Salman Rushdie
Nóż
Przełożył Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo Rebis, Poznań 2024
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5
Ostre narzędzie wyobraźni?
Jakiś czas temu (dokładnie 31 marca 2022 roku) rekomendowałem w tym blogu (entuzjastycznie – jeśli to właściwe słowo z uwagi na kontekst) książkę Philippe’a Lancona „Strzęp”. Philippe był felietonistą satyrycznego paryskiego tygodnika „Charlie Hebdo” i dokładnie w środę 7 stycznia 2015 roku (to już dziesięć lat…) uczestniczył w kolegium redakcyjnym pisma – kolegium dosłownie rozstrzelanym przez braci-zamachowców Saida i Cherifa Kouachich. Philippe z zamachu wyszedł z życiem – i to raczej cudem, zważywszy na liczbę i umiejscowienie ran zadanych przez pociski kaliber 7,62 (orientujecie się zapewne, jakiej broni użyto…), wystrzelone z najbliższej odległości, niemal z przyłożenia. Po licznych operacjach i długotrwałej rehabilitacji Lancon, dotknięty pełnoobjawowym PTSD, postanowił wyjść ze stresu, z udziałem mnóstwa brutalnych szczegółów opisując swoje przejście do drugiego życia. Bo był człowiekiem słowa i tylko używając narzędzia, jakie najlepiej znał, mógł swoją traumę pokonać…
To wstrząsająca książka, sposobna do lektury – ale tylko raz w życiu. Nie sądziłem, że ledwie po dwóch latach nadejdzie okazja do powtórki. Ale świat pełen jest niespodzianek, wśród których bezsensowna, krwawa zbrodnia miejsce zajmuje poczesne i rosnącą ma częstotliwość. 12 sierpnia 2022 roku wielkiego pisarza Salmana Rushdiego fizycznie dosięgła bezrozumna, zbrodnicza i z żadnego powodu niewybaczalna fatwa – czyli wydana przez uprawniony autorytet religijny (w tym wypadku irańskiego, czyli szyickiego, ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego) opinia-interpretacja przepisu szariatu (islamskiego prawa), dotycząca rzekomego bluźnierstwa, popełnionego jakoby przez autora książki „Szatańskie wersety” (i wszystkich, którzy mu pomagali). Wydane w 1988 roku „Szatańskie wersety” – powieść sięgająca początków islamu jako religii i osoby proroka Mahometa – wzbudziła wściekłość w muzułmańskim świecie, a nałożona 14 lutego 1989 roku fatwa Chomeiniego była w istocie klątwą stawiającą Rushdiego poza prawem i nawołującą wprost do zabicia renegata. Od tej pory pisarz żył w dyskretnym ukryciu (choć nie zawsze szczelnym), a brytyjska monarchia zapewniała mu ochronę. Do czasu…
Trzydzieści trzy lata później w miasteczku Chautauqua (na zachodzie stanu Nowy Jork, w pobliżu jeziora Erie) podczas imprezy kulturalno-literackiej, poświęconej skądinąd kwestii ochrony pisarzy przed ograniczaniem wolności słowa i fizycznym zagrożeniem, na scenie lokalnego amfiteatru Salmana Rushdiego zaatakował nożem 24-letni radykalny, fanatyczny islamista – niejaki Hadi Matar. Przez niespełna pół minuty, zanim ktokolwiek zareagował, zadał swej ofierze piętnaście głębokich ran – między innymi w lewe ramię, szyję i twarz oraz w prawe oko.
Operacje ratujące życie pisarza się powiodły. Rehabilitacja fizyczna (w granicach narzuconych przez aktualne możliwości ciała) – też. A w sprawie rehabilitacji psychicznej – emocjonalnej oraz intelektualnej – jest ta książka… Tytułowy nóż to nie tylko narzędzie zbrodni, narzędzie strachu i przemocy – to przede wszystkim symbol zmiany, nowego początku, odcięcia, przejścia przez chwiejną barierę ostateczności. Na stronę życia raz jeszcze, choć nie od początku, ale po krótkiej przerwie, spowodowanej ingerencją demona. Wrednego, ale na szczęście głupiego. Jeden z lekarzy ratujących Rushdiego skonstatował, że pisarz przeżył, bo napastnik… nie umiał posługiwać się nożem; nie wiedział, jak tym narzędziem zabić. Los czasem robi takie osobliwe numery – nawet nieprzygotowanym.
Pisanie jako czynność terapeutyczna jest w psychiatrii i psychologii znane i praktykowane od dawna, a jego rezultatów lekceważyć nie należy. Wspomniany już na wstępie Lancon to najlepszy dowód skuteczności metody, aczkolwiek mówimy tu o jednym tylko aspekcie leczniczego sukcesu – o tym obiektywnym, zewnętrznym. Czyli gdy napisana przez „pacjenta” książka okazuje się dobrym tekstem, zdobywającym poklask publiczności i powodzenie na rynku. Nie wiemy jednak do końca, co sam proces pisania i jego końcowy rezultat robi z emocjami i umysłem autora. Czy go uzdrawia? Czy sposobi do startu w nowe życie, do nowych zadań, projektów i marzeń? A może tylko zawiesza w rozkroku, bo pacjent – zachwycony sukcesem – pragnie stan ów kontynuować, by zostać na dłużej w kokonie czułości i uważności, jakimi obdarzają go otoczenie i rynek? Na takie pytania bliższą prawdy odpowiedź mógłby sformułować doświadczony psychoterapeuta – ale tacy, jak wiadomo, niechętnie dzielą się opiniami z powodów etycznych i prawnych. Nam musi wystarczyć obserwowanie ciągu dalszego – czyli życia pisarza jako takiego oraz analiza posttraumatycznej twórczości. Zresztą wprzódy należy postawić pytanie „otwarcia”: czy bardziej oczekujemy „bezśladowego” powrotu do poprzedniej kondycji twórczej, czy też liczymy się z możliwą jej przemianą, ujawniającą rezultaty PTSD – nawet zaleczonego. A może będzie to impuls do ewolucji, przeniesienia na wyższy level?
Salman Rushdie założył, iż da sobie radę intelektualnie oraz emocjonalnie – że nic gorszego z jego pisaniem się nie stanie. Mimo obaw, głównie płynących z poczucia niepewności i strachu przed zdominowaniem wyobraźni przez to nieszczęsne zdarzenie. Wyobraźnia – jedyne obok języka narzędzie przyzwoitej kreacji – nie może być określona i ograniczona przez jeden eksces i jednego człowieka; to oznaczałoby profesjonalną śmierć. A na to Rushdie – twardy kaszmirski Hindus – nie mógł sobie pozwolić. Przeto podjął walkę w najlepszym stylu, wyćwiczonym na boiskach Eton i Rugby… W tym celu dokonał niezwykłego zabiegu kreacyjnego: poprowadził rozmowę (fikcyjną – nic takiego nigdy się nie odbyło i raczej nie odbędzie w przewidywalnej przyszłości) ze swym niedoszłym zabójcą, osadzonym w więzieniu okręgowym w oczekiwaniu na proces..
Dlaczego? Bo zrozumiał, że nie może sobie pozwolić na skoncentrowaniu się wyłącznie wokół aspektu zdrowotnego, medycznego całej tej historii. Może nie wystarczyć, a problem może odezwać się w dowolnym momencie, odłożonym w czasie. Niczego zatem nie można zostawiać ani czasowi, ani przypadkowi – dylematy emocjonalne tudzież intelektualne należy przepracować od razu i w dającej się ogarnąć całości. Trzeba tylko unikać kilku oczywistych zasadzek. Przede wszystkim taka fikcyjna rozmowa nie może być zbyt oczywistą, prymitywną ustawką intelektualną. Łatwo bowiem z siebie zrobić wszystkowiedzącego geniusza, a z rozmówcy – idiotę. I odnieść nad nim druzgocące zwycięstwo. Ale po co?
Rushdie poszedł inną drogą. W wyobrażonym swym adwersarzu zamknął całe znane mu intelektualne i emocjonalne doświadczenie fundamentalistycznego terroryzmu, cały bagaż praktykowania muzułmańskiej wiary (w wersji hard), wszystkie argumenty i chwyty polemiczne tudzież retorykę agresywnych imamów. Uczciwie i obiektywnie – wszystko po to, by z punktu widzenia autora sytuację uczynić trudniejszą. Ale to dla niego nie nowina – w końcu przez trzydzieści trzy lata życia w pół-konspiracji (od obłożenia fatwą), choć starał się ignorować religijno-filozoficzne aspekty swej sytuacji i nie wdawać się w teologiczne spory – zdołał się przygotować do dialogu, nawet konfliktu – aczkolwiek z własnej woli sam takowych nie wszczyna. Jest bowiem głębokim ateistą i z racji tych przekonań, potwierdzonych całożyciową praktyką, nie przystoi mu brać udziału w sporze o istnienie bądź nieistnienie boga.
Ale fatwa różne ma ciężary – obok zagrożenia czysto werbalnego, które wymaga sprawności dyskursywnej – istnieje też zagrożenie czysto fizyczne, którego przewidzieć się nie da, a i uchronić się nie sposób, próbując wieść normalne życie. Nie jest łatwo pisać, publikować, promować, uczestniczyć aktywnie w życiu kulturalnym, wykładać, podróżować – a zarazem kochać, wieść życie rodzinne, zarabiać i wreszcie zajmować się samym sobą – z widmem zleconego mordu rytualnego nad głową. Mimo to Salman postanowił nie demonizować swego adwersarza – w końcu to 24-letni chłopak z New Yersey, samotny i pechowy, który się zradykalizował pod wpływem „imama Yutubiego” (rozszyfrujcie sobie sami, kto zacz ów wielogłowy Yutubi…). Salman musiał się od tego wszystkiego odciąć – zdecydowanie, jednym ruchem. I nie pozwolić, by nożowniczy atak i jego sprawca kiedykolwiek nad nim zapanowali. Uwolnił się chyba dzięki tej książce.
Tomasz Sas
(27 12 2024)
Brak komentarzy