Stąpając po cienkim lodzie

30 marca 2017

Camilla Grebe 
Stąpając po cienkim lodzie
Przekład (z języka szwedzkiego; wydawca tym ewenementem się chwali; może dotąd tłumaczyli z drugiej ręki?): Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2017

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Śnieg zaciera zbrodni ślady, ale łeb nie od parady…

Łeb oczywiście szwedzkiego policjanta, łeb szwedzkiej psycholożki (nawet gdy powoli zaczyna ją niewolić ten wredny Niemiec… Jak mu tam? Alzheimer?). Tęgie muszą głowy mieć, bo tam u nich na Północy śnieg podobno potrafić padać i polegiwać pół roku bez mała. Taki mają klimat, no cóż – ja cię sorry bardzo… Ale my tu śmichu-chichu, a sprawa poważna jest. Będzie chyba trzeba sieriozne międzynarodowe śledztwo wszystkimi siłami wszcząć, bo w pojedynkę żaden z nas – krytyków i rekomendatorów literatury popularnej, sensacyjnej, kryminalnej – zagadki nie rozwiąże.
A pytanie z pozoru proste jest, z pozoru naiwne i z pozoru szczere: dlaczego? Dlaczego skandynawska literatura kryminalna od kilku pokoleń (najmarniej trzech) samodzielnie tworzy czołówkę światową? Dlaczego za tą czołówką długo, długo nic – dopiero za tym „nic”… znowu długo nic? Dlaczego europejscy i amerykańscy zawodowcy w tym peletonie nie widzą nawet pleców ostatniego nordyckiego marudera czy debiutanta? Dlaczego, nawet gdy na wieczną służbę odchodzą najlepsi mistrzowie pióra, bez obciachu i straty punktów ich miejsce zajmują i sukcesy dziedziczą dotychczasowi wyrobnicy z drugiej ligi albo zgoła nowicjusze? Dlaczego. Dlaczego? Dlaczego!
Przeczuwałem niepewnie i niezbornie już we wczesnych latach 70. ubiegłego stulecia, że ci Skandynawowie (w sensie geograficznym wypada zaliczyć też Finlandię, choć etnicznie ugrofińska – z Uralu – jest raczej niż nordycka…) w dziedzinie literatury popularnej zrobią jeszcze niemałą niespodziankę, rewolucję może nawet. Że tamtejsza literatura to nie tylko Andersen, Ibsen, Strindberg czy Selma Lagerlöf albo taka Astrid Lindgren – nie przymierzając.
W 1973 roku Czytelnik (seria z jamnikiem) rzucił na rynek pierwszą przetłumaczoną na nasz język powieść kryminalną Maj Sjöwall i Pera Wahlöö – sympatycznej pary komunizujących literatów, radykalnych krytyków burżuazyjnego społeczeństwa. Był to „Śmiejący się policjant”. Do końca lat 80. Wydawnictwo Poznańskie wydrukowało jeszcze dwie książki tej spółki z lat 60. i 70. No cóż, zakup praw nie był operacją tanią, a Maja i Per, choć komuniści, pewnie nie byli skłonni z pobudek ideowych darowywać swoje dzieła za darmo, i to za żelazną kurtynę (ale w NRD wydano ich więcej…). W każdym razie kryminalne awantury sztokholmskiego policjanta Martina Becka (wielokrotnie zresztą sfilmowane) już wtedy dawały przedsmak tego, czym za lat kilkanaście stanie się skandynawska literatura kryminalna…
Grunt był dobrze przygotowany, zaorany, nawieziony, a gdzie trzeba ubity, gdy na rynku pojawił się Henning Mankell ze swym komisarzem Kurtem Wallanderem z Ystad, a przede wszystkim genialny (za wcześnie zmarły…) Stieg Larsson ze swą opasłą trylogią „Millenium”. Pozycji i wielkości obydwu (zwłaszcza Mankella, którego bohater Kurt Wallander jest równie wzorcową, pomnikową figurą detektywa jak Maigret Simenona, Marlowe Chandlera, miss Marple czy Poirot wielkiej Agathy; prawie jak Holmes…) nie sposób zakwestionować, ale przecież po ich śmierci dziury w ziemi nie ma.
Autorzy zwarli szeregi, wyrównali szyki, awansowali rezerwowych i dublerów. Koszulki liderów założyli Jo Nesbø i Karin Fossum z Norwegii, Liza Marklund, Leif GW Persson, Arne Dahl, Asa Larsson, Kristina Ohlsson ze Szwecji, Yrsa Sigurdardóttir i Arnaldur Indridason z Islandii, Mari Jungstedt z Gotlandii, Sara Blædel i Michael Katz Krefeld z Danii – i za nimi parę dziesiątek innych pisarzy płci obojga. No i jeszcze jest słynna Szwedka Camilla Läckberg z Fjällbacki (duże nakłady, duża wydajność, duże grono zwolenników), którą osobiście uważam za nudną, pozbawioną wdzięku i umiejętności opowiadania amatorkę (by inkryminowanego słowa na gie nie użyć…). Jest nawet gromadka Finów; nie mogłem uwierzyć, że prekursorem, ojcem-założycielem fińskiego kryminału był sam Mika Waltari, pisarz światowej sławy, ale w innym gatunku (czytaliście „Egipcjanina Sinuhe”?).
Gdyby całą Skandynawię potraktować jako krainę kryminalnych delikatesów, warto byłoby ją objąć regułami gry rynkowej, podobnymi do francuskich regulacji Appellation d’Origine Contrôllêe (AOC) w biznesie winiarskim. No cóż, to marka gwarantowana… Jest jak z winem: klimat, gleba, słońce (w zasadzie jego brak przez pół roku z górą…), chroniczny nieurodzaj, twardzi wikingowie: żeglarze, skaldowie (poeci) i berserkerzy (wojownicy wpadający w szał bitewny) – no i ta szczególna łaska Matki Natury, szczodrze obsypującej talentami niespecjalnie atrakcyjny spłachetek lądów między Morzem Barentsa, Bałtykiem, Sundem i Atlantykiem po Grenlandię… Jakby dla wyrównania szans cywilizacyjnych. Tak się to usiłuje detalicznie tłumaczyć, ale zadowalającej odpowiedzi na pytanie – dlaczego? – wciąż nie ma…
I nieprędko będzie, bo z samym czytaniem nie można nadążyć, a co dopiero z krytyczną, syntetyczną refleksją; co chwila pojawia się nowe nazwisko, a zakonspirowana armia tłumaczy z paru konkurencyjnych wydawnictw haruje dzień i noc. Właśnie Sonia Draga rzuciła na rynek debiutantkę w grze solowej – Camillę Grebe. Doświadczona to skądinąd pisarka, bo przedtem pięć książek (o psycholożce Siri Bergman) napisała do spółki z młodszą siostra Asą Träff, a trylogię o ciemnych rosyjskich aferach – z finansistą, filantropem Paulem Leanderem-Engströmem. Ale w sumie amatorka, bowiem utrzymuje się z… wydawania audiobooków i prowadzenia własnej firmy konsultingowej. I ta urodziwa outsiderka (z korporacyjnego, rzemieślniczego punktu widzenia) zaczyna grać solówkę (do tego unplugged – bez prądu w postaci marketingowego wsparcia, należnego przecież wyłącznie zasłużonym weteranom kasowych list przebojów…). I to jak! „Stąpając po cienkim lodzie” ma wszelkie cechy potrzebne do uzyskania nominacji. Jakiej? A do puli obiecujących debiutów-bestsellerów…
Po pierwsze: konstrukcja. Camilla Grebe wykreowała trzy równorzędne „podmioty liryczne”, w krótkich rozdzialikach relacjonujące niemal równolegle (niemal robi jednak różnicę, ale nie zdradzę – dlaczego…) postępy akcji i swoje uczucia, przemyślenia, spostrzeżenia, dygresje, boleści… Każde z trojga liderów narracji (mimo pewnego dysonansu temporalnego, niewielkiego przesunięcia akcji w czasie…) płynnie, samym dobrze zestrojonym współistnieniem, objaśnia całość intrygi – nie tylko swoją działkę.
Po drugie: psychologia. Narratorzy pani Grebe to udane figury, wiarygodne w zmaganiach z emocjami i w lawirowaniu między zapadniami nieszczęść. Osobliwie dobrze zbudowana jest pani psycholożka Hanne, niegdyś policyjna profilerka, wracająca do branży zbrodni z powodów ambicjonalnych (przed laty nie rozwiązała podobnej sprawy, a na domiar złego miała romans z policjantem, który wystawił ją do wiatru…). Więc miota się między trzema napierającymi ścianami: z jednej strony odbudowa reputacji (bardziej przed samą sobą niż policją, a zwłaszcza tym nędznym, wiarołomnym sukinsynem…); z drugiej – decyzja o odejściu od męża (z perspektywą ucieczki na Grenlandię); z trzeciej – strach; rejestruje ona bowiem oznaki dezintegracji umysłu, wręcz dekompozycji osobowości, utraty kontroli z powodu powolnego (ale jednak…) narastania klinicznych objawów demencji, alzheimera lub czegoś równie okrutnego… Może nie zdążyć!. Bardzo udana kreacja…
Po trzecie: intryga. Wejście jest mocne, całkiem w szwedzkim stylu: w rezydencji szefa wielkiej sieci sklepów odzieżowych, w kałuży krwi leżą sobie zwłoki niezidentyfikowanej kobiety – z odrąbaną maczetą i postawioną na sztorc obok korpusu głową. Właściciel domostwa zniknął. Dalej doczytajcie sobie sami. Zapewniam, że jest ciekawie… Camilla Grebe bowiem po prostu umie opowiadać; a widać też, że to lubi!
Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że solowy debiut pani Grebe udany jest i obiecujący…
Tomasz Sas
(30 03 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *