W cieniu zła

10 listopada 2020
Alex North 


W cieniu zła
Przełożył Paweł Wolak
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA,
Warszawa 2020

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 2/5

Antykwariat snów

Nieodgadniona istota snu jest jedną z tajemnic natury ludzkiej. Badania trwają, ale pewnych rezultatów – statystycznie powtarzalnych, sprawdzalnych i objaśnialnych (już to biologicznie, już to na gruncie psychologii czy fizjologii mózgu) – jak nie było, tak nie ma. Oczywiście byli – i nadal są – badacze, twierdzący kategorycznie, że posiedli tajemnicę natury snu. Aha, taka to prawda, jak prawdziwa jest wiara w sprawczą moc senników, czyli katalogów interpretacji znaczeń marzeń i majaków sennych – tak, jak je zapamiętali śniący, by potem usilnie dowiadywać się, co też mogłyby one znaczyć. No cóż, powiedzieć, że rozumie istotę snu może tylko ten, kto jej nie rozumie…

W każdym razie marzenie senne jest przedmiotem nieustannej fascynacji osobników naszego gatunku – od kiedy gatunek zdaje sobie sprawę z ich odrębności, „inności” i niepodobieństwa (choć składają się przeważnie z elementów znanych z doświadczenia lub rozpoznawalnych) wobec całej reszty „produkcji umysłowej”, czynionej na jawie. Tak – sny są fascynujące. Od zawsze… W takim na przykład mieście Uruk – centrum politycznym, gospodarczym i intelektualnym kraju Sumerów nad Eufratem – w okolicy świątyni Inanny (Isztar) odkryto znaczne zbiory tabliczek pokrytych pismem klinowym, zawierających tłumaczenia snów – takie ówczesne senniki. Najstarsze mają pewnie ze sześć tysięcy lat… Interpretacja marzeń i wizji sennych (z czasem uzupełniona o badania i tłumaczenia widzeń tudzież objawień uzyskiwanych pod wpływem substancji psychoaktywnych) stała się solidną gałęzią wiedzy „tajemnej”, usiłującej uporządkować i tłumaczyć ludzkie zachowania – zwłaszcza te ponadnormatywne, ekstremalne. Ba, „wiedza” ta miała za sobą solidną, wielowiekową, dziedziczoną i rozwijaną przez pokolenia szamanów i „lekarzy” podbudowę statystyczną.

Rozbicie o kant dupy tego „betonowego” kompleksu mniemań nie jest łatwe. O ile badania neurofizjologiczne, biologiczne snu są zaawansowane i ładnie opisują samo fizyczne zjawisko spoczynku ciała i umysłu, o tyle dobranie się do „nadbudowy”, czyli sennych wizji umysłu, wymyka się możliwościom opisowo-analitycznym. Już samo ich utrwalanie jest dotknięte wieloma poważnymi wadami. Możliwe jest tylko w trybie jednorazowego zapamiętywania i sporządzenia potem opisu, a dokładność tego procesu – wielce wątpliwa… Przeinaczenia, wyolbrzymienia, upusty nieświadome i świadome akty cenzury… Utrwalona w jakikolwiek sposób, ale ex post, treść snów może bardzo odbiegać sensem i znaczeniem od tego, co istotnie kłębiło się w nocy pod czaszką.

I jak tu przejść z tak niepewnym materiałem badawczym do kategorycznego wyjaśnienia sensu snów? Jak można mniemać, że sny mają jakiekolwiek znaczenie praktyczne? To znaczy – czy ich treść może wpływać na nasze życie? W sensie profetycznym? Czy wiedza o treści snów, a zwłaszcza o powtarzających się podobno natręctwach somnambulicznych, może pomóc w sporządzeniu diagnozy zaburzeń psychicznych, czy w ogóle istnieją jakieś klucze do odczytania onirycznych sygnałów, jakie freudowskie czy jungowskie tabele skojarzeń treści snów z kłopotami ich właściciela… Innymi słowy: dynamika strukturalna i fizjologia snu – tak, jego zawartość emocjonalna (w sensie opisu wizji – co mi się właściwie śniło?) – nie.

Ale to, co dla nauki jest przeszkodą, dla literatury jest podnietą. Marzenia senne wymykają się analizie? Tym gorzej dla nich… My pójdziemy dalej. W stronę świadomego snu, programowalnego, przy pomocy sugestii intelektualnej (ale nie hipnotycznej, broń Boże!), nawet u kilku osób jednocześnie, w procesie tzw. inkubacji, czyli wtłaczania w umysł danych koniecznych do wywołania wizji tożsamej treści – wystarczy dokładnie zapisywać treść zwidów sennych i intensywnie „przemyśliwać” przeżywać, uwspólniać. Odpowiednio długi i „gęsty” trening doprowadzi do współśnienia, a wtedy… Skoncentrowana moc takiego zaprogramowanego, świadomego snu może być niewyobrażalna – od kierowania ludzkim postępowaniem po wywoływanie katastrof w ruchu lądowym, wodnym i powietrznym…

Boisz się? Nie? Szkoda, bo miałeś się bać. W każdym razie tak sobie mniemał niejaki Alex North (nie wiem, jak się nazywa naprawdę…) – angielski autor horroru „W cieniu zła”. Po dobrze przyjętym w kręgach miłośników dreszczowców „Szeptaczu” – horrorze pedagogicznym poniekąd – North zanurzył się głęboko w sferę snów, ale już bez tamtego sukcesu. Miało być strasznie, „kingowsko” bez mała, ale nie jest. No cóż… Pomysł, nawet jeśli jest bardzo dobry (a ten nie jest, najwyżej umiarkowany…) – to za mało. By wypadkowa powalała z nóg, trzeba dołożyć do niej wektor talentu, iskry bożej. A z tym u Northa tak sobie.

Sama intryga jest dość pomysłowa, aczkolwiek nieco chropawa i wyglądająca na używaną. Oto ćwierć wieku temu czterej nastolatkowie, typowi szkolni outsiderzy, poniewierani przez rówieśników, pod wpływem niejakiego Charliego zaczęli zgłębiać fenomen snu, by ewentualnie zapanować nad sennymi mocami, ujednolicić treść snów i wywołać zdarzenia o gwałtownym charakterze. Jeden z chłopaków – Paul, z usposobienia sceptyczny racjonalista (onże narrator całej tej historii wtedy i współcześnie) – wycofuje się ze szczeniackiego sprzysiężenia. Ale jest za późno – i tak dochodzi do okrutnej zbrodni w nastolatkowym kręgu, a uznany za prowodyra i sprawcę Charlie znika bez śladu. Paul natomiast wyjeżdża na studia i wraca do domu dopiero, gdy jego matka dożywa swych dni w miejscowym hospicjum. Problem w tym, że w okolicy dochodzi do zbrodni dokładnie odtwarzających somnambuliczne fantasmagorie Charliego. Internet pęka od hipotez i teoryjek – wedle nich Charlie żyje i kontynuuje…

Dalej w szczegóły fabuły nie pobrniemy. Chociaż robi się ciekawie. Ale nie chcemy przecież odbierać czytelnikowi szansy samodzielnego uporania się z intrygą. Jak zabawa, to zabawa. W sumie intryga – ale sama intryga i tylko ona – to zgrabna konstrukcja, podtrzymująca napięcie i w odpowiednich momentach dozująca zwroty akcji. Ale bez przesady – wszystko pod kontrolą, dokładnie jak uczą na kursach kreatywnego pisania. North nie wnosi do literatury niczego nadzwyczajnego, a zwłaszcza tego pierwiastka nieoczekiwanego szaleństwa. U niego wszystko jest „by the book”, czyli regulaminowo. A przerwy na domieszkę straszenia też umieszczone w odpowiednich odstępach. Groza zatem nie narasta, nie atakuje kaskadowo, nie piętrzy się i nie przeraża – ot, pojawia się w zaplanowanych momentach-przerwach na koszmar. Na korzyść Northa przemawia tylko fakt, że wszystko, co użyte zostało do skonstruowania „W cieniu zła”, jest w dobrym gatunku – jak ten prowincjonalny antykwariat, który dla narratora był punktem odniesienia na początku tej historii i bodajże na końcu. Może Paul rzuci uniwersytet i przeniesie się do miasteczka swojego dzieciństwa, by dopisać trzecie nazwisko na szyldzie i zająć się handlem książkami? Taki antykwariat to kopalnia tematów do horrorów i Alex North powinien tę okoliczność uwzględnić w swoich planach…

W odróżnieniu od wielu instagramowych entuzjastów, polecam lekturę Northa z umiarkowanym przekonaniem i bez fanfar. Ot, jeśli naprawdę nic innego pod ręką nie znajdziecie do czytania, to i rękodzielnicze wprawki Northa dadzą trochę niezbędnej w dzisiejszych ciężkich czasach zabawy. Nie ma w tej lekturze nic dyskwalifikującego ani gorsząco nieporadnego. Sama przyzwoita przyzwoitość. Dobre i to…

Tomasz Sas
(10 11 2020)

PS. Jeden z pierwszych czytelników tego tekstu spytał, czy zgromiwszy tak mocnymi słowy wszelkie teorie i pomysły na temat natury marzeń sennych, sam mam jakiś na temat tej natury pogląd. Otóż mam! Skłaniam się mianowicie ku poglądowi, że sny to rodzaj zabawy, treningu z wyobraźni, gry skojarzeń… W sensie fizjologicznym sen to obmyślona przez ewolucję przerwa na odpoczynek, regenerację – w rytmie cyklu dobowego życia organizmu. Widać to wyraźnie w przypadku deprywacji snu. Deficyt snu prowadzi do stresu, przemęczenia, utraty koncentracji, zakłócenia pracy mózgu, serca i innych organów, w skrajnych przypadkach do śmierci – wszystko z powodu nadmiaru bodźców. W stanie snu zaś bodźce z zewnątrz do mózgu nie dopływają wcale lub prawie wcale. Ale mózg to wprawdzie urządzenie elektryczne, lecz nie ma w nim wyłącznika oszczędzającego prąd. W stanie spoczynku zatem przepływy międzyneuronowe w synapsach istnieją na minimalnym, spoczynkowym poziomie. Aby wypełnić te przepływy jakąkolwiek treścią, umysł podrzuca ze swego zasobu już istniejące, przetworzone fragmenty zapamiętanych wcześniej, na jawie, zdarzeń, wyobrażeń (mózg nie rozróżnia bodźców, które zaistniały fizycznie, od tych wymyślonych, zaimplementowanych z literatury, z wyobraźni, emocji…), doświadczeń – by cokolwiek pulsowało w synapsach, których wyłączyć się nie da. W rezultacie coś się kłębi, co nawet w sprzyjających okolicznościach potrafimy zapamiętać. Ale nie przywiązywałbym do tego wagi – to nasz mózg bawi się, trenuje, wypełnia pustkę bezbodźcową… I tyle. (TS)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *