się (osobliwie w delikatnej kwestii geografii smaku warszawskich knajp), a ja się cieszę, że nie czuję się wezwany do szukania dziury w całym, jako żem nietamtejszy. Gdyby pan Kalinowski zawitał do mego miasta, to inna byłaby rozmowa, a każdy drobiazg topograficzno-historyczny dokumentnie przebadany… A tak, to niech się pomęczą warsawianiści ze stołecznej brygady tropicieli i sieciowych kwerulantów…
O wiele ważniejsze wydaje się ustalenie, w jakiej formie twórczej jest autor. Jest to bowiem autor wydajny i sprzedający się dobrze – dla wydawcy skarb. Trzy tomy wydawanej od 2015 roku fantazji historyczno sensacyjnej „Śmierć frajerom” (polski bandziorek z kręgów Taty Tasiemki i Doktora Łokietka robi karierę w Ameryce u Ala Capone – kto nie czytał, niech sięgnie, czasu nie straci; zabawa niezgorsza…) podobno poszły ze sporym zyskiem. Kontynuacja przygód Heńka Wcisły więcej niż pewna, bo to, z uwagi na konwencję opowiadania, samonakręcający się interes, obliczony na długie lata owocnej eksploatacji…
Rekonstrukcja „Śledztwo ostatniej szansy” ma innego bohatera, który już raz się ujawnił czytelnikom, rok temu w „Pogromcy grzeszników”. To podkomisarz Kornel Strasburger, gwiazda śledcza warszawskiego garnizonu Policji Państwowej. Pijak, zabijaka, niespokojny duch, bawidamek z rozległymi znajomościami w kręgach artystycznych Warszawy (Bodo, Dodek Dymsza, Miecio Fogg – takie klimaty…), mistrz łacińskich paremii i aforyzmów (cytowanych z błędami z powodu deficytu klasycznego wykształcenia w dossier komisarza…) – a w ogóle bezczelny typ, bez respektu dla szarż i autorytetów (wyjąwszy może emerytowanego zapaśnika Pytlasińskiego, który w stopniu komisarza dbał o fizyczną sprawność policjantów…). Stale na krawędzi postępowania dyscyplinarnego, Strasburger żyje tylko nadzieją, że gdy zostanie szurnięty na Kresy, to uda mu się wybłagać przydział do Zaleszczyk – ze względu na klimat i dobre towarzystwo… Ale kierownictwo policji powstrzymuje się przed radykalnymi krokami, albowiem Strasburger ma coś, co w policji częstą cnotą nie jest – ma mianowicie rezultaty.
W regułach powieści pikarejskiej (a takie są niewątpliwie wytwory intelektu Kalinowskiego) doskonale mieści się anarchistyczny bohater, czynnie kwestionujący procedury, łamiący i odrzucający uświęcone reguły postępowania. I wychodzący na swoje, bowiem przewaga umysłowa to jego polisa ubezpieczeniowa.
Tym razem jednak pikarejskie pomysły Kalinowskiego nie wchodzą w ostry konflikt z regulaminami i procedurami policyjnymi. Bohater „Śledztwa ostatniej szansy” dostaje bowiem wyraźny rozkaz: ma działać nieortodoksyjnie, nawet poza prawem. Ważny jest tylko cel, zwłaszcza że wydaje się, iż jest poza zasięgiem rutynowo działających służb państwowych. Idzie bowiem o ustalenie, czy kilka śmiertelnych wypadków lotniczych to nie zbieg niefortunnych okoliczności, jeno celowe działania w ramach afery dywersyjno-szpiegowskiej, z której rozgryzieniem nie mogą sobie poradzić wojskowe ogniwa kontrwywiadowcze tzw. Dwójki, czyli referatu wywiadu Sztabu Generalnego… Kornelowi Strasburgerowi w to graj, zwłaszcza że przyjaciel z Dwójki co rusz wyciąga z portfela nowe setki na fundusz działań operacyjnych (czytaj: rachunki w knajpach…). Szczegółów akcji oczywiście nie zdradzimy – dość powiedzieć, że mają one zadowalający poziom prawdopodobieństwa, a Kalinowski w tej ciemnej materii porusza się z wdziękiem i intelektualną swobodą, znamionującą obycie i fachowość…
No i dobrze. Lepiej mieć do czynienia ze specjalistą niż z naiwnym amatorem. Który to postulat można (i trzeba, i warto…) rozciągnąć na inne dziedziny życia.
Tomasz Sas
(14 10 2018)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *