Wyspa Camino

4 czerwca 2019

John Grisham
Wyspa Camino
Przełożył

Jan Kraśko
Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2019

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Habent sua fata libelli…

Antykwaryczny rynek książek jest pod każdym niemal względem ubogim krewnym rynku dzieł sztuki i starych rzemieślniczych przedmiotów użytkowych… Rękopiśmiennych zwojów starożytnych, kamiennych płyt z inskrypcjami wykonanymi bustrofedonem czy ksiąg przepisywanych i iluminowanych w ciszy średniowiecznych klasztornych skryptoriów na rynku praktycznie nie ma – nie ma prawie niczego sprzed epoki Gutenberga. Ostatnio tylko pojawiły się zrabowane podczas wojen na Bliskim Wschodzie (ale i tak w sumie nielicznie…) gliniane tabliczki z różnymi rodzajami zapisów sporządzonych rozmaitymi wariantami pisma klinowego – nawet najstarsze sumeryjskie czy akadyjskie. O zabytkach piśmiennictwa spoza kręgu cywilizacji śródziemnomorskiej w ogóle nie ma mowy na rynku antykwarycznym; nie da się kupić zwoju sznurków kipu (andyjskiego pisma węzełkowego) czy kamienia ze staroskandynawskimi runami. Rynek inkunabułów też pusty – rzadko zjawia się egzemplarz Biblii Gutenberga (na ogół skradziony albo sfałszowany, albo jedno i drugie…). Dopiero produkty edytorstwa nowożytnego, liczonego od początku XVI wieku, bywają obecne w obrocie; na ogół trafiają do handlu (głównie na aukcje) po rozproszeniu starodawnych, wielopokoleniowych prywatnych kolekcji i bibliotek. Gdy na przykład grono spadkobierców woli brzęczącą monetę niż żmudne dzielenie się takim zbiorem…

Z niejakim powodzeniem funkcjonuje też specjalistyczny rynek pierwszych wydań, zwłaszcza na rynkach anglosaskich, włoskich i niemieckich. Istnieje od dawna inna specjalizacja – rynek rękopiśmienniczy, gdzie przedmiotem obrotu są na przykład notatki pisarzy, ich korespondencja, a przede wszystkim oryginalne rękopisy dzieł. Maszynopisy i wydruki komputerowe również, byle z odręcznymi uwagami, wstawkami i korektami autorów.

W sumie rynek antykwaryczny to nie jest wielki, rozległy biznes. Podaż minimalna, popyt znaczny (kolekcjonerów, entuzjastów i w ogóle amatorów piśmiennictwa przybywa), ale nie ma to mocnego, bezpośredniego odzwierciedlenia w cenach. Bywają sezony, gdy jedna transakcja na rynku dzieł sztuki (gdy się trafi Rembrandt, El Greco, Picasso lub Cezanne) jest więcej warta niż całoroczny obrót pięciu największych antykwariuszy piśmienniczych w sumie… I taki to rynek – funkcjonujący dzięki odwiecznemu instynktowi gromadzenia i posiadania ksiąg rzadkich, cennych, pięknych i ciekawych. Najlepsi gracze na tym rynku w niczym nie przypominają dobrodusznych, dobrze zakonserwowanych antykwariuszy – erudytów, ekspertów i doradców. To raczej drapieżniki, obdarzone umiejętnością tropienia, przynęcania, osaczania i bezwzględnej eksterminacji – bez robienia zbędnego hałasu. Dlatego niewiele o handlu książkami wiemy…

Na szczęście niezmordowany John Grisham postanowił zajrzeć za kulisy tego podejrzanego procederu… W tym celu usypał wzdłuż północnego wybrzeża Florydy, w okolicy Jacksonville, tuż przy granicy stanu Georgia, fikcyjną wyspę Camino – kupa piasku, wspaniała atlantycka plaża i miasteczko pełne okazałych rezydencji w stylu plantatorskiego Deep South… Znawcy i miłośnicy twórczości Grishama szybko ustalili, po krótkiej, treściwej polemice internetowej, że faktycznie istniejącym pierwowzorem Camino może być Wyspa Amelii, najbardziej na południe wysunięta w długim łańcuchu wysepek barierowych wzdłuż wybrzeża północnej Florydy, Georgii i Południowej Karoliny. Grisham ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył.

Na rzeczonej wyspie Camino pewna młoda i obiecująca pisarka (choć jej sukces wydaje się nieco przeterminowany), zredukowana akurat z grona pedagogicznego pewnego prowincjonalnego uniwersytetu, ma zarzucić sieci na majętnego i przystojnego właściciela księgarni, prowadzącego przy okazji rozległe interesy antykwaryczne. Legalne oraz te w strefie cienia… Dlaczego? Dlatego, że kilka miesięcy wcześniej pięciu złodziejaszków (właściwie czterech; piąty – haker – czuwał przy komputerach…) włamało się do skarbca biblioteki uniwersyteckiej Princeton i ukradło pięć (czyli wszystkie istniejące…) rękopisów powieści Francisa Scotta Fitzgeralda. FBI jakoś z trudem uporało się z odnalezieniem włamywaczy, ale długo to trwało – w międzyczasie trop wiodący do rękopisów urwał się. W tej sytuacji swoich detektywów uruchomiła firma ubezpieczeniowa, niezbyt zadowolona z rysującej się na horyzoncie smutnej konieczności wypłacenia uniwersytetowi kwoty z polisy na „Wielkiego Gatsby’ego” i spółkę – jakichś skromnych dwudziestu pięciu milionów dolarów. Bruce – wielce fortunny księgarz z Camino – znalazł się na celowniku detektywów w rezultacie „wytypowania” po dyskretnej penetracji i zbieraniu informacji w antykwarycznym podziemiu… Zaś młoda i obiecująca pisarka Mercer znalazła się w puli „narzędzi” firmy ubezpieczeniowej przeciw antykwariuszowi, zwabiona obietnicą spłacenia wciąż wiszącego nad jej głową (i rachunkiem w banku) kredytu studenckiego.

Jak na początek intrygi – zupełnie nieźle. Jak zwykle zresztą u Grishama, w jego renomowanej wytwórni rozrywkowej sensacji. Dalszego ciągu opowiadać nie będziemy, by oczywiście nie narazić się na zarzut niedozwolonego spojlerowania. Tak to teraz wszyscy modnie nazywają, ale wiadomo, że chodzi o to, by nie zdradzać ani przebiegu akcji, ani przede wszystkim zakończenia. Czytelnik zasługuje na przywilej samodzielnego brnięcia przez zawiłości intrygi (daje za to swoje pieniądze!), chyba że jest ona otwarcie, obraźliwie nonsensowna. Wtedy brak ostrzeżenia może być poczytany jako wspólnictwo w wyłudzaniu zapłaty…

Z Grishamem to nie wchodzi w grę. Ale paru zastrzeżeń pominąć nie sposób. Przede wszystkim: Grisham nie umie pisać o seksie. Skomplikowana intryga prawna – tak, to jego żywioł. Ale wszędzie tam, gdzie fabuła wymaga, bo ona i on poszli ze sobą do łóżka, bo inaczej będzie niewiarygodnie, talent Grishama nie unosi ciężaru odpowiedzialności. Już w „Raporcie Pelikana” (1992) scena erotyczna w wykonaniu studentki Darby Shaw i wykładowcy prawa konstytucyjnego na nowoorleańskim uniwersytecie Tulane – Thomasa Callahana – wydaje się najsłabszym (emocjonalnie) „momentem” intrygi. Do pewnego stopnia ta scena jest wprawdzie poboczna, ale każdy przyzna, że mogłaby być lepiej podszlifowana… Ale nie jest – to warsztatowe zahamowanie Grishama… W „Wyspie Camino” seks jest motorem całego przedsięwzięcia śledczego. No i co? Tyż nic – jak mawiają górale. Mercer i Bruce, rozkosznie nadzy, kotłują się w „chmurze”… Może czytelnik musi sobie resztę dowyobrażać – zakłada Grisham. Może – nie wiem. Dla jakości fabuły to powinna być kumulacja opowiadania. Z ładunkiem emocji, bezpruderyjna, gorąca i namiętna. Z korzyścią dla ciągu dalszego intrygi. Tymczasem zapisana jest jak „ekscytująca” wizyta u notariusza… No i trudno – przyjmijmy do wiadomości, że Grisham o seksie nie umie. A gdyby nawet umiał, to przecież nie za to cenilibyśmy go najbardziej. W thrillerze prawnym – specjalności Grishama – chodzi o coś zupełnie innego niż seks, choć budzącego emocje nie mniejsze…

„Wyspa Camino” nie jest thrillerem prawnym czy prawniczym w sensie ścisłym. Istotą tej fabuły jest śledztwo, technicznie rzecz ujmując. Ale śledztwo specyficzne, bo pozaproceduralne, wykraczające daleko za barierę przepisów, ograniczających działalność policji i agencji federalnych. Prowokacja erotyczna urządzona przez policję jako środek zdobycia dowodów w sprawie, która nie dotyczy przestępstw seksualnych, ale jest zwykłą w istocie kradzieżą, mogłaby się nie ostać w sądzie jako legalny proceder dowodowy (szeroka interpretacja pojęcia „owoce zatrutego drzewa”). Ale w działaniach prywatnej firmy stawiającej na skuteczność?

Grisham jest dobry w budowaniu nie tylko samej prawnej intrygi, ale i jej okolic. Nic u niego nie tkwi „gdzieś tam, kiedyś tam”. Rządzi konkret w realistycznych dekoracjach. Dobrze opowiedziany konkret. Rynek książki antykwarycznej? Proszę bardzo… Autor dla nas zbada i spenetruje ten fragment rzeczywistości, skądinąd niezwykle ekscytującej i tajemniczej…

Albatros ostatnio wydaje Grishama dość obficie i często, a ja lubię go czytać. Dla sprawdzenia dokupiłem ostatnio nowe wydanie „Wezwania” – powieści sprzed niemal dwudziestu lat; niebawem coś o tym – dla porównania…

Tomasz Sas
(4 06 2019)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *