Czas łaski

17 października 2021

John Grisham 


Czas łaski
Przełożył Robert Waliś
Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Sąd ma być sprawiedliwy…

Mecenasa Brigance’a znamy skądinąd nieźle – debiutancki „Czas zabijania” Johna Grishama z 1988 roku (wtedy wydany w nakładzie… 5 tys. egzemplarzy…) stał się bestsellerem dzięki filmowi Joela Schumachera z 1996 roku, z obsadą zdumiewająco doborową – Matthew McConaughey, Sandra Bullock, Samuel L. Jackson, Donald Sutherland, Kevin Spacey, Kiefer Sutherland, Ashley Judd, Oliver Platt… Z takiej „listy płac” można było zrobić dwa lub nawet trzy dobre filmy równocześnie. Oczywiście Hollywood mógł zaryzykować, bo gdy kręcono „Czas zabijania”, Grisham nie był już debiutantem na filmowym rynku – wcześniej według jego tekstów zrobiono „Firmę”, „Raport Pelikana” i „Klienta” – trzy filmy doprawdy fenomenalne i coś znaczące w dziejach kina rozrywkowego. Wszystkie trzy były majstersztykami gatunku znanego jako thriller prawniczy (lub czasem dramat sądowy…). Gatunek ten od standardowego kryminału różni się fundamentalnym założeniem intelektualnym. O ile w kryminale mamy zbrodnię i szukamy sprawcy, bądź takowego ścigamy, o tyle w dramacie sądowym przestępstwo samo (lub w ogóle delikt prawny ewentualnie jakiś sporny, ale w istocie swej bezkrwawy, dylemat jurydyczny…) jest raczej na drugim planie, a na pierwszym pojawia się czysta gra – starcie oskarżenia i obrony, względnie strony powodowej i pozwanej – przed obliczem sądu lub innymi mechanizmami wymiaru sprawiedliwości…

Bo ten właśnie konflikt argumentów, racji i dowodów, moderowany przez skądinąd nader elastyczne, ale nienaruszalne ramy prawa, procedur i obyczajów sądowych, to jest to, co amerykańską publiczność interesuje najbardziej. Zaś wewnątrz tego konfliktu – osobliwa (jak na nasze kontynentalne tradycje i przepisy prawa) rola ławy przysięgłych – orzekającego o winie sądu złożonego z dwunastu powołanych jednorazowo i w zasadzie losowo (tylko do konkretnej sprawy) obywateli; z punktu widzenia potrzeb artystycznej kreacji literackiej, filmowej czy teatralnej to niezrównane źródło inspiracji, dramatycznych konfliktów postaw moralnych i cnót obywatelskich. Wystarczy zresztą wspomnieć arcygenialny, klasyczny w tym gatunku film Sidneya Lumeta „Dwunastu gniewnych ludzi” (1957) z Henrym Fondą. Jak dotąd nic lepszego na ten temat nie powstało.

W wspomnianym już „Czasie zabijania” też chodzi o orzeczenie o winie, wydane przez ławę… Z technicznego bowiem, kryminalnego punktu widzenia sprawa żadnych komplikacji nie niesie. Oskarżony, czarnoskóry mieszkaniec miasteczka Clanton w stanie Missisipi, wziął w swe ręce wymiar sprawiedliwości, podejrzewając, że system nie ukarze odpowiednio dwóch białych obszczymurów i pijaczków, którzy zgwałcili i niemal śmiertelnie pobili jego córeczkę. Przeto odstrzelił bandziorków publicznie, w gmachu sądu. Mecenas Brigance nieomalże zahipnotyzował ławę, opisując ze szczegółami gehennę dziewczynki i na koniec każąc im wyobrazić sobie, że ona jest biała… Wyrok zapadł uniewinniający.

Kilka lat później, w drugim „brigance’u” – „Czas zapłaty” – intryga nie ma charakteru kryminalnego, zbrodniczego. Chodzi „tylko” o niedopuszczenie do obalenia legalnego testamentu pewnego białego obywatela, który swój majątek (niemały skądinąd, jak się okazało…) zapisał jedynej osobie, która się nim opiekowała, czarnoskórej gosposi. Z prawnego punktu widzenia ciekawe, a nawet ekscytujące, ale nie aż tak, by Grisham miał jakiś znaczny sukces wydawniczy… Dopiero trzeci „brigance” – ubiegłoroczny „Czas łaski”, gdzie powraca zbrodniczy, krwawy aspekt sprawy, ma szansę wybić się na pozycję bestsellera.

W swym aspekcie kryminalnym sprawa, aczkolwiek tragiczna i drastyczna, jest stosunkowo prosta. Szesnastolatek zabił pijanego kochanka matki strzałem w głowę, niemal z przyłożenia. Pistolet – konkretnie dziewięciomilimetrowy glock 22 – to broń służbowa zastrzelonego; był on bowiem zastępcą szeryfa (jednym z czternastu) hrabstwa Ford w stanie Missisipi. Prawo karne tego stanu osobę funkcjonariusza policji ma w szczególnej pieczy, rozciągając nadzwyczajną ochronę także na czas poza służbą. Więc w zasadzie – gdy wina sprawcy zostanie bezspornie udowodniona, trafia on do komory gazowej… A w tej sprawie policja dysponowała od początku trudnym do podważenia dowodem, chociaż niezupełnie bezpośrednim: szesnastolatek powiedział swej czternastoletniej siostrze, że zabił kochanka matki – co ta skwapliwie powtórzyła szeryfowi… W tej sytuacji nikt w biurze szeryfa nie był zainteresowany badaniem okoliczności sprawy – osobliwie zaś ustaleniem psychologicznie uzasadnionego motywu: dlaczego właściwie dzieciak strzela do stróża prawa? Nikt w biurze szeryfa nie był skłonny połączyć śmiertelnego strzału z faktem, że tuż przedtem zastrzelony pijak tak skatował matkę dzieciaków, iż te były przekonane, że ją zabił… Na szczęście okręgowy sędzia przejrzał zasoby ludzkie lokalnej palestry i w ten sposób Jake Brigance został obrońcą z urzędu młodocianego zabójcy; tylko on bowiem miał niezbędne doświadczenie i jaja dostatecznie duże, by sprawę poprowadzić uczciwie tudzież z wykorzystaniem wszelkich możliwości procesowych, dostępnych obronie…

Szczegółowej relacji z pojedynku prokuratora z obrońcą nie przeprowadzimy – niech i czytelnicy mają w lekturze drobne (całość intrygi jest bowiem do pewnego stopnia przewidywalna…) niespodzianki, a czasem wręcz zaskakujące zwroty akcji. Zresztą mamy umowę, by nie spoilerować fabuły (w każdym razie nie nadmiernie)… Powiedzmy tylko, na czym koncentruje się istota sporu. Idzie o to, by podważyć nieuchronną pewność (w świetle interpretacji samego prawa stanu Missisipi i wieloletniej praktyki orzeczniczej) zastosowania kary śmierci (jeśli ława przysięgłych uzna sprawcę za winnego). W końcu mamy do czynienia z szesnastoletnim dzieciakiem – na pewno lekko opóźnionym w procesie biologicznego dojrzewania, a kto wie (to wymaga specjalistycznych badań), czy nie zapóźnionym intelektualnie i emocjonalnie – nieprawdaż?

Pierwszy zatem procesowy dylemat to wybór odpowiadającego zamiarom obrony składu ławy przysięgłych – idzie o to, by przewagi w jej składzie nie uzyskali zwolennicy radykalnych środków i szybkiego procesu po myśli prokuratora. Trzeba pokrzyżować szyki oskarżeniu… W praktyce sądowej USA wybieranie przysięgłych to sprawa o fundamentalnym znaczeniu dla przebiegu każdego procesu. Funkcjonują na prawniczym rynku (i dobrze się mają) wyspecjalizowane, profesjonalne firmy doradcze, zajmujące się tylko tym aspektem procedury, działające na zlecenie obrony lub oskarżenia (w „Czasie łaski” też mamy z nimi do czynienia). A wyborcza strategia Brigance’a to prawdziwy psychologiczno-socjologiczny majstersztyk…

Drugi dylemat procesowy to już kwestia dowodowa – jak mianowicie rozbić lub choćby zniekształcić nieskazitelny wizerunek ofiary zbrodni, namalowany przez prokuratora? Jak sprawić, że wzorowy na służbie funkcjonariusz, skądinąd nawet bohaterski, zostanie chociaż przez część przysięgłych postrzeżony jako agresywny pijak, napastliwy oprawca i wielokrotny sprawca aktów przemocy domowej, gwałciciel i psychopata – czyli taki, jakim był naprawdę? Jak skruszyć mur profesjonalnej solidarności, kryjącej ekscesy zabitego zastępcy, jak ujawnić nieliczne dowody protokolarne jego awantur (które i tak gdzieś zaginęły w biurze szeryfa), gdy sam szeryf zarzeka się, że o prywatnych postępkach swego zastępcy nic nie wiedział? Jake Brigance, ryzykując wrogość swych współobywateli (i doznając jej w istocie…), podejmuje wyzwanie. Z jakim skutkiem? A, to już sobie z przyjemnością doczytacie…

Grisham – guru prawniczego thrillera – jest niezawodnym „naciągaczem” procesowych klimatów i nastrojów; czuć, że sala sądowa – ze swymi zasadzkami, niuansami i specyficznymi obyczajami – to nie jest terytorium autorowi obce. Musiał chłopak praktykować za młodu – bez takiej praktyki nikomu nie starczyłoby talentu, by tak sugestywnie o amerykańskim procesie sądowym móc pisać. I to dla nas, czytelników, dobrze – aczkolwiek przy okazji zgłębiamy tajniki anglosaskiego systemu prawa, w naszym zbiorowym i indywidualnym doświadczeniu życiowym niemal całkowicie zbędne. To tylko rozrywka, nie zaś nauka. W zasadzie nic swojego nie możemy Grishamowi przeciwstawić – bo przecież nie minoderyjne „chyłki” niejakiego Mroza…

Tomasz Sas
(17 10 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *