Europa walczy 1939 – 1945

14 grudnia 2023

Norman Davies


Europa walczy 1939 – 1945
Przełożyła Elżbieta Tabakowska
Wydawnictwo Znak, Kraków 2023 (wyd. II)

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Lekcja uzgodnień i proporcji

Jeżeli ktoś potrzebuje materialnego odpowiednika dla epitetu „monument”, książka Normana Daviesa nadaje się idealnie – podobnie jak paryski Łuk Triumfalny, gromadka chłodni kominowych elektrowni w Bełchatowie czy rakieta Starship Elona Muska – na platformie startowej… Bowiem „Europa walczy 1939 – 1945” spełnia z naddatkiem wszelkie możliwe i niemożliwe cechy monumentalizmu intelektualnego, czyli ambitnego przedsięwzięcia umysłowego, wysoko się plasującego na tej linii aktywności, której zwieńczeniem wydaje się być ogólna teoria wszystkiego. Bo księga profesora Daviesa realizuje właśnie taki zamiar i cel – oczywiście tylko wobec kwestii dziejów i znaczenia II wojny światowej. Ale – nawet jeśli założymy, że pomysł jednorazowego wszechogarnięcia ważnego wycinka dziejów wydaje nam się awanturniczy i megalomański – to nigdy nie ośmielimy się sformułować tego dylematu w postaci zarzutu. Że to naiwne i fałszywe – na przykład. Albo celowo oszukańcze w aspekcie wywiedzionych hipotez i wniosków. Albo subiektywnie jednostronne – gloryfikujące jednych, poniżające (albo zgoła wymazujące z dziejów) drugich. Nic z tych rzeczy.

Bo profesor Davies nie ma ambicji potrząsającego kaduceuszem polihistora – jedynego sprawiedliwego w Sodomie historyków: krainie pełnej skłębionych namiętności, niemoralnych interesów, fałszerstw i manipulacji, złych intencji, niskich pobudek, sprzedajnych autorytetów, gorszycieli, komiwojażerów i szarlatanów „prawdy”. Profesor Davies zapewne nie chciał napisać jedynej słusznej, wykluczającej wszelkie inne – historii zmagań wojennych. Nie chciał zastąpić (uprzednio takowy gruntownie zdeawuowawszy…) dorobku grona swych wybitnych i znamienitych kolegów – przeszłych, teraźniejszych i przyszłych – ze świata – swoim dziełem, przedstawionym jako jedyne prawdziwe i godne publicznego zaufania. Jego zamiar był czysto usługowy i wziął się z obserwacji nie tylko literatury historycznej, produkowanej w krajach uczestniczących w wojnie, ale przede wszystkim z zachowań zbiorowych, kultywowania tzw. pamięci wspólnej (święta, rocznice, odznaczenia oraz inne imponderabilia) oraz pozostawiania tzw. upamiętnień przez społeczeństwa uczestniczące.

Norman Davies – Walijczyk z pochodzenia i usposobienia (chociaż urodzony w 1939 roku w Bolton pod Manchesterem), absolwent Oksfordu i doktor krakowskiej Jagiellonki, wżeniony w Polskę i mieszkający u nas ponad pół życia, autor wielu fundamentalnych dzieł historycznych, w tym „Bożego igrzyska” – pierwszego na Zachodzie tak kompetentnego i kompletnego spisania dziejów Polski – ponad pół wieku tkwi w swoistym naukowym, egzystencjalnym i towarzyskim „szpagacie”. Nazwa tej figury akrobatyczno-gimnastycznej (także tanecznej, na przykład używanej w kankanie) jest powszechnie znana, podobnie jak wygląd samego układu. Ale wyznawcom praktyk myślenia literalnego śpieszę wyjaśnić, że nie o dosłowność tu chodzi, lecz o metaforę dwukulturowości profesora – cywilizacji okcydentalnej w miejscu podparcia jednej stopy, tudzież medialno-orientalnej w drugim punkcie podparcia. Innymi słowy idzie o to, że profesor Davies ma i stosuje w naukowej praktyce ugruntowany background dwojga kultur europejskich – skrajnie zachodniej i środkowokontynentalnej; z naturalną poniekąd przewagą kultury polskiej. Przekładając to na język intelektualnych, naukowych możliwości – ma wszelkie dane, by wiedzieć lepiej, widzieć więcej i rozumieć znacznie bardziej wnikliwie… Nie w sensie absolutnym, tylko porównawczo: więcej, lepiej i wnikliwiej niż inni koledzy z kilku pokoleń historyków, zaangażowanych w ten sam proces objaśniania II wojny światowej.

Dlaczego to takie ważne? Dlatego, że drugowojenna historiografia rozjechała się całkowicie z paroma orientacyjnymi „sensami” historii: a) z prawdą i obiektywnymi faktami, b) z wymogami intelektualnej uczciwości badawczej, c) z kanonem wolności i niezawisłości historyka (to nie ma nic wspólnego ze zjawiskiem tzw. grantów…). Wiadomo, że historię piszą zwycięzcy, a przegrani – jeśli w ogóle przeżyli – mogą sobie co najwyżej pisać skargi do niebiańskich trybunałów. Ale to nie o ten problem chodzi. Chodzi o to, że zwycięstwo było wysiłkiem zbiorowym, ale wspólnej historii ani nie uzgodniono, ani nigdy nie napisano. Każdy z udziałowców tego zwycięstwa wypracował własną (nie trzeba chyba dodawać, że korzystną dla siebie) wersję historii, a w ślad za nią – własne „struktury” pamięci i upamiętniania, godności i wrażliwości społecznej, świętowania rocznic, fundowania pomników i tablic honorowych, „memoriałowego” bicia monety i emisji znaczków pocztowych. W normalnym świecie, gdyby powstał układ kilkorga zwycięzców jakiegoś wojennego zdarzenia, historycy wszystkich stron uczestniczących po prostu patrzyliby sobie na ręce, a wiedza przez nich gromadzona w dłuższym okresie zmierzałaby w kierunku uśrednienia, uwspólnienia i uzgodnienia.

Ale powojenny świat normalnym żadną miarą się nie stał. Z powodów geopolitycznych oraz ideologicznych… „Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Morzem Adriatyckim zapadła żelazna kurtyna dzieląc nasz kontynent”. To zdanie wypowiedziane przez Winstona Churchilla 5 marca 1946 roku w trakcie wykładu uniwersyteckiego w Fulton (Missouri), niespełna rok po wojnie, na długie dekady (praktycznie do 1989 roku, a jak liczą inni, do roku1991, czyli ostatecznego upadku ZSRR) utrwaliło także los historii jako nauki. Co tu ukrywać – historia stała się orężem zimnej wojny, a ludzie ją uprawiający dali się zaasenterować (ładne słówko z wokabularza Józefa Szwejka, rezerwisty k.u.k. armii austriackiej) do służby. Chwalebna ci ta służba nie była, a jej rezultaty – opłakane. Powstały bowiem, obwarowały się, umocniły i impregnowały osobne porządki historyczne. Ze dwa szańce najmarniej, albo i trzy… Całkiem inne od siebie – z innymi bohaterami, innymi wnioskami i ocenami – ba, z innymi faktami i datami. Jakby ludzkość pół wieku wcześniej rozegrała trzy różne wojny w tym samym czasie, w tych samych miejscach, ale z innymi rezultatami!

Dość powiedzieć, że nawet w kwestii rozpoczęcia wojennych zmagań nie ustalono choćby prowizorycznego kalendarium zdarzeń. Wedle dwóch największych porządków historycznych – amerykańskiego i sowieckiego – wojna rozpoczęła się w 1941 roku; z tym że dla Sowietów 22 czerwca nad ranem, gdy za pomocą przygotowania artyleryjskiego na kilku tysiącach kilometrów frontu Hitler dał znać, że wypowiada pakt Ribbentrop – Mołotow, a dla Amerykanów 7 grudnia, gdy znienacka Japończycy wetknęli im rozżarzony pręt w tyłki (pardon: rufy…) ozdobnej flotylli pancerników w bazie Pearl Harbor na bukolicznych Hawajach… Oburzeni tymi uroszczeniami historycy spod bandery Union Jack napomknęli, że Brytyjczycy zaczęli już 3 września 1939 roku; inne pomniejsze europejskie departamenta historyczne przyłączyły się do protestu, a republikańscy historycy Hiszpanii chronologię cofnęli nawet do 1936 roku (i coś w tym chyba jest…). Chińczycy zaś cofają zegar do 1931 roku, czyli inwazji Japonii na Mandżurię.

Na prawdziwą datę inauguracji światowego konfliktu cichymi głosami wskazywali tylko historycy polscy i – o dziwo – niemieccy; obie te formacje jako jedyne zdawały sobie sprawę z globalnych implikacji tego, co zdarzyło się 1 września 1939 roku o poranku (dokładnie o 4.45) w porcie Wolnego Miasta Gdańsk, gdy przybyły z kurtuazyjną wizytą pancernik szkolny Kriegsmarine „Schleswig-Holstein” ostrzelał z dział artylerii głównej (280 mm) bramę kolejową, a potem placówkę Prom” polskiej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na półwyspie Westerplatte. Davies jako jeden z nielicznych (i jedyny o takim autorytecie) historyków europejskich o tym właśnie wyraźnie napisał: II wojna zaczęła się w Gdańsku 1 września 1939 roku. Wśród historyków polskich i niemieckich trwa łagodny spór, czy czasem pierwsze (o pięć minut) nie było bombardowanie Wielunia przez dwie co najmniej eskadry bombowców nurkujących Junkers 87 Stuka. Ale dla istoty sprawy to bez znaczenia – Westerplatte czy Wieluń. Ważny jest sam fakt otwarcia tego dnia ognia przez jednostki armii niemieckiej w zaplanowanej, skoordynowanej inwazji przeciw Polsce. To był prawdziwy i jedyny początek działań wojennych „na ostro” w wydarzeniu historycznym, które zwyczajowo (ale celnie z każdego punktu widzenia, w tym ściśle naukowego) nazywamy II wojną światową.

Zadaniem i celem, które profesor Davies postawił sam przed sobą, jest właśnie wyrównanie i ujednolicenie historii (a przynajmniej próba takowych) – nawet gdy trzeba działać w poprzek ugruntowanych podziałów i poglądów. Temperament i moc intelektualna profesora, są akurat takiej próby, że nie wystraszył się on sui generis osamotnienia w tej misji. Wyrwał kolegów z myślowego błogostanu, pisząc dzieło o nowatorskiej formule badawczej i równie nietypowych założeniach konstrukcyjnych tudzież metodologicznych. Dość powiedzieć, że sam opis przebiegu działań wojennych, który jest „oczkiem w głowie” i ambicjonalnym wyzwaniem dla każdego historyka wojny, w dziele Daviesa zajmuje ledwie 70 stron (z 680 stron całej książki, czyli nieco ponad 10 procent objętości). Normalnie historycy opowieść o działaniach na frontach i poza nimi starają się cyzelować, upiększać, rysy heroiczne nadając. Wydobywają ciekawostki, zapomniane fakty, nieużywane dotąd relacje, błyskotliwe opowieści bohaterów i inne wojenne imponderabilia. Davies przeciwnie – jego zapis działań zbrojnych jest schematyczny i suchy (wyjąwszy może polskie wtręty), na krawędzi akceptowalności czytelniczej, bez fajerwerków. Wyraźnie widać, że nie o to mu chodziło, jak się walczyło…

Istota dzieła „Europa walczy” skupia się w całej reszcie zapisu. Reszcie, a w zasadzie większości, która jest jedną wielką analizą porównawczą wieloaspektowego uczestnictwa każdej ze stron w działaniach wojennych, co w gruncie rzeczy sprowadza się intencjonalnie do przywracania właściwych (czytaj: prawdziwych) proporcji tego uczestnictwa w globalnym wysiłku i jego szczęśliwym zakończeniu. Tak – p r o p o r c j e  to chyba właściwe słowo, opisujące istotę wysiłku Daviesa – nie tylko jako historyka, ale i zatroskanego obywatela Obojga Europejskich Krajów (od 2014 roku profesor ma obywatelstwo polskie obok brytyjskiego). Cała ta książka to jedno wielkie (i pionierskie w swej europejskiej istocie) przywracanie proporcji w naszym pojmowaniu II wojny światowej jako zdarzenia o wymiarach cywilizacyjnych i antropologicznych, mającego wpływ na byt i ewolucję intelektualną gatunku ludzkiego.

Norman Davies nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie spróbował zamącić, zakłócić akademicką – pełną godności, supremacji patentowanych autorytetów i utrwalonych hierarchii – atmosferę wzajemnej tolerancji, aprobaty tudzież nieingerencji w ogrodzone drutem kolczastym folwarki naukowe. Historycy Zachodu i Wschodu mieli dużo czasu na pobudowanie swych intelektualnych twierdz, a wygody, które w ten sposób osiągnęli, na pewno nie skłaniają ich do przemyśleń i przewartościowań (przynajmniej tak długo, jak długo ktoś im płaci za katedry, wykłady, seminaria i publikacje). A tu taki Davies ośmiela się mącić; więc zmówili się, by go ignorować. Ale długo nie wytrzymają. Bo powoli takie holistyczne spojrzenie na wojnę – abstrahujące od jej militarnych aspektów, zaś koncentrujące się wokół zjawisk politycznych, gospodarczych, losów ludzi na frontach, na zapleczu i pod obcą okupacją, wokół profilowania psychologicznego przywódców i dowódców, zajmujące się wpływem wojny na kulturę i twórczość artystyczną wreszcie – zaczyna się upowszechniać, zdobywać prawa do naukowej egzystencji… Historycy z poprzedniej epoki albo milcząco i wyniośle ignorują postępowy nurt tej historiozofii albo uciekają w wysokogatunkowe przyczynkarstwo, szczególanctwo i kombatanctwo, coraz bardziej oddalając się od syntez i wniosków… Szczególną zasługą Daviesa (także z naszego, polskiego punktu widzenia) jest normalizacja kwestii udziału ZSRR i Józefa Stalina w II wojnie światowej. Davies przywraca właściwy ogląd poczynań tego zbrodniarza, demitologizuje propagandowe i stereotypowe oceny zachodnich historyków, jednocześnie nadając właściwy wymiar wysiłkowi i ofierze Rosjan tudzież innych ludów tej osobliwej imperialnej krainy. To bezcenne – zwłaszcza wobec ludzi Zachodu, zwłaszcza dzisiaj…

Dzieło „Europa walczy” po wnikliwym przestudiowaniu warto mieć pod ręką. Nie chcę złowróżbnie krakać, ale może się przydać. Lepiej, żeby nie, lecz któż to wie na pewno…

Tomasz Sas
(14 12 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *