Trzewiokracja, czyli co piszczy w polityce

17 grudnia 2025

Michał Rusinek
Trzewiokracja,
czyli co piszczy w polityce
Wydawnictwo Znak, Kraków 2025

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Lekcje anatomii

Redaktor gazety, która ma w swych zasobach twórczych felietonistę pokroju Rusinka, może się uważać za szczęściarza i wybrańca bogów. Felietonista pokroju Rusinka to skarb – wcale nie mniemany, jeno żywy i kruszcodajny – rzekłbyś: nowy Midas – czego nie tknie swym umysłem i ręką – w złoto się zamienia. Gdybym w swoim czasie miał w ekipie redakcyjnej felietonistę pokroju Rusinka (i gdybym wiedział, po co go mam) gotów byłbym rabować na gościńcach, byle tylko nastarczyć środków na takowego godziwe utrzymanie. No, ale nie miałem i zapewne dlatego nie piszę teraz zza krat. A to zmienia optykę i daje dystans…

Innymi słowy: felietonista pokroju Rusinka – wbrew entuzjastycznej apologii, sformułowanej w akapicie pierwszym – nie jest artykułem pierwszej potrzeby dla poważnej, opiniotwórczej gazety. Jeżeli felietonista (już nie tylko pokroju Rusinka, ale każdy) jest w ogóle jeszcze ważny dla prasy drukowanej – to raczej powinien być harcownikiem politycznym, morderczym i bezlitosnym krytykiem życia publicznego, bezkompromisowym szydercą, cynicznym kpiarzem i deprawatorem, brutalnym i nieprzekupnym analitykiem tzw. życia kulturalnego tudzież artystycznego, gorszycielem i obrazoburcą. Jak bardzo brakuje dziś na rynku takich fachowców, boleśnie i co tydzień przekonuje się czcigodny redaktor „Polityki” Jerzy Baczyński, którego felietonowy dream team (może wyjąwszy od czasu do czasu błyskotliwe szarże Hartmana i Mizerskiego) od dawna nie przypomina gotowej na wszystko watahy pistoleros (jak w dawnych dobrych czasach – a ostatnio w epoce i Pilcha, i Stommy, i Passenta); jest raczej nudnawą konfraternią (płci obojga – żeby nie było) bogobojnych wykładowców szkółek niedzielnych.

W takiej konfiguracji gdzież jest miejsce dla felietonisty pokroju Rusinka – poprawnego, łagodnego językoznawcy (i bodajże symetrysty) o dowcipie wprawdzie ostrym, ale używanym powściągliwie, o poczuciu humoru wytrawnym wprawdzie, lecz nieco schłodzonym? Miejsce jest – i to z przodu, „w ławach kolatorskich”. Ale po co? No cóż, okazało się bowiem w tzw. międzyczasie, iż felietonista pokroju Rusinka, jest tak uzbrojony w wiedzę specjalistyczną, że ma status żywej torpedy, lecz wielokrotnego użytku. W tzw. międzyczasie język stał się pełnoprawną, wydajną i skuteczną bronią w wojnie hybrydowej, którą per fas et nefas toczymy od dawna z przeciwnikiem podstępnym, inteligentnym, chytrym i bogatym w środki sposobne do walki. Język bowiem dawno przestał być naturalnym i oczywistym środkiem porozumiewania się, opisywania rzeczy i faktów, wyrażania myśli i emocji, narzędziem komunikacji – stał się środkiem bijatyki, zniewolenia, destabilizacji, kłamstwa i prowokacji, szerzenia fałszu, zadawania bólu. Człowiek zatem – wprawiony w jego używaniu, rozumieniu i wywracaniu na nice, lub choćby tylko wprawiony w rozpoznawaniu, rozumieniu i analizie możliwych zastosowań języka – staje się cennym instrumentem defensywno-ofensywnym na wojnie hybrydowej. Być może sam nie potrafi przypierdzielić stosowną filipiką czy stekiem wyzwisk. Ale umie takowe rozpoznać i zaprojektować w odwecie; umie też rozbrajać niewybuchy z wdziękiem sapera.

Felietonista pokroju Rusinka ma zatem dziś sporo do roboty. Ma też kwalifikacje, by podjąć służbę na trudnym, niewdzięcznym i niespecjalnie hołubionym odcinku frontu. Skoro język jest ostrą bronią, potrzeba nam ekspertów, ogniomistrzów i snajperów – a felietonista pokroju Rusinka w tym towarzystwie może być nawet generałem artylerii. Jeden warunek: musi odbywać służbę w elitarnej, dobrze wyszkolonej, uzbrojonej, wyposażonej i walecznej jednostce, a za dowódcę mieć prawdziwego orła, nieprzeciętnego stratega (ale niestroniącego od umiejętności taktyki polowej), ideologa i autorytarnego lidera. Innymi słowy: osobnika, który się kulom nie kłania, hejt spuszcza po brzytwie do kibla, a swoim ludziom ufa i nie patrzy na ręce bez przerwy.

Michał Rusinek felietonista – tak się fortunnie złożyło – służy akurat w takim stosownym miejscu i pod komendą pasującego do warunków szefa. „Gazeta Wyborcza” jest na pewno drugim albo trzecim miejscem na krajowym rynku gazetowym względem wygody i opłacalności (nie mam tu na uwadze aspektu finansowego, jeno raczej honorowy…) uprawiania felietonu. Toteż felietonista pokroju Rusinka ma tam czego szukać. Młody ów człowiek (rocznik 1972, czyli doprawdy iuvenes) z zawodu jest językoznawcą i retorem (znaczy chyba bardziej teoretykiem niż praktykiem retoryki), tłumaczem i pisarzem (szczególnie płodnym i doskonałym w branży literatury dziecięcej). Felieton to jego produkcja uboczna, ale na tyle obfita i regularna, że w postaci książkowej już uzbierało się kilka tomów (dokładnie – trzy). Pod wspólnym hasłem przewodnim, czyli co mówią do nas politycy.

„Trzewiokracja” jest w tym cyklu najmłodsza, czyli najświeższa; pierwszy felieton zbioru-wyboru wydrukowano w kwietniu 2023 roku, ostatni – w sierpniu 2025 roku, czyli dopiero co. Czas zatem był z tych „ciekawych” (jak w chińskiej klątwie-przepowiedni) – bo to okres osobliwego wzmożenia: cztery pełnokrwiste kampanie wyborcze (parlamentarna 2023, samorządowa 2024, „europejska” 2024 i prezydencka 2025), a w ich rezultacie zmiana władzy po ośmiu latach bagiennej zastoiny „dobrej zmiany”, kompletne „przebiegunowanie” na szczeblu krajowym, zmiany na szczeblach samorządowych i nowy prezydent – ale wypromowany przez PiS, która to partia osłodziła sobie w ten sposób mozół i mizerię bycia w opozycji. To oczywiste, że cała ta ruchawka to nie był niemy film – przeciwnie: gdyby gęstość, częstotliwość i masę użytych słów mierzyć sposobami, używanymi do liczenia tzw. pyłów zawieszonych w powietrzu atmosferycznym, czyli śmiercionośnego smogu, okazałoby się, że jesteśmy wystawieni na długotrwałe działanie trucizny o zabójczym stężeniu. Na szczęście słowa zabijają względnie rzadziej niż pochodne procesów spalania.

Dla felietonisty pokroju Rusinka taki czas to czas żniw. Wystarczy, że siądzie sobie taki z boku sceny, w wygodnym fotelu, z notatnikiem na kolanie, zaopatrzony w herbatkę, kawkę, czy co tam lubi popijać (osobiście namawiam do single maltów – taki na przykład talisker mój ulubiony, w dawce na dwa palce i bez lodu ma się rozumieć – krzepi ciało, wyostrza umysł, a ducha chędoży do poziomu bystrości niespotykanej). Dwie godzinki uważnego analizowania debaty publicznej wystarczą, by nałowić surowca nie na jeden, ale trzy równorzędne felietony; jedyny kłopot to nadmiar bogactwa surowcowego. A wybierać trudno, bo i to kusi, i to nęci – i tak codziennie. Zwariować można z nadmiaru wrażeń. I to na razie jedyna trauma, która grozi felietoniście pokroju Rusinka. Bo to wszystko odkłada się nieubłaganie i zrazu niedostrzegalnie w zasobach substancji szarej, a w związku z sedymentacją werbalnego śmiecia na horyzoncie czai się pełnoobjawowy PTSD – czyli zespół stresu pourazowego. Ale przyjdzie za dłuższą chwilę. I jest uleczalny – medykament: jak wyżej, tylko w dawce bardziej stężonej.

Nie ulega wszak wątpliwości, że felietonista pokroju Rusinka z racji swego wykształcenia, doświadczenia tudzież talentu jest bardziej świadom, na co się naraża, specjalnie i celowo łowiąc w przestrzeni życia publicznego słowne osobliwości, jawne kretynizmy, nielogiczne pseudozwiązki frazeologiczne, kulawe metafory, częstochowskie rymy, napastliwe epitety, bęcwalskie przechwałki, brutalizmy, deficyty logiki tudzież ewidentne głupstwa. Oczywiście zdrowy (liczony w centymetrach – albo w parsekach) dystans, ironia i chichot mogą powstrzymać erozję organizmu felietonisty pokroju Rusinka. No i perspektywa wydania zbioru w sztywnych okładkach, elegancko złamanego i typograficznie wykwintnego. A poza tym – naprawdę felietony zebrane mają siłę rażenia większą i celniejszą niż rozproszone gdzieś w odmętach magazynowych wydań gazety przez dwa-trzy lata; są jak skoncentrowany, intelektualny malleus maleficarum – narzędzie niemalże procesowej rozprawy ze współczesną retoryką polityczną i licznymi jej konkretnymi egzemplifikacjami. Czytajcie nie tylko dla zabawy – dla pożytku praktycznego również…

Tomasz Sas
(17 12 2025)

P.S. A tak przy okazji: wiecie już, kto będzie następnym prezydentem Polski, jeśli Ukraina przegra wojnę? Sędzia Tomasz Szmydt. TS.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *