Góra Synaj

15 czerwca 2017

Krzysztof Koziołek 
Góra Synaj
Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2017

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 3/5

Zbrodnia nabrzmiewa między Glogau a Neusalz, czyli cierpienia rekonstruktora

Przyznaję, że istnienie Krzysztofa Koziołka na rynku powieści sensacyjno-kryminalnej jakoś dotąd wymykało się mojej uwadze. Ten niewytłumaczalny i niewybaczalny błąd usprawiedliwiająco przypisuję niedoskonałościom własnej mej percepcji, lenistwu intelektualnemu i niechętnemu poszerzaniu dostępu do informacji… Inną okolicznością łagodzącą może (a nawet powinna…) być konstatacja, że i kaliber Koziołka przesadnie wielki nie jest, co przeoczenie moje czyni i bardziej prawdopodobnym, i niemniej pospolitym.
Prowincjonalny (co go w niczym nie umniejsza, tylko sytuuje…) i dość płodny autor kryminalny tudzież sensacyjny (specjalność: duża polityka aktualna – spiski, lobbing, życie intymne przedstawicieli narodu i jego urzędników, tajne biesiady przy ośmiorniczkach, polityka personalna w spółkach Skarbu Państwa, przekręty i temuż podobne …) Koziołek penetruje i eksploatuje na ogół (acz nie tylko, i chwała mu z to…) regiony środkowego Nadodrza: na południe od ujścia Warty (czyli jądro Ziemi Lubuskiej) i na północ od metropolii Breslau (czyli Nowosolszczyznę, Głogowszczyznę i Bory Dolnośląskie).
No cóż, terytorium jak terytorium – z wszystkimi zapewne atrybutami statystycznej średniości. Jeśli zna się realia topograficzne i dopasuje odpowiednie zagadki kryminalne – to czemu nie? Ale autor zadaje sobie nieco więcej trudu; on w tych pięknych okolicznościach przyrody jeszcze dodatkowo uruchamia wehikuł czasu i na biegu wstecznym buksuje do epoki nie mniej, ni więcej, tylko tysiącletniej (szczęśliwie dla dziejów globalnej cywilizacji przetrwała ledwie dwanaście lat…) III Rzeszy. Innymi słowy: para się modną dziś dziedziną kryminału retro… Jako jednoosobowa grupa rekonstrukcyjna. Szlusuje do wybornej stawki tęgich majstrów – jak Krajewski, Wroński, Kwiatkowska, Szwechłowicz… Ale czy ostatecznie doszlusowuje? A, to się jeszcze kiedyś okaże. Może. Bo na razie… Na razie się stara.
W sensie formalnym „Góra Synaj” to prequel wydanej dwa lata temu książki pracowitego Koziołka „Furia rodzi się w Sławie” – także kryminału retro z tejże epoki III Rzeszy. Ale „Furia…” szaleje w Schlesiersee w 1944 roku. Taką nazwę nosiło to lubuskie miasteczko za czasów Hitlera – dzięki Himmlerowi i jego akcji deslawizacji nazw geograficznych (przedtem to była po prosu Schlawa…). Tamże asystent kryminalny Anton Habicht usiłuje rozwikłać zagadkę tajemniczych morderstw, wzbudzających niepokój wśród licznego grona rekonwalescentów armii niemieckich, poprzetrącanych na wszystkich frontach wojny, dochodzących do zdrowia (i powrotu do służby, natürlich…) w sanatoriach nad jeziorem. Policyjny cwaniak Habicht zapewne wydał się Koziołkowi wydajną i obiecującą figurą, skoro postanowił go sprequelizować. Akcja „Góry Synaj” toczy się bowiem sześć lat wcześniej, gdy Anton Habicht jeszcze jest wiecznie głodnym i biednym (po przejściach…) młodszym wachmistrzem Schützpolizei w powiatowym mieście Glogau an der Oder. Kariera detektywa w Kripo dopiero przed nim…
Koziołek jest sprawnym opowiadaczem o wyrobionych nawykach (może już nawet manierach…), świadomym czytelniczych wymagań rzemieślnikiem. Potrafi zbudować finezyjną, dobrze splątaną i wielopłaszczyznową intrygę. Jest dobry w szlifowaniu szczegółów, płynnie wychodzą mu pasaże skomplikowanej akcji, panuje nad topografią, oszczędnie i efektywnie gospodaruje faktami, gra postaciami bez psychologicznie „pustych przebiegów”, umiejętnie dozuje i nienachalnie objaśnia krajoznawcze, ekonomiczne i demograficzne aspekty fabuły… No, to ostatnie z małymi wyjątkami… Skąd na przykład młoda, rozkapryszona gwiazdka, adorowana i trzpiotowata aktorka teatru objazdowego tak dokładnie zna i rozumie mechanizm funkcjonowania scenicznego biznesu? Może dorabia jako księgowa? Albo nawet intendent?
Mniejsza wszakże z tym… Ważniejsze jest coś innego – Koziołek całą swoją strukturę fabularną intrygi z przyległościami kotwiczy w konkretnych realiach historycznych – no po prostu rekonstruuje czas: kwerenduje w archiwach, antyszambruje w gabinetach uczonych, zagląda do starych gazet, bada ceduły giełdowe, roczniki statystyczne, programy teatralne, raporty policyjne, kroniki, raptularze, karty dań i napitków z zaginionych dawno restauracji, kolejowe rozkłady jazdy, plany miast i księgi wieczyste, żurnale mód wszelakich, katalogi i reklamy domów towarowych, stare fotografie, pocztówki i ulotki… To wielka, godna szacunku robota. Ustawiająca prawdopodobieństwo – ba, nieomal wiarygodność fikcji skądinąd literackiej na bardzo wysokim diapazonie. Więc jeśli Koziołek utrzymuje na przykład, że 6 listopada 1938 roku wypadał w niedzielę, a dzień był wietrzny i do tego bardzo zimny, to ja mu wierzę…
Oczywiście nie jest to konstrukcja tak gładka, jaka mogłaby wyjść spod pióra autora, który akcję przeżył i przemyślał współcześnie, wtedy, kiedy się działa… U Koziołka widać mozół zszywania, klejenia na gips, wtykania rusztowań, by się budowla nie zawaliła. Ale literatura czasem wspaniałomyślnie wybacza pewna taką chropowatość opowiadania, za dobrą monetę biorąc niedoskonałości scenografii i didaskaliów, jeśli tylko nie upośledzają odbioru samej narracji. A czytelnik ze zrozumiałych względów nie może niczego (brak stosownych narzędzi…) zweryfikować samodzielnie. Ba, czasem literatura wybacza też drobne błędy rzeczowe, przypisując je zmęczeniu redaktora… Na przykład na stronie 260 hrabina Franziska von Häften z dumą stwierdza, że jej kapelusz przyćmiewa kreacje innych pań, dzięki główce przybranej „szklanymi kajetami” (?). Co ta modystka pani hrabiny przypięła do kapelusza? Kajety? Przecież kajet to… zeszyt (od francuskiego słówka cahier..). Ozdoby hafciarskie (srebrne lub złote, podobne do cekinów, często formowane w postaci frędzelków…) to p a j e t y (po niemiecku Pailletten). Niby drobiazg – jedna literka, ale potrafi zrujnować rzetelność całej historii… Zresztą, po co ja się czepiam?
Daleko bardziej istotne jest to, co Koziołek rozgrywa w swoich starych dekoracjach. Oczywiście intrygi z detalami streszczać nie będziemy, a do rozwiązania zagadki nawet się nie zbliżymy – by szanownym czytelnikom nie odbierać arbitralnie prawa do dobrej zabawy. No właśnie – czy dobrej? Spróbujmy zatem przekopać się przez zwały historycznego osypiska faktów, gąszcz klimatów i elementów scenografii…
Wątek szpiegowski możemy sobie od razu darować, nie przywiązując się doń wcale. Powiedzmy tylko, że hrabina Franziska (skądinąd Polka z urodzenia) jest agentką Dwójki – polskiego wywiadu ofensywnego, a jej oficerem prowadzącym i kochankiem jednocześnie bywa niejaki Wasiak, kadrowy funkcjonariusz Referatu Zachód. Zadaniem agentki jest śledzenie postępu prac budowlanych tzw. Oderstellung – pasa umocnień, bunkrów i fortyfikacji wzdłuż śląsko-lubuskiego odcinka granicy z Polską, jako że hrabia-małżonek jest zaangażowany w projektowanie rzeczonego. Aha, przy okazji ma też rozejrzeć się, co robią w zakładach metalurgicznych w Neusalz; Franziska trafia na produkcję… kiosków do U-bootów! Ale wątek ten – klasyczny przypadek nadmiarowości – ciągnie się jałowo. Usprawiedliwiam tylko Koziołka przypuszczeniem, że – przewidując nasz ulubiony ciąg dalszy – odłożył sobie szpiegowską historię na zapas, na później, teraz robiąc tylko dyskretne wprowadzenie… Może na przykład pani hrabina Franziska spławi się barką po Odrze razem z odkrytym przez siebie kioskiem aż na pochylnię Stettiner Oderwerke, gdzie U-booty montowano… To byłby wyczyn agenturalny w stylu J-23!
Drugi wątek, czysto kryminalny, to seria zagadkowych zgonów kilkuletnich chłopców w okolicach Głogowa i Nowej Soli. Policja długo nie łączy spraw w jedno śledztwo, ale gdy już połączy, pod wpływem opinii publicznej łaknie natychmiastowego sukcesu. Sekretarz kryminalny Kripo w Glogau, niejaki Matzke, dokooptowuje do śledczego zespołu naszego Antosia Habichta. Młodemu, ambitnemu gliniarzowi z ulicy wydaje się, że pana boga za nogi złapał… Nie wie, w co się pakuje. My zrazu też nie wiemy… Nie wie też hrabina Franziska, która – wiedziona współczuciem dla matki jednej z ofiar, wszczyna prywatne dochodzenie. Zaiste, Koziołek w tym aspekcie swej fabuły poczyna sobie całkiem gracko.
By przyjemności z lektury nie psuć, o szczegółach nie wspomnę. W każdym razie intryga jest skomplikowana, gęsta od zdarzeń, psychologicznie prawdopodobna. Tylko gdy dochodzi do finału, coś się sypie… Nie wiedzieć czemu Koziołek jakoś pobieżnie, zdawkowo odnosi się do motywów rzeczywistego sprawcy (lub sprawców) seryjnych zbrodni. Jakby mu pary zabrakło, pomysłu czy zgoła kwalifikacji. Niedosyt zostaje, niedosyt… Ale i tak czyta się potoczyście – dwie, trzy godziny (z przerwą na herbatę) wystarczą…
Tomasz Sas
(15 06 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *