Niepodległość. Terra Alta II

29 czerwca 2023

Javier Cercas


Niepodległość. Terra Alta II
Przełożył Adam Elbanowski
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2023

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Autonomia, autopromocja i policyjne
auto-da-fé

Ciągi dalsze (moje ulubione) bywają udane, bywają takie sobie, ale zdarzają się męczące. Po prostu. „Niepodległość” do tych ostatnich niestety należy. Co konstatuję z niemałym zawodem, albowiem uważałem Cercasa za artystę tyleż natchnionego, co i za rzemiechę, który poniżej pewnego (skądinąd wysokiego) poziomu nie schodzi. Mniemałem, że jest wolny od minoderii, skłonności autopromocyjnych i swoistego (ale jednak…) narcyzmu. Ale myliłem się i srogi za to spotkał mnie zawód. Żeby wszelako nie było, że coś mam do „Niepodległości” – bo nie mam. Opowieść jest zgrabna, sensowna i fabularnie akceptowalna – aczkolwiek balansuje niebezpiecznie blisko granicy dopuszczalności (ale ciągle ponad nią). Mam tu na myśli dopuszczalność logiczną, zgodność z regułami sztuki pisania literatury sensacyjnej. A są one proste: żadnych bohaterów o nadnaturalnej strukturze, żadnych zdarzeń niewytłumaczalnych przy pomocy zwykłych narzędzi, żadnego deus ex machina, nikogo z gatunku zabójczego supermana, żadnych genialnych zbrodniarzy ani równie genialnych, perfekcyjnie wyszkolonych łowców zła. Cercas się trzyma zakreślonego w ten sposób okręgu narracyjnego. Jego główny bohater jest zwyklakiem – może tylko bardziej niż inni prawym i prostolinijnym. Może odrobinę za bardzo inteligentnym i nieprzeciętnie przenikliwym. Ale to akurat niewielki problem. Wolno przecież przypuścić, że w drodze pewnych zakłóceń mechanizmów doboru naturalnego i do katalońskiej policji trafiają osobniki wyróżniające się ponadprzeciętnym poziomem zdatności do służby. Dlatego łaskawie jako czytelnicy zezwalamy, by Cercas wykreował sobie bohatera lepszego niż średnia norma regulaminowa.

Po co jednak wkręca w proceder kreacyjny samego siebie? Zupełnie skądinąd zbędnie, bo i bez tego „ozdobnika” intryga trzyma się nieźle, a „Cercas w Cercasie” niczemu nie służy, a już koniecznemu podtrzymaniu narracji nie służy na pewno. Bo cóż takiego autor wymyślił? Oto główna postać „Terra Alta” numer 1, czyli policjant Melchior Marin, teraz w „Niepodległości”, czyli „Tera Alta” numer 2, gdzie znów główną jest postacią, dowiaduje się od kilkorga życzliwych znajomych, że niejaki Cercas, jakiś pokątny pisarzyna, wydał książkę o jego, Melchiora, policyjnych przygodach. Jedni twierdzą, że to czysta prawda jest, inni – że wierutne kłamstwa. A Melchior powiada, że czytać tego czegoś nie zamierza; on nadal tkwi w świecie powieści klasycznej, sprawdzonej i cieszącej się powszechnym uznaniem od kilku dziesięcioleci co najmniej… Ale nic z tego dla biegu fabuły nie wynika – więc po co to? By Cercas dowiódł, jak blisko jego „Niepodległości” do rzeczywistości? Może, ale to zbędny zabieg autopromocyjny. Zupełnie zbędny…

Tym bardziej, że fabuła całej intrygi jest wartka i samowystarczalna. Oto Melchior, po rozwiązaniu sprawy zabójstwa małżeństwa przemysłowców z Terra Alta (i ich rumuńskiej gosposi) przenosi się do służby w Barcelonie. W trakcie tamtej akcji zginęła również jego żona, a on nie radzi sobie z emocjami. Ale po dwóch latach jednak wraca do Terra Alta i nosi się z zamiarem odejścia z policji – podejmuje nawet studia bibliotekarskie, bo chce iść w ślady żony. Wszelako dawny szef namawia Melchiora do powrotu – na krótko, króciutko – do Barcelony, bo tylko młody policjant może mu pomóc w nietypowej sprawie. Oto burmistrzyni Barcelony jest szantażowana: sprawca grozi, że ujawni sekstaśmę wideo z jej udziałem; domaga się okupu, a może nawet jej ustąpienia z ratusza. Wobec niepodległościowych ambicji Katalonii taka seksafera może mieć charakter niebezpiecznej miny-pułapki politycznej – bez żadnych dwuznaczności…

No to mamy zawiązek intrygi – jak się patrzy… Z czysto kryminologicznego punktu widzenia seksszantaże tworzą grupę najbardziej wydajnych i stosunkowo bezpiecznych występków przeciw prawu i porządkowi społecznemu. Po pierwsze: stawki są wysokie (może nie takie jak za kidnaping, ale zawsze warto się schylić po tę forsę). Po drugie: skłonność do zawiadamiania policji, a więc niemal pewnego ujawnienia przedmiotu sprawy opinii publicznej jest bardzo niska. Ofiary po prostu płacą i milczą. Nie wiadomo zatem nawet, jak wielkie są rozmiary zjawiska szantaży seksualnych – statystyki nie oddają skali, a większość aktów „obrotu” kompromitującymi materiałami o treści erotycznej znika w szarej strefie – ku zadowoleniu przestępców i uldze ich ofiar; choć być może ulga to chwilowa, jako że nie można mieć pewności, iż do recydywy nie dojdzie. Przy dzisiejszym stanie techniki i w zasadzie wobec nieograniczonych możliwości powielania, montażu, deformacji i wszelkich innych technicznych manipulacji obrazem (z użyciem tzw. sztucznej inteligencji włącznie…) można sobie wyobrazić wszystko…

W przypadku pani burmistrz Barcelony (swoją drogą wydawałoby się, że stolica Katalonii, aczkolwiek tradycyjnie antyklerykalna, jest – mimo trochę frywolnej reputacji – miastem nieco konserwatywnym, hołdującym obyczajom może nie tak surowym jak w Kastylii czy Estremadurze, ale zawsze sporo powyżej normy liberalnej – a tu proszę…) sprawa dotyczyła jej studenckiej przeszłości, gdy o erotyczną wpadkę – zwłaszcza z tłem „używkowym” – było łatwo. Sfery społeczne, które w sposób nieformalny (poza strukturami demokracji przedstawicielskiej) rządziły i rządzą Barceloną, aczkolwiek zepsute, przegniłe moralnie i cyniczne do szpiku kości, na użytek publiczny demonstrują nieskazitelną powłokę zasad mieszczańskiej przyzwoitości tudzież iście chrześcijańskiego etosu. Jakikolwiek zatem eksces nawet z dawnej przeszłości pani burmistrz (która przecież jest funkcjonariuszką polityczną całkowicie zależną nie tylko od swej partii, ale przede wszystkim od opinii publicznej) spowodowałby nagły kolaps jej kariery i nieodwołalnie – awanturę polityczną o konsekwencjach dla stabilności układu, z którego przecież wszyscy są zadowoleni. Zagrożenie zatem należało zdusić w zarodku wszelkimi sposobami i za wszelką cenę…

Ale czy policja się nadaje do tego zadania? To zależy – nasza jest czy tamtych – „onych”. Bo tego, że może być niczyja, nikt rozsądny w Ratuszu nie bierze pod uwagę. Podeszli zatem do sprawy rutynowo, zakładając, że z policją wszystko załatwią bez problemu. Trafili jednak na Melchiora i jego najbliższych przyjaciół… Oczywiście nie mam zamiaru zdradzać, jak się śledztwo potoczy i jakimi tropami zainteresują się śledczy z Mossos d’Esquadra, bo tak się nazywa autonomiczna policja w Katalonii, w zasadzie pełniąca te same obowiązki merytoryczne, co policja narodowa Królestwa Hiszpanii oraz formacja Guardia Civil (to ci w fikuśnych kapelusikach), bowiem te dwie ostatnie nie mają wstępu na terytorium autonomii.

Rozplątanie samej intrygi kryminalnej, aczkolwiek dynamiczne, pełne niewytłumaczalnych i nieoczekiwanych zdarzeń, doprawdy nie jest najważniejsze w całej tej historii, co sam autor zdaje się przyznawać, skoro poniekąd samą fabułę wyzwala z okowów przyzwoitej narracji i puszcza luzem. Muszę jednak odnotować, że główny bohater, czyli Melchior, otrzyma swą od dawna poszukiwaną nagrodę, wobec czego nie jestem pewien, czy po powrocie do Terra Alta nadal będzie tkwił przy swym zamiarze porzucenia służby na rzecz o ileż spokojniejszego bibliotekarstwa. Niepewność ta wszakże stwarza pewne podstawy do mniemania, że może nastąpi nasz ulubiony ciąg dalszy. Czego oczekuję niecierpliwie, albowiem polubiłem Melchiora Marina i jego kreatora Javiera Cercasa.

Nie potrafię tylko rozgryźć stosunku pisarza do delikatnej, pogmatwanej i skądinąd bolesnej kwestii niepodległości Katalonii, aczkolwiek wydaje się, że on takowej nie popiera. Chyba jego ideą jest zarówno Hiszpania cała, jak i Autonomia nasza – ale może się mylę…

Tomasz Sas
(29 06 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *