Brat bez brata. Dokąd prowadzi Polskę Jarosław Kaczyński

30 października 2019

Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brat bez brata. Dokąd prowadzi Polskę Jarosław Kaczyński
Wydawnictwo Polityka, Warszawa 2019

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Nie sposób być prorokiem we własnym kraju…

Tygodnik „Polityka” zebrał i wydał jeszcze przed wyborami najistotniejsze teksty duetu swych najlepszych publicystów politycznych (a skoro „Polityka” jest najlepszym pismem politycznym w kraju, ergo: ci dwaj są najlepszymi krajowymi publicystami politycznymi…) – Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki. Teksty te mają w zasadzie charakter analityczno-profetyczny i są poświęcone badaniu oraz rozbiorowi myśli, idei tudzież krytycznemu opisaniu czynów jednego z ważnych polityków krajowych doby obecnej – Jarosława Kaczyńskiego. Decyzji wydawcy się nie dziwię: tekst w tygodniku (jak sama nazwa wskazuje) żyje tydzień; rzadko dłużej – gdy rozkręci się dyskusja czy polemika. A i tak już w połowie „akcji’ wszyscy zapominają, o co chodziło autorom i zajmują się narcystycznymi idiosynkrazjami nieudolnych polemistów. Publicystykę gazetową – z natury rzeczy ulotną, o krótkim terminie naturalnej świeżości i przydatności do spożycia – wydawać w trwalszej postaci solennych ksiąg warto z dwóch powodów. Pierwszy z nich ma znaczenie sentymentalne, trochę „upomnikowiające” tematy bądź autorów (popatrzcie, jacy byliśmy fajni i mądrzy już wtedy…). Drugi powód staje się ważny, gdy nagle odkrywamy, że stare teksty gazetowe znów stają się paląco aktualne i mogą się przydać w bieżącej walce. Innymi słowy: zdajemy sobie sprawę, że nasi autorzy mieli zdolności profetyczne, przewidzieli bieżący stan rzeczy, zapowiedzieli coś, co się później wydarzyło. A skoro tak, to łubudu – jeszcze raz tamtym przywalmy, skoncentrujmy amunicję, ograniczmy pole ostrzału, wybierzmy lepsze cele… Może to coś da, kto wie?

Wiemy już, że dało niewiele. Przedwyborcza zaporowa kanonada z udziałem amunicji sporządzonej między innymi z Janickiego i Władyki sprawiła tylko tyle, że „tamci” (choć strzelali silniej i celniej…) zdobyli tyle samo placu co poprzednio, a w Senacie nawet utracili matematyczną większość. To właśnie to „niewiele”, ale zawsze coś… Nie znaczy to jednak, że „Brata bez brata” można odłożyć na półkę do gromady książek-niewypałów, nietrafionych, przegapiających swój czas ciekawostek edytorskich – ważnych od teraz tylko dla historyków idei tudzież myśli politycznej… Żadną miarą nie! Dopiero teraz bowiem można ją zacząć czytać inaczej. Nie jako zbiór podręcznych argumentów do bieżącej dyskusji, ale jako sążnisty, solidny esej o polityce, pisany wprawdzie na raty, lecz imponujący ciągłością myśli, nieprzerwaną ni razu linią ocen i wniosków, kontynuowaną od 2007 do 2019 roku. Podobnie zresztą zwarty i zdumiewająco jednolity, jak wydany po szczęśliwym końcu epoki IV Rzeczypospolitej w 2007 roku „Cień wielkiego brata” – również zbiór tekstów tychże samych autorów z „Polityki” – demaskujących ideologiczne obłędy i niecne praktyki władzy braci Kaczyńskich (jeszcze wtedy braci; jak ten czas leci…).

Metoda zbierania w jednym klocku nawet kilkudziesięciu tekstów gazetowych, publikowanych przez lata i na jeden temat, okazała się wydajna i nad wyraz wymowna. Co dwie głowy… Profesor Władyka skądinąd mistrzem jest duetów. Zanim pan Janicki (młodszy zresztą o całe zawodowe pokolenie…) w ogóle dojrzał do pisania, Władyka uprawiał publicystykę polityczną (ale nie tylko…) w tandemie z nieodżałowanym Zbysławem Rykowskim. Byli ostrzy, zadziorni, przenikliwi i też poniekąd profetyczni. Prawdziwi zawodowcy, dobrze wykształceni, nauczeni krytycznego myślenia (patrzcie państwo – w takim PRL-u to było w ogóle możliwe?), otwarci, zorientowani, dobrze wychowani (nie tylko w sensie zachowania się przy stole; mam na myśli raczej obycie, socjalizację, tolerancję i umiejętność dialogu…). Na szczęście Janicki z Władyką utworzyli parę równie dobrą. Rezultaty mówią same za siebie. Zresztą cóż mogłoby pojawić się innego po skrzyżowaniu iście diabelskiej erudycji i doświadczenia Profesora z intelektem i stanowczością Zastępcy Naczelnego „Polityki”?

Nie wiem, jaką techniką panowie piszą. Czy każdy z osobna ściboli swą wersję tekstu, a potem obaj pracowicie te wersje sklepują w jedno, czy siadają obaj przed komputerem (fizyczny dostęp do klawiatury jest na przykład losowany…) i na głos przepowiadają sobie akapit po akapicie, wybierając i zapisując lepsze zdania, kształtniejsze metafory, celniejsze anegdoty, bardziej błyskotliwe zwischenrufy i boleśniejsze pointy? Nie wiem. Z uważnego oglądu tekstów nic przesądzającego o technice pisania nie wynika – żadnych szwów, śladów klejenia, skoków napięcia, różnic stylu i temperamentu, indywidualnych predylekcji metaforycznych. Nic. Mistrzowska robota. Wiem, co mówię – trochę się na tym znam; w końcu przez czterdzieści lat redagowałem gazety…

Teksty Janickiego i Władyki czytam regularnie i na bieżąco – zawsze, gdy ukazują się w „Polityce”, to od nich zaczynam lekturę numeru. Bo są dla mnie ważne… A ich autorzy to publicystyczni twardziele. Trzymają się raz przyjętych założeń i nie kamuflują, po której stronie stoją, ani jakie mają poglądy. W publicystyce „okołokaczyńskiej” wyabstrahowali kilka pewników, wywiedzionych wprost z ich własnych, błyskotliwych analiz; trzymają się ich konsekwentnie, aczkolwiek są okresy, gdy aura dookolna im wybitnie nie sprzyja, gdy w środowiskach liberalnych komentatorów i politykierów różnego autoramentu pojawiają się klecone ad hoc i bez namysłu doktryny, zmierzające do oswojenia kaczyzmu i pisizmu – z osławionym symetryzmem tudzież doktryną „niestraszenia PiS-em” na czele… Mniej odporni intelektualnie i charakterologicznie pewnie by się już przyłączyli do głównego nurtu „krytyki politycznej” – ale nie z Janickim i Władyką takie numery… Oni – gdy już ustalili, że Kaczyński pożąda zemsty absolutnej i władzy absolutnej (na równi…), więc nie ustanie, nim swego nie dopnie – tropią i będą tropić, demaskują i będą demaskować wszystko, co wódz i jego partia robią i planują. To kwestia elementarnej uczciwości: byście nie mówili po wszystkim, że nie wiedzieliście, nie byliście ostrzeżeni po wielekroć, że nie rozumieliście. Było czarno na białym – spisane, przewidziane.

Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, by Janicki z Władyką napisali: a nie mówiliśmy? Ale po niedawnych wyborach ta nadzieja jak trzcina chwieje się na wietrze… Na razie słabym wietrze, bo mamy krótki okres interwału, ciszy przed burzą. Dlatego trzymam pod ręką „Brata bez brata”i czytam wyimkami, nie po kolei, tylko po tytułach (i datach) starych tekstów z „Polityki” – dobry akurat jest czas, by diagnozy i analizy obu autorów sobie utrwalać. By zrozumieć, co tu za chwilę eksploduje.

A co eksploduje? Najpierw walka o prezydenturę; Kaczyński nie może jej odpuścić na centymetr, bo tylko reelekcja Dudy zapewni mu bezpieczeństwo – w sensie najzupełniej ścisłym. A tymczasem wstępne rozpoznanie bojem przyniosło utratę Senatu. To kiepsko wróży następnemu starciu, a zarazem wymaga maksymalnej mobilizacji. W walce, która się niebawem wywiąże, zostaną użyte ogromne siły i zasoby, bo dla bezpieczeństwa i niezachwianej pewności realizacji planów rządzącej partii na przyszłość zastosowane będą wszelkie możliwe przewagi, by osiągnąć overkilling przeciwnika. Innymi słowy: by gadzina opozycji już nigdy nie poważyła się podnieść łba i wrednych łap na majestat arcywodza. A potem? Jeśli nastąpi powtórka z Dudy, walec potoczy się szybciej – wolne sądy i wolne media zostaną postawione w stan oblężenia, potem oskarżenia (o antypolskość tudzież liczne przestępstwa pospolite…). Wolna kultura i wolna sztuka zostaną poddane presji ekonomicznej i nieformalnej cenzurze. Nauczycieli się zgnoi. Nad służbą zdrowia patronat obejmie szaman Bashobora… Nawet nie chcę przewidywać, co stanie się z tzw. kompromisem aborcyjnym; żadne słowa nie oddadzą też losów ludzi, którzy upomną się o prawa kobiet, ujawnią swą przynależność do środowisk LGBT, wspomną choć słowem o edukacji seksualnej. O czymkolwiek zresztą, czego nie zaaprobował wódz.

Janicki i Władyka zwracają uwagę, że wszystko, co się stanie, jest od dawna jasne. Kaczyński nie należy bowiem do dyktatorów – zcichapęków, zaskakujących swych poddanych nowymi represjami i opresjami. On to wszystko już zapowiedział w swoich programowych pismach i mowach. Trzeba je tylko czytać uważnie, bez przymrużania oka, bo ten człowiek nie żartuje. Przeciwnie – jest śmiertelnie poważny, pamiętliwy i stanowczy. Nie złagodnieje, nie ucywilizuje się ani uspokoi, gdy już osiągnie cel. To nie ten typ charakteru. A poza tym… Wiecie, gdzie jest jego cel, jak daleko w głębi kraju leży? Bo ja nie wiem. Przewiduję zatem i boję się najgorszego z możliwych wariantów. Za cztery lata może już nie będzie czego zbierać. I nie będzie nikogo, kto potrafiłby to zrobić…

Dlatego, póki jeszcze nikt nie rewiduje domowych księgozbiorów i nie zabrania czytania, studiujcie publicystykę Janickiego i Władyki. A nuż trud ten okaże się nienadaremny, choć prorokom we własnym kraju z reguły się nie udaje? Mawiał wprawdzie cynicznie do Polaków car Aleksander II: – point de reveries, messieurs! – ale my na przekór ocalmy choć złudzenie, że jeszcze może być porządnie w kraju na Wisłą…

Tomasz Sas
(30 10 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *