Świat według Clarksona. Jeśli mógłbym dokończyć…

27 listopada 2019

Jeremy Clarkson 


Świat według Clarksona. Jeśli mógłbym dokończyć…
Przełożyli Michał Strąkow, Michał Jóźwiak, Olga Siara
Wydawnictwo Insignis, Kraków 2019

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Skurczybyk popija rosé pod widmem brexitu…

Wydawca kazał nam długo czekać na kolejny tom felietonów Jeremy’ego Clarksona, drukowanych z imperialną powagą w „Sunday Times”. Ale w końcu jest… 92 teksty, publikowane od marca 2015 do grudnia 2017 roku. Warto zerknąć, co miał wtedy do powiedzenia, albowiem i dla Clarksona to burzliwy okres był, i dla samej jego umiłowanej Brytanii niemniej. Clarkson stracił ukochaną pracę – BBC wylała go i zakazała prowadzić (ba, nawet zbliżać się doń na pięćdziesiąt yardów!) jego dziecię najmilejsze, czyli uwielbiany przez miliony na całym świecie magazyn „Top Gear”. No, ale jak się wydaje, chłopcy – już trochę znudzeni i oszołomieni globalnym sukcesem, zaczęli gwiazdorzyć nad miarę – sami trochę nabroili, nawygłupiali się na maxa (na gościnnych występach w Argentynie! – a to już gest samobójczy), czym walnie przyczynili się do takiego smutnego finału… A Brytania? No cóż… Brytania popełniła największe głupstwo w swej chwalebnej historii, i to dobrowolnie, nie przymuszona przez żadne ekstremalne okoliczności. Urządziła sobie i światu tak zwany brexit. Więcej tłumaczyć nie trzeba.

Powiedzmy sobie od razu, że Clarkson jest przeciwnikiem brexitu. Wydaje się, że za bardzo polubił życie w Europie – belgijskie frytki, prowansalskie wino rosé, rumuńskie striptizerki, szwedzkie klopsiki, polskich hydraulików, greckie słońce i niemieckie samochody, by sobie z własnej woli utrudniać do nich dostęp. Clarkson jest – poza innymi osobliwymi cechami charakteru – leniwym sybarytą, więc nie w smak byłoby mu godzić się na dodatkowe utrudnienia w dostępie do rejonów i dóbr niezbędnych do życia, Nie wszystko da się kupić u Marksa & Spencera. Zwłaszcza za cenę powiększoną o absurdalne cła… Clarkson należy do tej połowy (mniej więcej połowy; okazało się ostatnio, że raczej mniej…) Brytyjczyków, którzy nie sądzą, by tradycyjna brytyjska splendid isolation była czymś lepszym niż kumpelstwo z Hiszpanami, Litwinami czy – fi donc! – Bułgarami. Clarkson nie uważa, że bez Unii żyć się będzie Brytolom dostatniej i bezpieczniej. Dajcie spokój, bez jaj! Będzie gorzej, drożej, ciemniej, smutniej, nudniej i głupiej. Unia ma swoje wady – na przykład do tej pory nie dorobiła się ujednolicenia standardów gniazdek elektrycznych – ale więcej w niej miejsca i luzu. A autostrady w Chorwacji – palce lizać! Wyobraźcie sobie drodzy Angole, że musicie wszyscy spędzać urlopy znów na plaży w Brighton, a nie na greckich wyspach czy w lasach nad jeziorami w Finlandii. A pani Jesiotr (Nicola Sturgeon – tak nazywa się premier w Edynburgu…) nie wpuści was do Szkocji. Zresztą Szkoci prędzej opuszczą Zjednoczone Królestwo niż Unię…

Dlatego zacznijcie lekturę felietonów Clarksona od środka – od strony 197 i tekstu „Szturmujmy Brukselę armią paparazzi! Żeby zostać w Europie”. To wyznanie wiary – trochę sceptyczne, bez entuzjazmu, podminowane zdrowym rozsądkiem – ale proeuropejskie, bez dwóch zdań. Natraficie na zdania kluczowe: „Ten brak troski o wspólne dobro jest właśnie powodem, dla którego wiele osób zaczyna myśleć, że może lepiej byłoby opuścić Unię i zacząć dbać o siebie. I ja to rozumiem. Naprawdę. (…) Czy jednak nie byłoby lepiej zostać i postarać się, żeby to cholerstwo zaczęło działać jak należy? Stworzyć Stany Zjednoczone Europy, które będą funkcjonowały równie sprawnie co amerykańskie? Posiadające wspólną armię, wspólną walutę i spajający je system wartości?”

Potem możecie sobie czytać felietony Clarksona w dowolnej kolejności. Najważniejsze, że zdefiniowaliśmy istotny dla biegu spraw pogląd autora. On zostaje w Europie… Taki przynajmniej był stan rzeczy 13 marca 2016 roku, gdy „Sunday Times” tę deklarację wydrukował. Czy trwające od tamtej pory gorszące widowisko negocjacyjne w wykonaniu polityków, ekspertów i komisarzy unijnych z jednej strony, a z drugiej – polityków, parlamentarzystów, publicystów, ministrów, liderów opinii Zjednoczonego Królestwa, mogłoby wpłynąć na opinię Clarksona? Zapewne, ale wyłącznie w sensie zaostrzenia poglądów tego najwredniejszego z wrednych skurczybyków, Tak mniemam. Owszem – u znacznej części Brytyjczyków stan pierwotnego wkurwienia biegiem brexitowych spraw powoli przechodzi w letarg, bezwolne oczekiwanie na nieuniknione. Ale Clarkson do obezwładnionych nie należy. W końcu to on jako jeden z pierwszych przytomniaków na Wyspach (3 lipca 2016 roku w felietonie „Cała nadzieja w powtórnym głosowaniu – i w całkowicie zdemoralizowanym premierze”) postawił kwestię, wydałoby się, oczywistą. Hej, chłopcy i dziewczęta, po prostu zagłosujmy jeszcze raz! Bardzo się zdziwił, bo ludzie w garniturach twierdzą stanowczo, że to niemożliwe. A kiedy się ich pyta, dlaczego tej sprawy nie można ponownie poddać pod głosowanie, odpowiadają – po prostu nie i już…

Tak, wiele wskazuje na to, że przy pomocy zdrowego rozsądku Brytyjczycy nie obronią się przed szaleństwem brexitu. Wygląda na to, że czeka ich (i nas – nolens volens) dłuższy okres prawdziwej smuty w dawnym rosyjskim stylu. Przeciętny biały Brytol z północy, rodzaju męskiego, wieku średniego, pijany w dupę od samego rana i kompletnie odmóżdżony wielogodzinnym oglądaniem seriali i teleturniejów, nie uratuje Zjednoczonego Królestwa. Clarkson nie ma złudzeń. Clarkson jest przenikliwym i przewidującym obserwatorem i zarazem żarliwie zaangażowanym komentatorem. Zresztą, przeczytajcie felieton „Rozdam miliard funtów – przyjmuję zgłoszenia tylko od grubasów i próżniaków” z 23 października 2016. To celny cios między oczy, zadany mimochodem naszym domorosłym zwolennikom inżynierii społecznej w stylu „pińcet plus”. Taaaa – Clarkson jest najdalszy od populistycznego rozdawnictwa i socjalistycznych pomysłów „wyrównawczych”. Liderzy labourzystów, osobliwie zaś jego imiennik Jeremy Corbyn (wybitny… kolekcjoner dekli do studzienek kanalizacyjnych i znawca ich form estetycznych), są najczęściej i najboleśniej pomiatanymi „bohaterami” połajanek Clarksona. Co nie znaczy, że oszczędza torysów – Boris Johnson – jeśli idzie o rozmiary, jakość i częstotliwość przekleństw – kłusuje łeb w łeb z Corbynem na Clarksonowskiej kolumience w „Sunday Timesie”.

A poza tym Clarkson jak zwykle urządza świat po swojemu. Oczywiście podważając zastany porządek, wyśmiewając urzędniczą pomysłowość w organizowaniu życia publicznego i prywatnego, kwestionując i poddając okrutnym represjom intelektualnym wszelakie autorytety, gnojąc liderów opinii, celebrytów, następcę tronu, zwolenników zdrowej żywności i oczywiście tego niebezpiecznego idiotę Jeremy’ego Corbyna… Ale nie tylko – on znajduje jeszcze czas na podważenie społecznej roli kota, uznając, że futrzaki te są po prostu wredne i niebezpieczne – w odróżnieniu od sympatycznych, pożytecznych i przyjacielskich psów. Reklamuje posady w policji parkowej jako najlepsze ze wszystkiego, co ma do zaoferowania administracja Zjednoczonego Królestwa. Podważa mitologię i ideologię wieczorów kawalerskich. Reformuje hotelarstwo (to proste – wystarczy zatrudniać kompetentnych ludzi w roli kierowników…). Rozprawia się z producentkami „domowych” keczupów. Rozważa, jak skłonić jeże do zamieszkania w okolicy…

Taaaa, mając takiego Clarksona, Brytania dawno mogłaby być wielka. Gdyby tylko zechciała go słuchać. Ale – nie wiedzieć czemu – nie słucha. To znaczy, zarykuje się ze śmiechu, gdy co niedzielę czyta jego felietony (albo gdy prowadzi on tamtejszy format „Milionerów” w telewizji), ale dalej nic. Jakby się synapsy w mózgach pozrywały… Wszystkiemu winien jest syndrom etykietek. Clarkson od ćwierć wieku paraduje z karteczką „wesołek” na czółku i tyłku. I to wystarczy, by się śmiać – ale za mało, by pomyśleć. Nikt już teraz nie zaakceptuje go w roli przenikliwego myśliciela, odważnego krytyka, lidera opinii, proroczego publicysty…

To tragedia – wiodąca prostą drogą do zgorzknienia i alkoholizmu. Ale czy da się obronić Clarksona przed nim samym? Picie prowansalskiego czy langwedockiego rosé zamiast whisky może nie wystarczyć. Ale gdy przydarzył mu się jakiś mały sukces? Kto wie? Z tym że na odwołanie brexitu raczej bym nie liczył…

Tomasz Sas
(27 11 2019)



 


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *