Cezary Harasimowicz
Saga. Czyli filiżanka, której nie ma
Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Rodzina polska – krótki zarys
(z uwzględnieniem szczególnej roli konia)...
Niczego mi proszę pana tak nie żal, jak porcelany…
Czesław Miłosz „Piosenka o porcelanie”
W Państwowym Stadzie Ogierów w Bogusławicach koło podpiotrkowskiego Wolborza (tego samego, co to Frycz Modrzewski…) – jak w każdym końskim przedsiębiorstwie, zorganizowanym na wzór paramilitarny: z hierarchią, mundurami, stopniami służbowymi, rozkazami, meldowaniem i salutowaniem – wieczorową porą, osobliwie latem, kwitło mniej formalne życie towarzyskie (w gruncie rzeczy integracyjne) z udziałem personelu i licznych cywilnych aficionados hippiki, przyciąganych przez osobowość (i smykałkę do interesów) wielkiego, wspaniałego dyrektora Andrzeja Osadzińskiego. Różne tam płynęły płyny, rozmaite plotły się gadki i legendy. Ale zawsze wspominano… szarżę trzeciego szwadronu Pierwszego Pułku Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej na przełęcz (i cztery baterie artylerii…) pod Somosierrą. W sensie ścisłym: nie rozprawiano o militarnej akcji lekkokonnych (chevau-légers) Kozietulskiego, Dziewanowskiego, Krzyżanowskiego i Niegolewskiego 30 listopada 1808 roku. Wspominano szarżę z udziałem bogusławickich koni i jeźdźców wykonaną dla potrzeb artystycznych, czyli do filmu „Popioły” Andrzeja Wajdy jesienią 1964 roku. Tę szarżę przed kamerami, ale w kompletnym sztafażu historycznym, z pełną pirotechniką, ze strzelającą artylerią, poprowadził jeździec w mundurze wachmistrza 1. Pułku, ucharakteryzowany na starego wiarusa. W kostiumie jechał, wyprosiwszy to sobie u Wajdy, koński konsultant filmu polskiego major Adam Królikiewicz, przedwojenny olimpijczyk (brąz, Paryż 1924), niedościgniony mistrz WKKW (wszechstronnego konkursu konia wierzchowego), kawaler Virtuti Militari. Niestety, wierzchowiec ugrzązł w nierozpoznanym zawczasu spłachetku miękkiej ziemi, zrolował i wyrzucił jeźdźca z siodła przez łeb. Po tym upadku major z połamanym kręgosłupem już nie stanął na własnych nogach i niespełna dwa lata później zmarł. Jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie…
Nie miałem wszakże pojęcia, że wnukiem majora Królikiewicza jest scenarzysta filmowy, aktor (ale niepraktykujący…) dramaturg i pisarz Cezary Harasimowicz… (Swoją drogą nazwisko Harasimowicz, jak się wydaje, sygnalizuje po mieczu korzenie ormiańskie względnie z Tatarów polskich, ale raczej to pierwsze…). Mama pana Cezarego, aktorka Krystyna Królikiewicz, to właśnie córka majora – legendy światowego jeździectwa… To dla niej i dzięki niej Harasimowicz spisał „Sagę”, by schwytać uciekające kawałki, okruszki z jej pamięci. Tylko tytułowej filiżanki po napoleońskim żołnierzu Miłobędzkim, zawieruszonej we wspomnieniach pani Krystyny Królikiewicz, odnaleźć, choćby symbolicznie, się nie udało… Ale to oczywiste – przecież porcelana… Porcelana – pierwsza ofiara Historii. Niemal każda polska rodzina ma taką swoją legendarną porcelanę – rozwłóczoną, rozkruszoną i wdeptaną w ziemię na wszystkich wojennych i niewojennych traktach, majdanach, pobojowiskach, cmentarzyskach, ruinach, pogorzeliskach, zapłociach, miedzach i uroczyskach. Od Rygi i Dyneburga po Bukowinę i Odessę, od Pas-de-Calais, Berlina i Westfalii po Kazachstan, Ałtaj, Sachalin i Harbin. I oby to było ostatni raz, pani Historio!
Harasimowicz cofnął się o pięć pokoleń zaledwie; z wygrzebanych wspomnień i archiwaliów wyłoniła się rodzina arcypolska – wspaniała i zdumiewająco różnorodna (choć nie dla dzisiejszych, ortodoksyjnych, samozwańczych Strażników Krwi, których się ostatnio namnożyło niczym mend). Bo oto mamy Miłobędzkich i Żółtowskich (z hrabiowskimi pretensjami, a jakże!) – obywateli ziemskich guberni płockiej, zubożałych (definitywnie zapewne po powstaniu styczniowym) i zmieszczaniałych w Warszawie. Oto mamy zacną familię lubelskich (ale wywodzących się z… środkowopolskiej Łęczycy) Żydów – Liliensternów, mocno spolonizowanych (acz trzymających się swej religii), których syn został inżynierem cukrownikiem po szkole politechnicznej Wawelberga i Rotwanda (obaj filantropi zresztą byli z rodziną Liliensternów spowinowaceni…). I mamy mieszczańską, lwowską od pokoleń rodzinę Królikiewiczów – z korzeniami w ziemi tarnowskiej i zapewne strużkami krwi ormiańskiej oraz rusińskiej. A to Polska właśnie! Zgorszenie, wściekłość i kłamliwe frazesy strażników krwi narodowej, nieproszonych weryfikatorów, rozdających świadectwa arcypolactwa niech w tym miejscu i momencie szlag trafi. Ich samych zresztą też…
26 grudnia 1919 roku córka Liliensternów Tomisława i syn Królikiewiczów Adam biorą ślub w kościele parafialnym w Glinojecku (tamże ojciec panny młodej był szefem cukrowni Izabelin) w powiecie ciechanowskim. Zaraz po – młody podporucznik 1. pułku szwoleżerów rusza na wojnę bolszewicką, dostaje Virtuti, zaczyna na serio trenować jazdę konną na poziomie sportowym; dzięki Jaśkowi – wspaniałemu węgierskiemu, dojrzałemu wierzchowcowi kawaleryjskiemu i jego zmiennikowi, „amerykaninowi” Picadorowi – zdobywa brązowy medal olimpijski w Paryżu w 1924 roku. Aha, 7 czerwca 1921 roku przychodzi na świat Krystyna – córka Tomisławy i Adama, matka autora „Sagi”…
Resztę sobie tam doczytacie. Ba, jaką resztę? Przecież to dopiero początek. Przed nimi życie całe. Obfitujące w wydarzenia – jak to w Polsce w XX wieku – raczej dramatyczne. Harasimowicz odtwarza wszystko, co się da odtworzyć, nader pieczołowicie, skrupulatnie i wiernie. Ale nie układa niczego wedle formalnej reguły biograficznej – chronologicznie, logicznie i konsekwentnie. Jego saga to raczej cykl gawęd rodzinnych przy kominku, nad herbatką z wiśniową nalewką i domowym ciastem drożdżowym, w zimowe wieczory. Gawęd wywołanych przez jakieś pojedyncze wspomnienie, sprowokowanych pamiątkowym przedmiotem (nie, napoleońskiej filiżanki Miłobędzkiego nadal wśród tych artefaktów rodzinnych nie ma…). Bez szczególnej dbałości o następstwo czasu na osi dziejów. Raczej temat niż kalendarz tym rytmem rządzi. Harasimowicz poddaje się tej logice, bo pamięć, umykająca pamięć jego mamy ma właśnie charakter nieliniowy. To raczej wyspy, cały ich archipelag, zresztą rozmywany przez fale zapomnienia. Trzeba między nimi intensywnie żeglować w tę i z powrotem, by wyłowić wszystkie drobiazgi. Nie według planu, ale wedle odgadywania zamiarów ducha, który – jak wiadomo – flat ubi vult…
Cezary Harasimowicz dobrze wykorzystał swój talent narracyjny. Balansując cały czas na granicy między „wiem” a „nie wiem” – ze strony „wiem” ocalił i ewakuował w ekstremalnych warunkach niezwykle wiele ważnego, bezcennego tworzywa. Na scenariusz, który jednak będzie musiał poczekać na inne (czy lepsze?) czasy. A na razie „Saga”… Krzepiąca to lektura. W czasach ogólnego, obezwładniającego zwątpienia pozwala nie wątpić w parę podstawowych imponderabiliów polskich. Wbrew prostackim uproszczeniom, urojeniom i pretensjom…
Tomasz Sas
(13 12 2017)
Brak komentarzy