Tim Weaver
To, co zostaje
Przełożył Lech Z. Żołędziowski
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2019
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Jak dopaść fabrykanta zbrodni?
Prywatny detektyw, specjalizujący się w poszukiwaniu osób zaginionych, to niegłupi pomysł na bohatera serii kryminalnej – stwarza duże i różnorodne możliwości kreacyjne oraz interesujące obszary penetracji, wymykające się poza granice kryminalnego horrorothrillera w stylu noir, klasycznej opowieści „proceduralnej” czy detektywistycznej opowieści retro, a nawet komedii kryminalnej z gatunku „zabili go i uciekł”… Klasyczny kryminał to pewien rygor intelektualny, narzucony przez standardowy schemat narracji: sprawca – zbrodnia – ścigający – akcja – kulminacja. Poza ten ciąg technologiczny w zasadzie nie wypada wykraczać; to kwestia ambicji i czystości gatunku. Publiczność kryminalna zgoła nie lubi autorów nadmiernie dygresyjnych (których ja dzielę na krajoznawców i psychologów); nie ufa im, gdy intrygę rozcieńczają pejzażami, historyjkami czy „profilami”… Co innego, gdy ludzie nagle bezśladowo znikają. W epoce kamer podglądających świat na każdej ulicy, kręcących się na okrągło przez 24 godziny kanałów informacyjnych TV, mediów społecznościowych zasilanych przez miliony „oczek” w naszych smartfonach? Samo takie „udane” zniknięcie to już jest początek niezłej historii do opowiedzenia. Ileż takich równolegle poprowadzonych narracji można wysnuć z każdego niemal przypadku rozpłynięcia się człowieka we mgle tajemnic, niedopowiedzeń, zagadek…
Tim Weaver doskonale wyczuł potencjał narracyjny, tkwiący w takim założeniu konstrukcyjnym. Ludzie znikają, a wyspecjalizowany profesjonalista, nieskrępowany regułami procedury policyjnej, ich szuka. Niepoliczalna mnogość wariantów i zwrotów akcji, nieosiągalna w zwykłym kryminale, który choćby tylko udawać musi poszanowanie dla przepisów prawa i prawideł logiki, już na wstępie stwarza obietnicę ekscytującej lektury. Rzecz tylko w umiarkowanym aplikowaniu tego bogactwa możliwości… Nie przesadzić, nie mnożyć bytów ponad potrzebę, umiarkowanie fantazjować. Innymi słowy: konwencja poszukiwacza zagubionych dusz stwarza bogaty potencjał wariantów narracyjnych, możliwości stylistycznych i obiecuje bezmiar fantazjowania (na ten ostatni wypada jednak nałożyć mocne i bolesne wędzidło…).
Weaver stworzył niejakiego Davida Rakera – dziennikarza, który odszedł z zawodu, by szukać ludzi. Za pieniądze. Sam Weaver też jest byłym dziennikarzem, freelancerem, pisującym dla magazynów zajmujących się światem gier wideo (kilka lat był wydawcą popularnego „Xbox World”); był też youtuberem – recenzentem gier. Ale odszedł z branży – do literatury. Od 2010 roku napisał już dziesięć „rakerów”. „To, co zostaje” jest szóstym (więc mamy zaległości…) tomem i zarazem polem pewnego eksperymentu formalnego, czyli zastosowania technik opowiadania, właściwych dla klasycznej historii „zagubieniowej”, wolnej od regulaminowych, proceduralnych ograniczeń policyjnych technik operacyjnych, do kryminalnej intrygi, czyli tropienia sprawcy zbrodni, wielu zbrodni… Ciekawy pomysł – potraktować mordercę (zresztą o nieustalonej tożsamości…) jak osobę zaginioną.
Wszystko zaś zaczyna się od dobroczynnego gestu koleżeńskiej solidarności i wspaniałomyślności Rakera wobec kolegi w kłopotach – Colma Healy’ego, byłego oficera londyńskiej Policji Metropolitalnej (zwanej popularnie i dla niepoznaki Scotland Yardem…), szurniętego ze służby za liczne naruszenia regulaminu. Kłopoty Colma – służbowe i prywatne – zaczęły się od nierozwiązanej sprawy zabójstwa młodej matki i jej dwóch ośmioletnich córeczek-bliźniaczek. Doświadczonym policjantem ta historia tak mocno potrząsnęła, aż znalazł się na dnie – w sensie dosłownym, bo w schronisku dla bezdomnych, bez pracy i środków do życia. Healy gotów jest przyjąć pomoc Rakera, ale stosując osobliwy szantaż: pod warunkiem, że detektyw pomoże mu odnaleźć tamtego zabójcę… Raker przystaje na warunki obsesjonata, ale ten szybko zrywa współpracę, obrzucając błotem, obrażając dobroczyńcę. Po czym znika z horyzontu, zapada się pod ziemię… Raker reaguje dopiero po kilku miesiącach, gdy nadinspektor Melanie Craw – przyjaciółka skądinąd obu panów – prosi go o dyskretną pomoc w odnalezieniu… Colma Healy’ego, albowiem jego była żona oficjalnie zgłosiła policji zaginięcie ex-małżonka…
Poszukiwacz poszukiwany… Taka osobliwa zagadka, zwłaszcza że dotyczy kogoś bliskiego, mocno absorbuje intelekt Rakera. A wraz z nim i nasz – czytelniczy. Zaręczam, że nad tym rosnącym stosem łamigłówek siedzi się z poczuciem pogłębiającej się satysfakcji. Oczywiście żadnych konkretnych szczegółów więcej ujawnionych nie będzie – mamy przecież umowę. Godzi się jednak napomknąć, że przy lekturze warto zachować czujność i nie robić zbyt długich przerw na herbatę. Kilka niedomówionych zasadzek i zagadkowych niedomówień czyha na nieostrożnych interpretatorów – lecz to drobiazgi, które siła czytelniczego intelektu zmiecie z drogi. Ale Weaver zastawił też na pierwszym planie narracji cięższego kalibru pułapki: tajemnice mola w Wapping, porzucony sierociniec, maski i kamuflaże seryjnego zabójcy… W sumie – ani chwili wytchnienia dla czytelnika. Gdy się wydaje, że – już, już – wszystko wiadomo, a klocuszki puzzle’a powskakiwały w swoje miejsca, zza węgla wyłania się łapa zbira zbrojna w pistolet i rozwala całą intelektualną konstrukcję rozwiązanej już prawie zagadki. Zaczynamy jeszcze raz. Weaver umie się bawić!
A o te parę piruetów, zakończonych wywrotką nie ma się co gniewać. Lubię autorów, którzy zmuszają do wysiłku i zaskakują kontruderzeniami z nieoczekiwanych kierunków. Tylko Policja Metropolitalna wielkiego Londynu może mieć powody do lekkiego niezadowolenia. Wypada bowiem – jako formacja – bucowato i sztywno. Ale to los każdej policji świata w literaturze kryminalnej – w konfrontacji z prywatnym detektywem, nawet takim, który z woli autora nie budzi zaufania publiczności – policja wygląda blado i żałośnie. Weaver (podobnie jak inni autorzy) daje upust mniemaniu, że policyjną rzeczywistością rządzi formuła PRZY(pierdolić im wszystkim) – Procedury, Rutyna, Zastraszanie, Yard. Czyli ślepa wierność regulaminowi, wpojone i kultywowane „od zawsze” sposoby postępowania, nieustanna demonstracja siły oraz etos korporacyjnej lojalności za wszelką cenę… Metropolitalni gliniarze nie są z innej gliny. Przynajmniej ci u Weavera. Ocieplanie wizerunku niewiele daje – gdyby nie intelekt i osobowość takiego, nie przymierzając, Rakera – wciąż tkwiliby w czarnej dupie. W rzeczywistości pewnie jest nieco inaczej – ale nie tak dosadnie ani zabawnie. Zwyczajnie, jak to w policji: trochę nudno, powtarzalnie i bezceremonialnie. No i płacą zdecydowanie za mało.
Panie i panowie, wraz z lekturą „Tego, co zostaje” udajecie się w podróż osobliwą – szlakiem mistrzowskiej narracji; jej autor naprawdę umie opowiadać, więc nic zaskakującego – prócz satysfakcji – was nie spotka.
Tomasz Sas
(31 03 2019)
Brak komentarzy