Stephen King
Holly
Przełożył Tomasz Wilusz
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2023
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Nadchodzi Holly!
Jestem umiarkowanym zwolennikiem zagadek kryminalnych i parakryminalnych, w których od początku wiadomo, kto zabił, jak to zrobił i dlaczego. Owszem, doceniam jakościowy aspekt takiej intrygi (bo to musi być napisane bardziej finezyjnie i na wyższym poziomie abstrakcji, niż zwykła detektywistyczna rąbanka). Owszem, lubię wyzwania intelektualne w stylu „jak to zostało zrobione” (mam tu na myśli sam proces dochodzenia do prawdy) – gdy już wiadomo, co zostało zrobione. Owszem, pojedynki wielkich umysłów zbrodniarzy i detektywów – jeśli tylko są wiarygodnie (i bez udziału sil transcendentalnych) skonstruowane i spisane – budzą moją znękaną tuzinkowymi lekturami wyobraźnię. Ale jakoś wolę fabuły, w których nic od początku nie wiadomo – poza tym, że nastąpiła zbrodnia… No i co mi zrobicie? Ale zawsze gotów jestem zrobić wyjątek, gdy za opowiadanie historii bierze się mistrz prawdziwy, dla którego warto noc zarwać – nawet gdy to jest noc wyborcza…
King oczywiście jest nosicielem (i krzewicielem) wszystkich cech mistrzostwa w opowiadaniu, jakie tylko przyjdą komukolwiek do głowy. Nie ulega wątpliwości, że tak jest – i już. Dowodów nie potrzeba. Oczywiście, oczywiście – samozwańczych strażników jakości prozy i jej umiarkowanego rozwoju w granicach zdrowego rozsądku uwiera nadnaturalna wydajność Kinga. Przypadłość ta, w połączeniu z utrzymywaniem od lat nienagannej formy i poziomu niezwykle, nieosiągalnie wysokiego, naprawdę może być szczególnie bolesna dla rzeszy mniej szczęśliwych konkurentów (do tego kwestionujących swe miejsce w szyku). Ale rzecz nie w tym, by mieć kompleksy i urazy na tle tzw. poczucia mniejszości (w sensie wielkości…) – ujmując kwestię w rozumieniu ścisłym; idzie bowiem o to, by stanąć w gromadzie wybrzydzaczy i na paluszkach wybełkotać: „patrzcie, tu stoję ja, ja tu stoję – ale mu dopieprzyłem, co nie?” Szczęście literatury polega na tym, że obśliniany zawistnym jadem autor nic sobie z tego nie robi. Bo robi swoje…
King miał na podorędziu, w magazynie wyrobów gotowych, postać niejakiej Holly Gibney, eksploatowanej dotąd, doskonalonej i sprawdzanej raczej na drugich planach kilku tekstów. Holly to prywatny detektyw – pozostańmy przy tej maskulinistycznej nomenklaturze, albowiem postulowany ostatnio feminatyw „detektywka” jakoś nie może przebić się przez mój prywatny filtr poprawnościowy – zatrzymuje się na barierze śmieszności… Ale to nie od Holly, chociaż jej imię stało się tytułem całego tekstu, rozpoczął King konstruowanie nowej intrygi. Przyszła mu do głowy idea skądinąd przewrotna – czy na posterunku seryjnego mordercy można byłoby tym razem obsadzić nieoczekiwanego bohatera zbiorowego? Mianowicie kogo? A na przykład parę starszych państwa o wysokim statusie intelektualnym i socjalnym – choćby emerytowanych profesorów uniwersyteckich z prowincjonalnej (ale mocnej) uczelni, uczonych o nieposzlakowanej przeszłości (ona na przykład filolożka angielska, on – biolog) – ostatnio trochę schorowanych ale wciąż aktywnych w środowisku. Moglibyż takowi być seryjnymi? Do klasycznego profilu przecież zupełnie nie pasują…
Stąd szatański koncept Kinga, którego żadną miarą bezprawnie i nieelegancko nie zdradzam, bowiem autor uczynił tę kwestię wiadomą dla czytelnika od samego początku. Prosty zamysł Kinga polega nie na odgadnięciu zagadki typu – kto zabił? Chodzi o atrakcyjną rekonstrukcję procesu dochodzenia do prawdy od zupełnie zerowych przesłanek, od niczego – mówiąc wprost. Do tego celu pani detektyw Holly Gibney, znów nieco rozbudowana psychologicznie, emocjonalnie i poniekąd chronologicznie, nadawała się idealnie. King lubi bohaterów (płci obojga) nieco skomplikowanych, trochę obarczonych jakimiś drobnymi wadami i przeszłością w pewnym sensie kontrowersyjną – ale za to w działaniu nieskrępowanych regulaminami, procedurami i rutyną, obdarzonych sui generis „dzikością” i nieprzewidywalnością. Dlatego Holly Gibney wygląda na niereformowalną perfekcjonistkę z hipochondrią posuniętą do granic nerwicy natręctw, przy tym kobietę impulsywną, upartą (w zasadzie upierdliwą) i zmotywowaną – z walorami posokowca na krwawym tropie, a przy tym nieopisanie wprost prostolinijną i uczciwą. Jak na prywatnego detektywa z nadzieją na profesjonalny sukces – to niewiele; chandlerowski Marlowe mógłby przy Holly uchodzić za szczęściarza, wręcz króla fartu, i za cynicznego cwaniaka. No cóż – Holly, taka jak w kreacji pana Kinga, raczej nie zostałaby Kobietą Roku w klasyfikacji konkursowej lokalnej gildii amerykańskich przedsiębiorców…
Ale to do biura Holly – nazwanego Uczciwi Znalazcy – trafiła niejaka Penny, stroskana matka – albowiem jej córka Bonnie, bibliotekarka na uniwerku, ni stąd, ni zowąd, zaginęła. Ich stosunki wzajemne nie układały się wprawdzie najlepiej (co oznacza, że wcale się nie układały, a wzajemna niechęć byłaby w tej sytuacji niezwykle łagodnym zdefiniowaniem niezgodności poglądów matki i córki), ale to zaginięcie, zdaniem matki, nie było zwyczajną ucieczką od problemów; no i Bonnie nie zostawiłaby swego ukochanego roweru… Holly wzięła sprawę, chociaż jej wspólnik akurat trafił do szpitala z covidem, a matka (przeciwniczka szczepień) wzięła i umarła na tenże covid. (Bo trzeba wam wiedzieć, że King ulokował akcję akurat w apogeum pandemii…). No i tak się zaczyna intryga – nie licząc kilku niezbędnych dla rozumienia całej akcji retrospekcji tyczących zbrodniczej aktywności innych czołowych protagonistów fabuły „Holly”…
Oczywiście od początku wiadomo, kto zabija (mniej więcej też – dlaczego), przeto tzw. spojlerowanie nie jest deliktem dyskwalifikującym. Ale nie należy przesadzać – samo uruchamianie tropów, odgadywanie zapętlonych znaczeń i gromadzenie intelektualnej wiedzy – to dostatecznie dużo, jak na wytrzymałość czytelników. Tylko jedno pytanie mniej (czyli kto? – bo to wiemy od początku) – ale gęstwina dylematów wcale nie maleje. Przeciwnie: zdaje się, że kwestii do rozwiązania robi się zbyt wiele – ponad wytrzymałość człowieka… Ale King umiejętnie gospodaruje emocjami. Jego Holly, kobieta słabszej konstrukcji i poniekąd co nieco rozchwierutana, jednak daje radę. Umie się skoncentrować na najważniejszym, nieomylnie redukując zbędne lub zgoła szkodliwe emocje. Nawet śmierć matki nie odbiera jej ostrości widzenia i zawodowej ciekawości – a przecież mogłaby… Pani detektyw Holly ma w sobie znaczne umiejętności śledcze i „survivalowe”. Zaordynowane przez Kinga ciśnienie narracji i sposoby, jakimi Holly sobie radzi z okolicznościami zbrodni, na którą natrafiła, każą mniemać, że jako figura literacka w arsenale pisarza będzie jeszcze miała wiele zastosowań i „ciągów dalszych”. Tak doskonałej kreacji się bez powodu, kapryśnie nie porzuca. Można zatem zakładać, że w fabryce Kinga nadchodzi Holly!
Oczywiście nie ulega żadnej wątpliwości, że lektura akurat tego, kolejnego „kinga” będzie zajęciem przyjemnym i dostatecznie ekscytującym. Za to głowę daję. Zwolennicy i miłośnicy nie doznają zawodu. Intrygi kryminalne (oraz wszelkie inne) obmyślane przez Stephena Kinga zawsze są najwyższej próby i wyróżniają się w tłocznej gromadzie literatury rozrywkowej.
Tomasz Sas
(21 10 2023)
Brak komentarzy