Międzymorze

8 grudnia 2017

Ziemowit Szczerek
Międzymorze
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017
– Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/7

My wsie Jewropiejcy, czyli mitologia środka…

Czasem wydaje mi się, że to nie twarda rzeczywistość – że Europa to tylko taka gra, którą steruje uszkodzony algorytm, generujący wyłącznie chaos, zapętlony i rozmyty, specjalnie tak zafiksowany, by nikogo na wyższy poziom nie wpuszczać. Kłopot – bo rozmyte wartości, przenicowane hierarchie, barachło na wierzchu (jak to po rozbiórce…), wyprzedaż tradycji, tysiące słów szukających sensu (nowego albo starego), autostrady bez ostrzeżenia przechodzące w pasterskie percie… Ale to nie dotyczy tzw. Zachodu Europy – starej, zwalistej, okrzepłej konstrukcji społecznej, politycznej i wszelkiej innej. Widzieliście kiedyś normandzkie opactwo Mont Saint-Michel albo wyspę Reichenau na Jeziorze Bodeńskim, piliście espresso doppio (koniecznie senza zucchero…) na Piazza Navona albo taliskera na Canongate w Edynburgu? To jest TA Europa. Ale TAMTA dla nas. Nasza Europa to Mitteleuropa – coś tak jakby przed Rosją. Krainy dzikie, trudne do pojęcia, brzydkie, nienazwane, żywiołowe, nieprzewidywalne, niebezpieczne. Jedyna z nich korzyść dla tamtej EUROPY taka jest, że ją oddzielają od Rosji. A tej się boją, tę podziwiają, tę pragną oswoić i z nią pohandlować. Bo przecież biznes jest istotą cywilizacji, czyż nie?
Tej rdzennej, korzennej Europie śródziemnomorsko-atlantyckiej chodzi o bezpieczny kontakt z Rosją. Wielką, nieobliczalną, groźną, tajemniczą i… pociągającą. Tak to trwa od czasu, gdy hanzeatyccy, flamandzcy i angielscy kupcy na targowiskach Nowogrodu i Moskwy na wyprzódki kontraktowali dostawy muskowitu (nie wiecie, co to takiego? no to sprawdźcie sobie – wiecie, gdzie…) i podziwiali soroki futer soboli, gronostajów i popielic. Rosja, północna brama do jeszcze bardziej groźnej, tajemniczej i pożądanej Azji, to było coś… Ale między nami a nimi to pogranicze – wietrzne, błotniste, brudne, pijane, mgliste, jakoś nieokreślone, gadające szeleszczącymi językami, nieoświecone, nieucywilizowane, z pretensjami, kłótliwe, niezdolne do pojęcia wyższych (czyli naszych) interesów, niekulturalne. I szerokie – zwiększające dystans. I koszty. Tak to się pultało parę wieków, aż tu nagle – słuchajcie, słuchajcie! – oni tam, w tym PRZEJŚCIU, w tym MITTE, utrzymują, że też są Europą. I że już ponad ich głowami (chyba tyłkami, bo przecież mordami stale ryją w błocie, po pijaku…) z Rosją nie pogadamy, ani się nie ugadamy. Bo oni są ważnym MIĘDZYMORZEM, wstali właśnie z kolan i koniec z tym protekcjonalnym poklepywaniem. A za krzywdy – każą sobie płacić… Niewiarygodne!
Jak to się stało, że środkowa Europa – podzielona, szarpana sprzecznymi interesikami, skłócona, wzajemnie wypominająca urojone i prawdziwe krzywdy, podsycająca terytorialne roszczenia i za sobą nawet prywatnie nieprzepadająca – nagle aspiruje do odgrywania wspólnie roli przeciwwagi, arbitra, depozytariusza pokoju. Prawda to? A może hucpa, mistyfikacja, może miraż, marzycielski fantazmat, utopijna nowa szlarafia, może kolejna pretensja słowiańskiego żywiołu? Dzielny i przenikliwy reporter Szczerek ze środka Polski ruszył dylemat Międzymorza zobaczyć, namacać i opisać. Ku zabawie, ku pomyślunkowi, ku przestrodze wreszcie; abyśmy wyzbyli się złudzeń.
Szczerek ma duszę wędrowca, co to zajrzy w każdą dziurę, sumiennie obada, pogwarzy o tym i owym, z lokalsami chętnie się napije czegoś mocniejszego. Szczerek dobrze patrzy, Szczerkowi z oczu dobrze patrzy. Lubią go w tej Mitteleuropie… Otwierają drzwi, otwierają butelki. Otwierają głowy i serca. Otwierają granice. Wszystkie. Więc hula sobie Szczerek od Budziszyna po Ługańsk, od Sankt Petersburga po Kosowską Mitrowicę, szukając wspólnego mianownika. Może jednak coś łączy piaszczyste, smagane wiatrem plaże prasłowiańskiej Rugii z galaktycznym błockiem karpackich pustaci? Może kołacze się choćby cień wspólnoty między wymuskanym po nordycku, wedle idei hygge albo lagom Tallinem a kiczowato, „antycznie” przestrojonym Skopje? Co takiego jest w Bańskiej Bystrzycy, co można odnaleźć w Linzu, Mostarze albo Nowogrodzie Wielkim? Czy coś, poza pokrajcowanym losem łączy we wspólnotę estońskiego Rosjanina z paszportem drugiej kategorii i Roma w rządzonym przez żupana-faszystę Mariana Kotlebę jednym z okręgów administracyjnych Słowacji? Szczerek dwoi się i troi, by zadać wszystkie możliwe na tym terytorium pytania i zapisać dokładnie odpowiedzi. Robi z tej krzątaniny, pozornie tylko bezładnej, wielki reportaż w stylu gonzo, dający świadectwo jego niepośledniej sprawności pisarskiej, wrażliwości na pejzaż, słowo, gest, ból istnienia, stan ducha po witkacowsku zwany glątwą… Dobra stara szkoła, wzbogacona o całkiem współczesne techniki reporterskiego survivalu. Kto jeszcze z posługujących się polskim słowem z równym mistrzostwem co Szczerek, potrafiłby tak niewieloma celnymi metaforami opisać pansłowiański, panhungarski, pantransylwański, panturecki odwieczny i efektowny, monumentalny rozpiździaj Międzymorza? No, kto? Szczerek only…
Reporterski plon łazęgi Szczerka to kawał sążnistej, solidnej literatury. Innej oczywiście niż ta, którą na tym samym terytorium uprawia Stasiuk – mniej refleksyjnej, nie tak głębokiej, natchnionej ani duszeszczypatielnej. Może powierzchownej nieco, pospiesznej, gwałcącej złotą zasadę decorum: jedności formy i treści, stylu i przekazu intelektualnego… Ale to akurat nie problem; chodzi przecież wyłącznie o klarowność pewnej istotnej publicystycznej tezy: Międzymorze to mit, utopia, urojenie. NIEMOŻLIWE fantazmaty zatroskanych, ale niezbyt trzeźwych umysłów. Na realnym gruncie Pogranicza (rusko-europejskiego) rozkrojonego na kilkanaście dziedzin, kierujących się nacjonalistycznymi hasełkami, idiosynkrazjami i zwidami, gotowych sobie o byle co do gardeł skoczyć – jakieś wyidealizowane, mlekiem i miodem płynące Międzymorze? Pijacki sen wyobcowanego demiurga? Wystarczy zresztą przyjrzeć się uważniej mapce na wyklejkach, obrazującej nakładanie się pretensyj terytorialnych na międzymorskim gruncie…
Szczerek zatrzymał się w połowie drogi… Zrobił z idei Międzymorza drugą Bordurię, wykreowaną niegdyś na cywilizowanym Zachodzie krainę bagiennych lasów, błotnistych bezdroży, dzikich, wiecznie pijanych plemion, agresywnych, nieobliczalnych, prymitywnych, tłukących się między sobą bez powodu, skorumpowanych, rozwiązłych i głupich. Tak to tak, panie Szczerku. Szczera to prawda. Ale niemożność porozumienia się w Międzymorzu (wyjąwszy może ad hoc sojusze antyeuropejskie…) to tylko połowa problemu, unieważniającego cały ten koncept. Jestem głęboko przekonany, że cała ta idea (zwłaszcza jej osobliwa mutacja, zakładająca zakładanie Międzymorza pod światłym przewodnictwem Warszawy…) to wytwór towarzystwa wzajemnej adoracji tęgich… socjopatów, manipulatorów, oszustów i prestidigitatorów politycznych. Twór ten dwoistą ma naturę. Pomyślany jest jako zapora dla Rosji z jednej, a przeciwwaga dla „jądra” starej Europy – z drugiej strony. Wspólnota ideowa bez wspólnoty interesów. Nic dziwnego, że Szczerkowe pytania w tej kwestii w terenie powszechnie kwitowano (w najdelikatniejszej formule) wzruszeniem ramion.
Co o przywództwie Warszawy sądzi sam Szczerek – expressis verbis nie wiemy. Ale dwa reporterskie obrazki z Polski chyba sprawę przesądzają… Pierwszy to relacja z „niepodległościowego” marszu narodowców, neofaszystów i kiboli. Drugi – zamykający wędrówkę reportera po Mitteleuropie – to zapiski z wizyty w Licheniu… To oferujemy międzymorskim ludom? Tupot ksenofobicznych glanów i kiczowatą pozłotkę wiary? W co? Przecież nie w mądrego, uniwersalnego Boga wszystkich chrześcijan… To wiara w marzenie o polskiej wyjątkowości i przewadze nad innymi. Komu z sąsiadów bliższych i dalszych chciałoby się coś takiego zaakceptować? Ziemowit Szczerek wie: nikomu. Więc sobie poczytajcie…
Tomasz Sas
(8 12 2017)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *