Mario Giordano
Ciotka Poldi i sycylijskie lwy
Przekład: Agnieszka Hofmann
Wydawnictwo Initium, Kraków 2017
Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 2/5
Śledztwo pod wpływem czyli bawarska hipiska na lawie
wygasłych uczuć
Kolejna odsłona uniwersalnej figury literatury rozrywkowej, czyli „wyjącej pięćdziesiątki” (bo już dawno nie „ryczącej czterdziestki”…) z pretensjami – już to estetycznymi (na własnym punkcie przynajmniej), już to erotycznymi, już to intelektualnymi bądź towarzyskimi, ze skłonnością do trunków w zasadzie mocniejszych niż piwo (choć i tym nie gardzi…), z niepohamowaną żądzą życia po swojemu, apetytem na facetów, przygody i seks, kłamliwą i niezrównoważoną emocjonalnie, wypełnioną po kokardę przywidzeniami, złudzeniami, idiosynkrazjami oraz skłonnością do fanfaronady – jeśli nie münchhausenowskiej, to sowizdrzalskiej na pewno, wścibską, łatwowierną, z trudem oddzielającą fantazję od rzeczywistości, usiłującą się odciąć od bagaży przeszłości (czasem krępujących, czasem heroicznych…). Ale z sercem na dłoni, otwartymi ramionami i bezkompromisową zdolnością do walenia prosto z mostu i między oczy. Literatur pęka wręcz od takich kreacji. Typowy stopień pokrewieństwa z autorkami bądź autorami: ciotka. Wygodny, bo lekko dystansujący; matka czy babunia byłyby dla autorki/ra bardziej zobowiązujące i krępujące… A ciotkę można bezpiecznie obarczyć zespołem cech akurat dla przeprowadzenia lub rozwoju intrygi najbardziej pożądanych. Z ciotki można ulepić wszystko; ale najlepiej wychodzą wspomniane tu figury piwotalne, czyli osiowe, wokół których obraca się akcja, które notabene własnymi, dynamicznymi obrotami akcję taką potrafią napędzać. Ciotka może być jak elektrownia – sama z siebie naładowana energią, którą daje fantazja płciowa, połączona z łapczywą konsumpcją whisky, ginu, baccardi i grappy. Ciotka to punkt orientacyjny (i kontrolny…) literackiej nawigacji w krainie sensacji i w pejzażu z lekka śmiesznym…
Mario Giordano, niemiecki pisarz i scenarzysta telewizyjny („Tatort”czyli „Miejsce zbrodni”, „Telefon 110”), najbardziej znany jest jako autor powieści sensacyjnej „Eksperyment” ( w oryginale „Black Box”, wydana w 1999 roku, sfilmowana – „Das Experiment” – w 2001 roku przez Olivera Hirschbiegela), sfabularyzowanej wersji słynnego eksperymentu więziennego Philipa Zimbardo, przerwanego w skandalicznych okolicznościach z powodu groźnej dla życia uczestników, niekontrolowanej eskalacji wydarzeń… Zarabia na życie uprawianiem literatury różnego rodzaju, nawet pisze książki i scenariusze dla dzieci, bajki i tym podobne… „Ciotka Poldi…” nie jest produktem ubocznym, tylko próbą (dodajmy od razu, że udatną…) odnalezienia się w gatunku kryminału śmiesznego, satyrycznego, czyli lekkiego, łatwego i przyjemnego – bez nadmiernego epatowania seksem, brutalizmem i wulgaryzmami. One naturalnie są, ale dawkowane rozsądnie w odmierzonych, delikatnych porcjach – pikantnych tylko do granicy łagodnego oburzenia (właściwie udawanego…), miarkowanego towarzyską poprawnością.
Gdyby nie nadużywany przez ciotkę Isolde Oberreiter (Poldi to figlarne, poufałe zdrobnienie) ekspresyjny zwrot „japierdolę” (właśnie tak – w ciągu, na jednym oddechu, bez spacji…), w zasadzie można byłoby całość polecić jako lekturę rekreacyjną w wyższych klasach katolickich szkół dla panienek (z internatem) w Bawarii. Gdyby nie jej skłonność do alkoholu i hipisowska przeszłość (zna Ringo Starra i męską połowę kwartetu ABBA…), gdyby nie grzeszna fascynacja młodymi, umundurowanymi funkcjonariuszami służb wszelakich (ze szczególnym uwzględnieniem policjantów włoskiej drogówki…), gdyby nie hałaśliwa werbalna (wzbogacona zawstydzająco sugestywną grą ciałem, najchętniej nagim…) afirmacja życia w jej wykonaniu – skądinąd pełna soczystych przekleństw i dialogów z duchami, przedmiotami, zwierzakami. Gdyby, gdyby… Zaprawdę, sporządzony przez Giordano miłosny zgoła portret ciotki Poldi rozsadza ramy opowieści, w której został umieszczony. Na szczęście nie na tyle, by wywoływać jakiś dominujący nad narracją dysonans poznawczy – wielka oceaniczna żeglarka halsuje w kałuży, wielka szefowa kuchni od Ritza pichci chińską zupkę w kociołku na biwaku skautów, wielka krawcowa haute couture szyje fartuszki w przytułku w Kalkucie… Takiego zgrzytu Giordano uniknął, choć było blisko. Na szczęście pozostałym personom dramatu poświęcił też sporo uwagi i wycyzelował, jak, umiał…
Siebie samego też umieścił sprytnie. Porte-parole autora jest bowiem siostrzeniec cioteczki Poldi, onże obiecujący niemiecki pisarz (uważany przez ciotkę za nieudacznika i próżniaka), który pomaga w przeprowadzce z Monachium do sadyby na via Baronessa w Torre Archirafi – miasteczku u podnóża Etny. A potem zostaje przez ciotkę obdarowany nieograniczonym prawem wilegiatury w pokoju gościnnym (z osobną łazienką) w rezydencji – w celu oczywiście sporządzenia przełomowego dzieła literackiego w godnych warunkach, sprzyjających procesowi tworzenia. I co powiecie? Dzieło takie powstaje, czego dowodem jest ta książeczka i jej osobliwa, wielostylowa narracja… Wspomniałem już, że ciotka jest popularną figurą, często spotykaną kreacją literatury rozrywkowej. Giordano jednak tę kreację wywindował na szczyt. Możliwości. Percepcyjnych – nawet u wyszkolonego czytelnika. Większej niż u Poldi dawki „gęstego” budulca postaci już nie dałoby się znieść… Giordano jest raczej nieprzekraczalny.
Historia zaczyna się, gdy nagle znika pewien zabójczo przystojny, bezczelnie młody, uroczo onieśmielony sycylijski młodzieniec, niejaki Valentino – pomagający cioci Poldi w drobnych kłopotach życia codziennego. Ciotka, popędzana wzmożoną i bezinteresowną, ma się rozumieć, opiekuńczością, wszczyna poszukiwania w iście policyjnym stylu. I cóż – po paru dniach znajduje na kamienistej plaży kadawera z buźką zmasakrowaną ogniem lupary z bliskiej odległości, w iście mafijnym (cyt – nie wymawiajcie tego imienia nadaremno; na Sycylii żadnej mafii nigdy nie było, nie ma i nie będzie!) stylu. Ciągu dalszego opowiadania kryminalnej intrygi oczywiście kontynuować tu nie będziemy, z powodów, które już w tym blogu przywoływałem wielokrotnie – nie ma nikt prawa odbierać czytelnikowi radości obcowania z zagadką w stanie niepokalanym aluzjami recenzenta!
Więc niech się stanie zadość… Pozwolę sobie tylko zwrócić uwagę szanownych państwa na aspekt, o którym już napomknąłem. A mianowicie o innych figurach intrygi… Zaprawdę Giordano się przyłożył. Taki commissario Vito Montana to kreacja pełnokrwista na tyle, że w innych okolicznościach przyrody spokojnie (z tym zasobem informacji o nim samym) mógłby wskoczyć na pierwszoplanowe miejsce prowadzącego fabułę. Niewielkiego doszlifowania wymagałby podejrzany i tajemniczy plantator palm, ogrodnik Italo Russo; podobnie jak młoda ziemianka i sąsiadka Russo – Valérie Raisi di Belfiore, że już nie wspomnę o drobnych poprawkach do figurynki miłośnika Hölderlina, arystokraty Mimì – Domenica Pastorelli di Belfiore, bo ten już się nam do niczego nie przyda… Ale jest jeszcze kilka postaci o obiecujących możliwościach dramaturgicznych, choćby taka na przykład z pozoru bezbarwna signora Cocuzza, właścicielka gelaterii.
No cóż, Mario Giordano nie jest Andreą Camilleri, którego komisarz Montalbano rozsławił Sycylię jako arenę akcji całkiem dobrych powieści kryminalnych. Ale tędy droga! Ciotka Poldi naturalnie nie zajmie miejsca Montalbana, lecz gdzieś tam wysoko w peletonie sycylijskiej hierarchii literackiej się uplasuje. W tej sytuacji czas poświęcony lekturze nie wydaje się stracony, albowiem obietnica naszego ulubionego ciągu dalszego zarysowała się wyraziście. Sycylia jest tak wielka i piękna, że wytrzyma wszystko – także erupcję lawy z pokładów talentu Maria Giordano. Tylko konceptu z wybuchem Etny niech już raczej on nie powtarza…
Tomasz Sas
(18 09 2017)
Brak komentarzy