Lato z Homerem

1 grudnia 2019
Sylvain Tesson


Lato z Homerem
Przełożyła Anna Michalska
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Szukajmy słońca, wiatru
i morskiej fali, zanim zrobi się za późno,
za ciemno…

Nietypowy jest ten podróżnik, reporter i eseista francuski Sylvain Tesson… 47-letni geograf i obieżyświat znany był dotąd z niekonwencjonalnych pomysłów eksploracyjnych (w czasach, gdy wszystko niemal już odkryto, trzeba mieć ekstremalny pomysł, by zainteresować sponsorów, czytelników, telewidzów i wydawców). A to objechał rowerem świat dookoła, a to przetrawersował wzdłuż Himalaje (bagatelka: 5 tysięcy kilometrów od Bhutanu do Tadżykistanu), a to odtworzył trasę pieszej ucieczki pewnego Polaka z łagru koło Jakucka aż do Kalkuty w Indiach (i wyszło mu, że pan Rawicz musiał trochę podkoloryzować swą epopeję…), a to mieszkał samotnie pół roku w chatce nad brzegiem Bajkału, a to na motocyklu urał pojechał trasą rejterady Wielkiej Armii cesarza Francuzów z Moskwy przez Berezynę do Paryża. Hobby ma ten wagabunda też dość oryginalne: intensywnie wspinał się na… wieże i fasady francuskich gotyckich katedr; kilkanaście zdążył zaliczyć…

Tesson jest bystrym obserwatorem, umiejętnie się kamuflującym, powstrzymującym się od pochopnych wniosków, szczerym i dociekliwym. I przy okazji z wielkim talentem, bez nadętego egocentryzmu przenoszącym swe obserwacje i przemyślenia na papier. Gdy zabrakło Bruce’a Chatwina, to Tesson jest bezsprzecznie najlepszym europejskim podróżującym eseistą. Pisze sporo i niegłupio zarazem (rzadkie połączenie), robi filmy i coś dla radia… Nie jest odkrywcą dla samych odkryć (już prawie nie ma czego odkrywać – chyba że w głębinach oceanów i w wielkich jaskiniach…), ale za to ma instynkt tropiciela, łowcy prawdy oraz tłumacza znaków na niebie i ziemi. Tesson jest przy tym wyznawcą, kapłanem i egzegetą osobliwego kultu ruchu jako narzędzia postrzegania, poznawania i rozumienia świata. Tak, tak – jeśli chcesz cokolwiek pojąć, musisz być w ruchu. Musisz nieustannie zmieniać, skrollować obrazy, zapamiętane powidoki, przedmioty, smaki, zapachy, kolory i ich cienie, ludzi i zwierzęta, zmienne krawędzie horyzontów… Musisz przebiegać po wielekroć w pamięci wody, piaski, ścieżki w głuszy, górskie percie, chodniki miast oraz te dawno zapomniane i jeszcze dawnej wybrukowane znikąd donikąd wiejskie trakty, zarośnięte krzakami jeżyn. Ruch – to ci dopiero praktyka poznania! Chcesz się czegoś dowiedzieć o innych, przy okazji dowiesz się sporo o sobie. Poznasz, a może nawet przekroczysz swoje ograniczenia, znajdziesz cel, zrozumiesz, dokąd idziesz, przestaniesz się bać końca drogi, a może nawet będziesz umiał zawrócić… No i szukaj ludzi – w końcu istotą wędrowania nie jest wyłącznie podziwianie urody powierzchni skorupy ziemskiej. Ludzie są celem…

I oto nagle ten poeta wędrówki, bard ruchomych obrazów i nawijających się na rolkę mózgu doświadczeń płynących jedne za drugimi po drodze, zmienia sposób patrzenia na stacjonarny. Kotwiczy na miesiąc na malutkiej greckiej wysepce Tinos w archipelagu egejskich Cykladów (naprzeciw Mykonos…), zajmując na mieszkanie jeden z… weneckich gołębników (nie jest to drewniana buda na drągu jak u nas, ale dwukondygnacyjna kamienna wieżyczka o architektonicznie wykwintnych kształtach…). Po co? Po to, by przemyśleć na nowo „Iliadę” i „Odyseję”, i zrobić książkę z wcześniejszego cyklu audycji radiowych o Homerze, „Iliadzie” i „Odysei” wobec nas – współczesnych… Pejzaż i tzw. okoliczności przyrody ma tam rzeczywiście stacjonarne: białe kamienie nawarstwionej przez stulecia wioskowej struktury urbanistycznej, umocnione płaskimi wulkanicznymi głazami uliczki na szerokość jednego objuczonego osła (gdy dwa mogą się wyminąć – to już autostrada…), klify i tarasy nad wąską plażą, daleko na morzu cień innej wyspy: Mykonos… No i wokół woda, lazurowoniebieska, wzburzona, spieniona przez wiatry nieustające i chimeryczne prądy – groźna, ostrzegawczo sygnalizująca krótkimi, urywanymi falami, że nie można jej ufać, że tak do końca przyjaznym żywiołem nie jest – ma swoje kalkulacje, swoje przeznaczenie, swoją broń (egejskie krótkie sztormy bywają okrutne, nieubłagane i destrukcyjne jak grom Zeusa…). Uwięziony między skałami, morzem i słońcem Tesson czytał na powrót „Iliadę” i „Odyseję”, wiatr mu przewracał kartki, papiery rozwiewał, pędził mgłę, a wzmocnione morską rewerberacją światło słoneczne to rozjaśniało scenerię aż do niewidzenia, to wygładzało kontury aż do ostatniego odcienia przednocnej szarości… Dlaczego Tesson wybrał tę wysepkę? Z Tinos nie pochodził żaden homerycki heros wojny trojańskiej, w swej wędrówce nie zawadził o nią Odyseusz – może ta przesuszona, rozświetlona słońcem i wiatrem skała wśród niespokojnego morza jawiła mu się kwintesencją greckości, od Homera po dziś jednakiej? Może…

Ja zainstalowałbym się na innej wyspie – ostatniej na szlaku włóczęgi Odysa, w miejscu, gdzie ten tułaczy heros, patron daleki wszelkich wagabundów, wreszcie przestał się bać (gniewu bogów przede wszystkim), w miejscu, gdzie pojął, czego dokonał i nie schował się w skorupie anonimowego żeglarza, tylko po raz pierwszy wszystko ze szczegółami opowiedział. Wysepka leży po drugiej – zachodniej stronie półwyspu Achajów, na skrzyżowaniu zachodnich i południowych wiatrów morza Jońskiego, w miejscu, gdzie zderza się z nimi północny oddech gór Albanii; nazywa się Korfu, czyli Kerkira i jest krainą gościnnego ludu Feaków. Na zachodnim jej brzegu mieszkańcy miasteczka Paleokastritsa, uwiedzeni przez urodę miejsca, zawłaszczyli zuchwale przed wiekami kawałek legendy Odyseusza, mianowicie jego spotkanie z królewną Nauzykaą. Scenę mają jedyną w swym rodzaju: niewielką kolistą zatoczkę cudnej urody, wciśniętą między skały, z obrączką piaszczystej plaży. Dokładnie jak u Homera. Tam rozchichotane dwórki z położonego na górze pałacu odkryły wysztrandowanego na łachę piasku nagiego męża – dojrzałego, niestarego jeszcze, ale i niemłodego, słusznej postury (dwadzieścia lat żeglugi przy wiosłach, u steru i przy fałach żagla trochę wyrabia muskulaturę; pewnie kaloryferek miał…). Skonfundowany rozbitek skrył się w zaroślach, ale rezolutna, ciekawska i odważna królewna zaprosiła go do ojcowskiego pałacu. Król Alkinoos ugościł przybysza, a ten w czas uczty odwdzięczył się opowieścią o swych przygodach. Gdy już się zgadało, że są bliskimi sąsiadami (istotnie, z tarasu pałacu Alkinoosa ledwo widać, ale widać na krawędzi południowego horyzontu górzystą Itakę w towarzystwie nieodłącznej i sporo większej Kefalonii…), król postanowił statek wyszykować i odwieźć gościa do domu – to tylko dwie – trzy godzinki żeglugi. I rzeczywiście: rankiem śpiącego wciąż po trudach uczty Odysa Feakowie dowieźli do plaży Itaki. Dopiero po spełnieniu misji spóźniony Posejdon z wściekłości zamienił ich nawę w skałę przed wejściem do jedynej naturalnej przystani wyspy Odyseusza.

Więc ja bym tam zakotwiczył, w Paleokastritsa na Korfu, gdybym chciał pisać o Homerze. Na skraju tej samej zatoczki, pod skalnym nawisem jest bar, gdzie można się skryć (jak Odys w szuwarach) ze szklaneczką ouzo i laptopem (wi-fi w zasięgu…), umilając czas prozy oglądaniem letnich dziewcząt z dzisiejszego orszaku Nauzykai, plażujących topless i takoż pływających w krystalicznej wodzie.

Tesson wybrał bardziej surowe warunki medytacji i pisania, miał bowiem do obrony zuchwałą tezę, którą postawił na wstępie swego eseju – „Iliada” i „Odyseja” to początek literatury, zarazem jej szczytowe osiągnięcie i kwintesencja wszystkiego, co da się słowem powiedzieć. Czyli zarazem jej koniec…

Piętnaście tysięcy wersów „Iliady” i dwanaście tysięcy „Odysei” – po co jeszcze pisać? (…) Na „Iliadzie” i „Odysei” mogłaby się zakończyć twórczość literacka. Nasze biblioteki nie uginałyby się pod ciężarem słów! „Iliada” i „Odyseja” inaugurują epokę literatury i jednocześnie kończą cykl nowoczesności. Wszystko się odsłania w kilku heksametrach: szlachetność i tyrania, rozterki duchowe, kwestia przeznaczenia i wolności, dylemat: spokojne życie czy wieczna sława, umiar i gwałtowność, słodycz natury, siła wyobraźni, wielkość cnoty i kruchość życia…”

No, no – śmiała teza, efektowna, radykalna – i całkiem nieprawdziwa, nie do obrony. Co widać na pierwszy rzut oka, ale Tessonowi zdaje się ta drobna niedogodność wcale nie przeszkadzać. Dwie księgi ostatecznie i bezspornie interpretujące świat? Zamykająco? W tym miejscu stawiamy pytanie o funkcję literatury – a w podtekście: o funkcję Wielkiej Księgi – skończonego dzieła, obejmującego swym obszarem-bezmiarem całe znane i nieznane universum, niosącego w sobie pokusę kodyfikacji. Czy tego chcieli autorzy bądź autor (kimkolwiek byli) „Iliady” i „Odysei”. Myślę, że nie… Myślę, że chcieli po prostu dobrze opowiedzieć historię, która ich poruszyła; poruszała też nieustannie współczesnych im Greków – tak bardzo, że chcieli ją sobie utrwalić. Dlaczego? Bo byli ciekawi, jak to się potoczyło, bo poszukiwali mitu założycielskiego, intelektualnej bazy wspólnoty? Zapewne. Ale nie przyszło im do głów – tym wędrownym aojdom – że to, co zebrali w tysiącach heksametrów, poukładali w opowieść, ludziom wystarczy, że na tym powinni zaprzestać uprawiania literatury, bo już wszystko powiedziane. Nie, Grecy nie zamordowali Szekspira ani Cervantesa, nie kazali milczeć Juanie Inez de la Cruz, nie zakneblowali Balzaka, Dumasa ojca, Dostojewskiego, Joyce’a, Haszka, Bułhakowa, Lema. Grecy wcale nie uważali, że literatura ma tylko objaśnić bezspornie, co mieli na myśli bogowie. Oni myśleli (a my tak mniemamy do dziś), że to narzędzie naszej ekspresji. Tym, co piszemy, mówimy, śpiewamy, nie pośredniczymy z bogami, z boską ideą – tylko między sobą. Opowieści, lęki, nadzieje, miłość, nienawiść, strach, męstwo… Nasze one są – nie boskie. Pisząc błądzimy, szukamy słów i nie znajdujemy, mylimy się, czytamy powtórnie i zapieramy się tego, co rzekliśmy… Ale mamy prawo to robić.

To dobrze, że u zarania literatury – takiej, jak ją dziś rozumiemy – powstały dzieła genialne i nie przeminęły, że wyznaczyły standardy rozumu i szaleństwa, wściekłości, odpowiedzialności, sprawiedliwości, zemsty, cnót… Ale bez przesady – wszystko, co napisano potem, też jest ważne. A przy lekturze „Lata z Homerem” można o tym zapomnieć. Nic wielkiego się nie stanie – Tesson pisze z pasją i dobrze sobie ten typ ekspresji przypomnieć…

Tomasz Sas
(1 12 2019)



Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *