Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm

20 października 2017

Grzegorz W. Kołodko, Andrzej K. Koźmiński 
Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2017

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Duży drink bo kot ma rację, czyli jak dwaj profesorowie
objaśniają świat i przewidują przyszłość

Grzegorz W. Kołodko oraz Andrzej K. Koźmiński – nominalnie dwaj profesorowie ekonomii (z tym, że pierwszy w zakresie tzw. strategii rozwoju, drugi – zarządzania; i do tego jeszcze socjolog). Ale personalne znaczenie każdego z nich z osobna daleko wykracza poza wąsko pojmowany „portfel” ekonomicznej nauki i ekonomicznej praktyki. Innymi słowy: to nie są spece od żonglowania PKB, deficytem budżetowym, stopą kredytową czy fluktuacjami średnioterminowymi Dow-Jonesa… Chociaż to oczywiście potrafią, jakby co. Obaj są intelektualistami wysokiej próby, interdyscyplinarnymi liderami, z ogromnym doświadczeniem teoretycznym i praktycznym (oraz politycznym: Kołodko był wicepremierem i ministrem finansów…), tudzież wyszlifowanym w najlepszych uniwersytetach świata talentem komunikatywnego, przekonującego argumentowania oraz – nolens volens – talentem erystycznym. No i z wyobraźnią wysokich lotów. Więc gdy dwaj takiego kalibru uczeni siadają do dysputy o ni mniej, ni więcej, tylko o przyszłości świata, wypada dobrze się wczytać w jej zapis, zapamiętać jak najwięcej. Jakby się udało coś zrobić, byłoby jeszcze lepiej. Ale to naiwne, magiczne i historycznie nieuprawnione mniemanie…
Można też oczywiście popróbować ostrożnej polemiki. Chętni się znajdą… A wśród obrońców tzw. neoliberalizmu, czyli zespołu poglądów teoretycznych w dziedzinie ekonomii i innych nauk społecznych, który zaczął dominować w drugiej połowie XX stulecia i w decydującym stopniu ukształtował praktykę organizowania życia publicznego , a osobliwie stosunków gospodarczych – polemiści znajdą się na pewno. Obaj panowie profesorowie zapraszają, jak się wydaje…
Obaj też uważają, że neoliberalizm się skończył i skompromitował (w zasadzie definitywnie) wraz z kryzysem 2008 roku, upadkiem Lehman Brothers i demaskacją spekulacyjnych narzędzi finansowych, kreujących ekonomiczne byty wirtualne o wartości substandardowej. Innymi słowy: oszukańcze piramidy i inne derywaty gry kapitałowej, jako żywo przypominające holenderską słynną XVII-wieczną gorączkę tulipanową… Neoliberalizm wszakże (zauważmy z grubsza: im mniej wstawionych do systemu gospodarki instrumentów regulacyjnych narzuconych przez władzę państwową, tym dla gospodarki lepiej…) nie ze wszystkim zdechł; wciąż ma liczne zastępy wyznawców, głęboko przekonanych, że gospodarka to wolność, państwo to opresja, że bogiem jest zysk, globalizacja (upostaciowiona przez anonimowe fundusze inwestycyjne…) jego świątynią i wyznaniem wiary zarazem, a kapłanami – dziarska, kreatywna, zwarta i jednomyślna drużyna CEO wielkich korporacji. Obaj profesorowie, zgodni w kwestii kompromitacji neoliberalizmu (nawet jeśli jeden z nich tylko ad usum dysputy…), różnią się w ocenie tego, co dalej…
Profesor Koźmiński zauważa, że na gruzach neoliberalizmu (a był skłonny opowiedzieć się za niektórymi imponderabiliami tej doktryny…) wyrastają nowe (całkiem nowe albo odrodzone) nacjonalizmy: systemy totalitarne, agresywne, zaborcze, rewindykacyjne, obłędne, czasem trochę autarkizujące lub co najmniej protekcjonistyczne, wykorzystujące niepewność i ogólny chaos w świecie wartości, wzniecające populistyczne zachcianki swoich społeczeństw, rozpowszechniające łatwe szowinistyczne recepty na szczęście i bezpieczeństwo. Profesor Kołodko ten pogląd podziela całkowicie. Ale profesor Koźmiński w tym miejscu diagnozy się zatrzymuje, przyznając, że nie wie, jak świat się dalej potoczy. A w gruncie rzeczy – chyba sam z siebie nie wie, jak potoczyć się powinien… Dlatego roboczo profesor Koźmiński przyjmuje tezy profesora Kołodki i gotów jest debatować nad doktryną nowego pragmatyzmu, czyli eklektycznego systemu zrównoważonego rozwoju gospodarki globalnej i globalnego społeczeństwa – systemu opartego o racjonalne, oszczędne i twórcze wykorzystanie zasobów; bez szaleństw i ekstrawagancji – systemu w pewnym sensie samopowściągającego się… W tym miejscu nie mogę się powstrzymać od wrzucenia cwiszenrufu mego własnego zresztą pomysłu. Jak jest zasadnicza różnica między pesymistą a optymistą? Różnica wieku… I fakt: obu profesorów dzieli osiem lat; a to Kołodko jest ten młodszy…
Część diagnozy dotycząca nowych nacjonalizmów jest niezwykle interesująca, osobliwie zaś pogląd, iż mogą one zakłócić proces globalizacji. Profesor Kołodko mniema (a profesor Koźmiński się przyłącza), że to proces spontaniczny, wielowątkowy i nieodwołalny. Innymi słowy: świat z natury rzeczy dąży do integracji. Ale globalizacja w epoce neoliberalizmu wyprodukowała rzesze przegranych (aczkolwiek w skali całej ludzkości są oni… mniejszością, tylko z powodu poczucia krzywdy – głośniejszą i chętniej się organizującą). Otóż ci przegrani, odrzuceni albo sami aktywnie wzniecają nacjonalizmy, albo stają się ich najwierniejszymi klientami. Ze strachu. Którego to żadną miarą lekceważyć nie należy. Suma wywodzących się z tego podziału zakłóceń globalizacji zapewne dąży do poziomu masy krytycznej, powyżej której zahamowanie globalizacji i rozwoju (utożsamianego czasem z postępem…) przestaje mieć charakter lokalnych wyrw czy nieciągłości – staje się zjawiskiem masywnym, mającym potencjalną moc odwracania trendów.
Jak temu zaradzić? Profesor Kołodko proponuje, a profesor Koźmiński jej nie oprotestowuje, strategię nowego pragmatyzmu, czyli ostrożnego, zrównoważonego rozwoju (w skali globalnej – ma się rozumieć…) posiłkującego się postępem technicznym i powszechnie akceptowanymi narzędziami trwałej, niekoniunkturalnej integracji, wolnego od ideologii (w wymiarze politycznym), ale zakotwiczonego w pewnym systemie wartości, w którym główną rolę odgrywają jednak sprawiedliwość (w sferze podziału…) i dbałość o przyszłość.
Aha, czy nie wydaje się wam to wszystko utopią, marzeniem, ba – wręcz snem idealisty? Bo mnie się wydaje… Ale skłonny jestem opowiedzieć się za. Bo doprawdy nic innego z a m i a s t nie ma. Nikt chyb na serio nie myśli o opresyjnym anarchosyndykalizmie, albo o projekcie urządzenia świata według programu pewnej partii, która wbrew nazwie zawsze porusza się osobno. Nie wydaje się też możliwe, by zwolennicy neoliberalizmu, czyli ciepłej wody w kranie, na powrót kogokolwiek przekonali, że ich teoria i praktyka nadal zawiera cudowne panaceum ozdrowieńcze, które postawi na nogi gospodarkę i całą resztę…
W kwestii właśnie ciepłej wody w kranie mam do powiedzenia tyle, że to jedno z najgłupszych haseł-symboli (innymi słowy: skrótów myślowych) politycznych, jakie słyszałem czy widziałem w życiu. A było ich wiele… Jego znany powszechnie autor w momencie, gdy je sformułował, stracił całe moje poparcie intelektualne i resztki sympatii, obudził zaś głuchą wściekłość wobec kompletnego niezrozumienia (a może tylko lekceważenia…) swej społecznej roli premiera.
Od ciepłej wody to ja mam administrację wspólnoty mieszkaniowej i dymiącą po sąsiedzku elektrociepłownię (zamkniętą zresztą ostatnio jakoby na skutek zużycia technologicznego). Przez długie 57 lat (gdy zamieszkałem jako nieletnie pacholę na moim osiedlu) wszystko działało bez zarzutu (nawet podczas tzw. zimy stulecia) i ani razu nie musiałem wzywać pomocy Cyrankiewicza, Jaroszewicza, Rakowskiego, Mazowieckiego, madame Suchockiej, Cimoszewicza, Buzka, Millera, wesołego Kazia Marcinkiewicza czy rzeczonego Tuska (o pomniejszych nie wspominając i nie mówiąc już nic o Szydle…). Na tym to polega – od ciepłej wody są fachowcy odpowiedniego szczebla. Premier zaś nie od tego!
A od czego? Tusk zarzekał się, że nie od wizji, że gdy ktoś ma wizję, to trzeba wzywać lekarza. Poniekąd słusznie. Choć w ten sposób w ekipie Tuska nie znalazłby miejsca choćby taki Martin Luther King, Jacek Kuroń, Mahatma bądź każda inna postać polityki porównywalnego kalibru. Ale może to i lepiej…
Ja nie oczekuję od premiera, że będzie pilnował kranu w mej łazience, że mi urządzi komfortowe, słodkie życie. O to potrafię zadbać sam. Wizje kosmiczne i strategiczne na slajdach w power poincie też nie są mi potrzebne, jeśli uznać, że to nieskładny strumień chaotycznej myśli poza kontrolą intelektu, z którego na końcu wyłania się fantasmagoryczna kraina Shangri-La: szczęśliwa, bogata, z wielkim lotniskiem, szybką koleją, przekopaną mierzeją, ufortyfikowana po zęby, ciesząca się szacunkiem krewnych i sąsiadów, wzbudzająca strach, u kogo trzeba, ściągająca daniny wdzięczności za swe rany, poświęcenia i przeszłe upokorzenia, otoczona łaską osobliwą sił nadprzyrodzonych…
Premier zasię i rząd (poza potocznym administrowaniem sprawami publicznymi) mają się zająć wizjami innego rodzaju. Jakimiś takimi bardziej pragmatycznymi – wyborem ścieżek rozwoju, wyszukiwaniem zagrożeń, ekstrapolacją (czyli obliczaniem skutków ekonomicznych, społecznych i wszelakich innych…) proponowanych rozwiązań, obmyślaniem skutecznym, skąd brać pieniądze… Innymi słowy: strategią, planowaniem (choć to pojęcie skażone przez komunę, ergo jako takie powszechnie znienawidzone…) życia, funkcjonowania państwa tudzież jego obywateli. I to w perspektywie odleglejszej nieco niż trwanie jednej kadencji parlamentarnej. Po to mi rząd – żeby widział, myślał i robił coś pożytecznego dalej niż ja to robię. To kwestia bezpieczeństwa…
Przepraszam, uniosłem się. Profesorowie Kołodko i Koźmiński słusznie jednomyślnie mniemają, że cały ten proces racjonalizacji (gdyby miał się dokonywać w trybie demokratycznej dyskusji), błyskawicznie ugrzęźnie z powodu emocji właśnie, proponują zatem studzić emocje. Między nimi dwoma duży drink (albo dwa, może trzy; pod warunkiem, że zacnej whisky…) pewnie wystarczy. Ale emocji zbiorowych tak się nie da. Czy długofalowo emocje da się uspokoić siłą racjonalnych argumentów (innymi słowy: prawdy)? Czy może lepiej wygasić je szybciej – innymi, sterowanymi w przeciwnym kierunku emocjami? A w ogóle czy drogą od zrozumienia do naprawienia świata da się przejść? I czy dostatecznie szybko, by dążyć przed kolapsem i małe „conieco” uratować?
Dysputa obu profesorów to ambitne wyzwanie dla czytelników, ale żadną miarą nie jest hermetyczne ani nad wyraz naukowe. Ani pretensjonalne. Za to krótkie, dobitne i pouczające. Wypada znać…
Tomasz Sas
(20 10 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *