Filip Springer
Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5
Daj spokój, z nami nie wygrasz!
Nie sądź, że jesteś kimś.
Nie sądź, że nam dorównujesz.
Nie sądź, że jesteś mądrzejszy od nas.
Nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy od nas.
Nie sądź, że wiesz więcej niż my.
Nie sądź, że jesteś kimś więcej niż my.
Nie sądź, że się do czegoś nadajesz.
Nie wolno ci się z nas śmiać.
Nie sądź, że komuś na tobie zależy.
Nie sądź, że możesz nas czegoś nauczyć.
Myślisz, że nic o tobie nie wiemy?
Prawo Jante według Aksela Sandemosego
Ludzie, którzy umieli budować i obsługiwać długie łodzie, żeglować i zbrojnie penetrować obce wybrzeża, hodować tłuste świnie, warzyć i bez umiaru pić tęgie piwo, walczyć szaleńczo i do upadłego, improwizować z czapy niezłe wiersze, praktykować demokrację w sąsiedzkim kręgu – thingu, handlować, chuciom folgować… no, żyć po prostu – z czasem (długim, przez kilkanaście stuleci…) rozwinęli osobliwe kompetencje społeczne. Technologie życia indywidualnego i zbiorowego, dostępne w tym kręgu cywilizacyjnym, klimat i sposoby zdobywania pożywienia determinowały – ba, bezwzględnie przesądzały, że reguły funkcjonowania muszą zawierać w sobie pierwiastek kooperacyjny, bez którego nic nie dałoby się zrobić. Załoga łodzi musiała być jak jedna pięść. (Zimą nie, zimą rozłazili się po zagrodach i nikt nikomu w gary nie zaglądał…). Ale przy wiosłach wszyscy byli równi i wszyscy zapieprzali bez obcyndalania się – bo tu chodziło o życie. I tak już zostało do dziś. Potomkowie wikingów w życiu publicznym są powściągliwi, starają się nie wyróżniać, objawiają znaczną skłonność do wspólnego działania, a tych, który mimo wszystko chcą się wyróżniać, kontestując i anarchizując reguły, potrafią brutalnie przywołać do porządku i szeregu. W zasadzie chyba tylko ich liczni królowie i królowe mogą sobie pozwolić na akceptowaną odmienność i odrobinę fantazji, ale tego nie robią. Też nie chcą się wyróżniać. Po obu stronach Sundu panuje w dynastiach demokratyczne przekonanie, że korona jest dostatecznym piętnem wyróżniającym; żadnego ostentacyjnego wspomożenia nie potrzebuje. Więc niech reszta będzie jak u innych…
Tak działa prawo Jante… Jesteśmy tacy sami – niech nikt nie myśli, że jest lepszy od innych. To osobliwość skandynawska (ale upowszechniająca się), stawiająca w innym świetle rozpowszechniony obraz bukolicznych krain i ludzi, żyjących wedle wskazówek regulaminowego, uświęconego niemal stylu, znanego pod nazwami hygge i lagom… Czyli drobne przyjemności i umiar. Ewentualnie jeszcze fińskie kalsarikänni, czyli upijanie się w domu, w gaciach, bez towarzystwa i konieczności konwersacji… Wygląda jak życie na luzie? Nic bardziej mylnego… To jest luz tylko na niby, a jakże – ale ściśle ograniczony i kontrolowany. Obsesyjnie i opresyjnie. Obsesyjność i opresyjność (a więc w zasadzie dużą skuteczność!) zapewnia właśnie prawo Jante – zbiór reguł równościowych, sformułowanych tak, jakby to ci „równi” równość wymuszali.
Prawo Jante istniało i działało od zawsze, ale dopiero skandynawski pisarz Aksel Sandemose, urodzony w Danii, włóczący się po świecie, chroniący w Szwecji, ukrywający się – i piszący (po norwesku) – w Norwegii, sformułował je wyraźnie i na piśmie. Zrobił to dawno, w 1933 roku, w powieści „Uciekinier przecina swój ślad. Opowieść o dzieciństwie mordercy”. Jej bohater, niejaki Espen Arnakke (nazwisko fikcyjne; Arnakke to nazwa geograficzna, niewielki klif nad pewną zatoką), urodził się w robotniczym miasteczku Jante (nazwa też fikcyjna, ale realia już nie; te okazały się cholernie prawdziwe), na wyspie Mors w Limfjorden – osobliwej strukturze geograficznej – ni to cieśninie, ni to fiordzie, ni to zatoce, ni to jeziorze w północnej części półwyspu Jutlandia, kontynentalnej części Danii. Mieszkańcy prawdziwego miasteczka na wyspie Mors – Nykøbing – szybko połapali się, że Jante to w istocie ich mieścina, a rzeczony Aksel Sandemose to nikt inny, tylko Axel Nielsen, syn zacnej robotniczej familii, który w młodości zwiał z Nykøbing, by szukać szczęścia i wolności na morzu (jak wielu przed nim i po nim…). Dopiero z kart „Uciekiniera” dowiedzieli się, czemu zwiał, przed czym uciekał i co o nich w ogóle myślał. A myślał nienajpiękniej, czemu dobitnie i detalicznie dał wyraz, brzydko opisując swych rodaków w sposób łatwy do rozszyfrowania. Zastrzeżenia, że to być może fikcja i zmyślenia, nikt nie brał pod uwagę. Mocą niepisanego, ba – chyba nawet niewypowiedzianego porozumienia obywatele Nykøbingu postanowili Sandemosego i jego paszkwil zbiorowo przemilczeć. Tak właśnie działa prawo Jante…
Ale się nie udało… Zbyt dobrym pisarzem okazał się ten Sandemose. Prawo Jante zaczęło żyć własnym życiem… Nie tylko w Skandynawii – wszędzie tam, gdzie tłumaczono „Uciekiniera…”. Od tego roku może zrobić karierę i u nas – Wydawnictwo Czarne równocześnie z tekstem Springera opublikowało książkę Sandemosego; polecam gorąco, choć to ciężka i zobowiązująca lektura…
Filip Springer, dzielny nasz (i nagradzany…) reporter krajowego chowu – specjalista od urody życia, od krajobrazu, w którym mościmy swoje gniazda, krytyk architektoniczny, tropiciel habitatu i archeolog życia społecznego – ruszył tropem Jante, gdy tylko dowiedział się, że coś takiego istnieje. Do Danii… Tam wykonał dobrą reporterską robotę, dowodząc niezbicie, że ciche miasteczko Nykøbing – ładne, milusie, sielankowe (jeżeli to słowo ma sens na północy naszego kontynentu…) – jest w istocie koszmarem, grzęzawiskiem, gdzie po raz pierwszy zaobserwowano i opisano demona, terroryzującego mieszkańców żyznych wysp i rybnych fiordów, ojczyzny bajkopisarza Andersena i klocków Lego. Demon to bezcielesny, funkcjonujący bardziej jako domyślna metafora niż antropomorficzne przedstawienie. Ale działający jak obręcz, jak szkutnicze imadło, gnące w obłokach pary niesforne deski poszycia i wręgi łodzi.
Tak, książę Hamlet (bezsprzecznie Duńczyk przecież…) po stokroć rację miał, utyskując, że Dania jest więzieniem (tylko skąd Szekspir wiedział o Jante?). Więzieniem ducha, klatką wolności, izolatką jak średniowieczna oubliette – dla niekrępowanej przez innych swobody myśli, mowy i uczynków. W tiurmie możesz sobie myśleć, gadać i robić co chcesz; nikt nie zobaczy, nikt nie usłyszy, nikt nie pojmie. Ale gdybyś w lochu za bardzo hałasował, współwięźniowie cię usadzą. Oni cenią sobie pełną miskę, święty spokój, tradycyjny porządek rzeczy, obfity socjal i bezpieczny dom… Nie pytają, nie zmieniają, nie są ciekawi. A gdy przypadkiem poczują zew horyzontu, najpierw uciekają z Jante; wiedzą bowiem, że tam niczego nie zdziałają. Mają nadzieję, że Jante ich nie dopadnie. Mylą się – dopadnie… Jest jak grawitacja – wszechobecna, wszechmocna, wszechwieczna. Jante to wędzidło na naszych pyskach, krzepko trzymane przez niewidzialną rękę społecznego konwenansu. Nie potrzeba w Danii policji obyczajowej ani intelektualnej, żadnej cenzury; pilnują się sami. Każde odstępstwo od normy karane jest z całą surowością kodeksu Jante – najczęściej czasowym lub wieczystym wykluczeniem, wyniosłym milczeniem, ostentacyjnym ostracyzmem, symboliczną (acz bolesną…) dezaprobatą. Co w tamtym skandynawskim klimacie (zima i ciemności przez znaczną część roku…) jest wstępem do depresji, nadużywania leków, używek, do agresji, dewiacji, skłonności do mordobicia i samobójstw. To rewers Danii szczęśliwej, miejsca przyjaznego i dobrego do życia.
W tym miejscu można nasz stosunek do Danii podsumować dialogiem, jaki mogliby stoczyć między sobą panowie Guildenstern i Rosenkrantz, przyjaciele Hamleta, świadkowie utyskiwań „więziennych” księcia: – Panie Gildensztern, pan bądź łaskaw do mnie zwrócić tych dwustu złotych, co ich pan pożyczył w zeszłem roku… – Panie Rozenkranc, owszem, jak tylko wrócę z Radomiu. – A kiedy pan wracasz? – Sze ne wybieram…
Filip Springer rozpracował kody prawa Jante po reportersku – z wprawą i niewątpliwym talentem, choć się od tego odżegnuje w licznych wywiadach. Ale to minoderia, kryzys wieku średniego… Bo „Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz” jest reportażem, gatunkowo niewątpliwym. Chociaż sam autor twierdzi, że porzucił wymóg niemieszania prawdy z fikcją, opisu rzeczywistości ze zmyśleniem. Mówi, że sprzeniewierzył się zasadzie prowadzenia porządnego researchu, że nie dokładał należytej staranności, że nie był wierny swoim oczom, że puszczał wodze fantazji… Bardzo to być może. No i co z tego? Ostatecznie produkt i tak najbardziej podobny jest do reportażu. Mimo, że Springer wyznaje tu i ówdzie, iż w „Dwunastym:…” porzucił ten gatunek na rzecz literatury, pisarstwa – nobliwego zajęcia, które przystoi człowiekowi dojrzałemu. Otóż jest pan w błędzie, wielce szanowny panie Filipie. Nie wystarczy zadeklarować, że porzuciło się techniki reporterskie i reporterską odpowiedzialność na rzec uprawiania fikcji, by „pisarzem” zostać. Zrobienie dziur i łat w reportażowym kostiumie tej prozy, to za mało, by przekonać publiczność o skutecznej konwersji. Nie środki techniczne bowiem decydują o kwalifikacji gatunkowej, ani najszczersze deklaracje. Decyduje przekonanie i opinia czytelnika, z czym ma do czynienia. Z faktu, że pan Jourdain mówił prozą, jeszcze nic nie wynika, Trzeba odrzucić kostiumy i kamuflaże, nie naśladować innych gatunków, nie mieszać materii. „Mówić” należy prozą świadomie i bez udawania, bez krygowania się i kabotyńskich gestów. Ostre cięcie – ot, co jest panu potrzebne. Ale ostrzegam: z uwagi na wiadome zaszłości i tak długo pan będzie podejrzewany o blendowanie gatunków i siedzenie okrakiem na granicznym murze. W tej sytuacji miast wyrafinowanego mieszania może lepiej oddać się prostocie i szlachetnej dojrzałości single maltów? Zapraszam.
A czytelników proszę do lektury Springera – bardzo skądinąd pouczającej, pocieszającej, nastrój poprawiającej… Inni mają gorzej, nieprawdaż? Zwłaszcza wymowny jest kawałek o kopenhaskim pieszo-rowerowym moście Inderhavnsbroen, koncertowo… spierdolonym przez polskiego (ano, tak bywa…) projektanta, wespół z władzami miasta. Nazywają tę konstrukcję głupim, głupim mostem. Dlaczego? A to już sobie doczytajcie u Springera…
Tomasz Sas
(11 09 2019)
Brak komentarzy