Rhys Bowen
Dublin, moja miłość
Przekład: Joanna Orłoś-Supeł
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2017
Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 3/5
Old fashioned romans w podminowanej Irlandii
Koncept z kobietą-detektywem zawsze się sprawdza (choć niektórzy autorzy, a osobliwie autorki, przesadzają z tym konceptem; nawet bardzo…). Dlatego lektura feministycznych fabuł kryminalnych jest bezpieczna. Bowiem to na ogół dobre teksty (autorzy, z czego większość to autorki, bardziej się starają…), a jeśli nawet nie – to koncept z kobietą-detektywem potrafi zamaskować, przesłonić, nawet zminimalizować niedostatki (nędzę zgoła!) narracji. Koncept z kobietą-detektywem ma w sobie jakąś lekko zawoalowaną tajemnicę, jakąś obietnicę nie wiadomo dokładnie czego, ale na pewno z podtekstem – już to seksualnym (wyjąwszy z tego podejrzenia i uwolniwszy uroczyście i raz na zawsze naszą kochaną miss Jane Marple), już to intelektualnym (przeważnie à rebours – patrz: blondynki i w ogóle tzw. chmielewszczyzna…). Koncept z kobietą-detektywem w ogólności dobry, nośny i merkantylny jest dla literatury kryminalnej. Innymi słowy: jakoś się czyta i nieźle sprzedaje…
Pani Rhys Bowen (to pseudonim literacki przybrany przez angielską pisarkę Janet Quin-Harkin do… brudnej roboty; pod własnym nazwiskiem pisywała seryjnie romanse dla młodzieży…) upatrzyła sobie rynkową lukę w branży damskiego kryminału (gdzie intrygą nie rządzi arcymęski samiec- detektyw, ale kobieta-bohater…). Luka była od czasu zejścia ze sceny panny Marple już tu wspomnianej – wraz z jej autorką Agathą Christie (nieśmiertelną wprawdzie, lecz w jeno w płaszczyźnie symbolicznej…). Janet Quin-Harkin – z zawodu funkcjonariuszka departamentu teatralnego BBC – okazała się być bardzo płodną pisarką. Pod firmą „Rhys Bowen” wyprodukowała trzy duże serie kryminałów, z czego dwie (w sumie 31 książek!) mają panie w głównej roli. Obie serie to „rekonstrukcje historyczne”. Pierwszą tylko wspomnimy; nazywa się „Her Royal Spyness”. Tytuł zgrabny – po polsku to chyba będzie Agentka (albo Szpiegini – jak chciałyby zapewne feministki…) Jej Królewskiej Wysokości. Akcja dwunastu (na razie! – najnowsza ukazuje się jakoś w tych dniach) historii toczy się w latach 30. XX wieku, a lady Georgiana „Georgie” Rannoch, daleka krewna rodziny królewskiej, awanturuje się po świecie, pełniąc nieoficjalnie służbę jako osobista agentka dworu do załatwiania spraw trudnych, wymagających dyskrecji (jest wątek pani Simpson!) i głównie kryminalnych… Druga seria (do tej pory 19 pozycji!) opowiada o pannie detektywie (detektywce?) Molly Murphy – irlandzkiej emigrantce, mieszkającej w Nowym Jorku na początku XX stulecia. I to o niej jest „Dublin, moja miłość” – ramotkowaty nieco, ale sprawnie napisany romans sensacyjno-polityczny (a nawet narodowo-wyzwoleńczy…) z kryminalnymi akcentami, aczkolwiek zarysowanymi (i wykorzystanymi) jakoś słabo, bez szczególnego nacisku ani przywiązania…
Panna Murphy, mniej więcej 30-letnia urocza Irlandka na Manhattanie, usiłuje utrzymać się na powierzchni, prowadząc biuro detektywistyczne. Ale łatwo nie jest, a na domiar złego jej narzeczony, kapitan nowojorskiej policji Daniel Sullivan, został zawieszony za niedozwolone konszachty z gangsterami… Na szczęście niejaki Burke, bogaty i wpływowy przedsiębiorca teatralny, ma dla Molly zlecenie. Panna detektyw ma odszukać w Irlandii zaginioną siostrę Burke’ego. W okresie kartoflanego głodu rodzina Burke wyemigrowała z Szmaragdowej Wyspy do Ameryki, zostawiając na miejscu obłożnie chorą córeczkę Mary Ann, która trafiła do sierocińca… Koszty podróży, wszystkie wydatki w granicach zdrowego rozsądku i sto dolarów premii. Już na pokładzie transatlantyku (ale jeszcze w porcie…) sławna aktorka Oona Sheehan oferuje jej drugą stówę – w zamian za przeprowadzkę do luksusowego apartamentu I klasy i wcielenie się w gwiazdę na czas podróży. Oona tymczasem ukryje się w wykupionej dla Molly kabinie drugiej klasy głęboko pod pokładem, bo… nie lubi tłumu naprzykrzających się jej wielbicieli. Takich okazji Molly Murphy nie zwykła odrzucać, jest bowiem kobietą interesu, nękaną stałym niedoborem środków płatniczych. No i to świetna przy okazji może być zabawa…
Molly, mimo całej swej bezkompromisowości, odwagi, ciekawości i finansowej mizerii, stuknęłaby się trzy razy w łeb, gdyby mogła przewidzieć, w co się pakuje… Ale czujność i instynkt samozachowawczy jakoś się jej odłączyły od zasilania – bo chęć zobaczenia Irlandii i pięknego Dublina (po ucieczce przed laty…) okazała się przemożna. Oczywiście nie opiszemy detalicznie, co się wydarzyło, by nie odbierać czytelnikom zabawy (przyznajmy wszelako z góry, że niezupełnie atrakcyjnej; w zasadzie może nawet nudnej…) samodzielnego brnięcia przez intrygę i jej dekoracje. A więc w skrócie: w trakcie rejsu panna detektyw została podejrzaną o… zamordowanie pokojówki wielkiej Oony, która to aktorka w rejsie w ogóle udziału nie brała i zniknęła z pokładu przed oddaniem cum. Wypuszczono Molly z braku dowodów, a poszukiwanie zaginionej siostry Burke’ego, samo w sobie obfitujące w niepokojące wydarzenia, ale udane, zawiodło naszą bohaterkę w środek irlandzkiej antybrytyjskiej konspiracji niepodległościowej. Zaprzyjaźniła się z patriotycznymi Córami Irlandii. Przy okazji poznała wielkiego irlandzkiego poetę Williama Butlera Yeatsa, zamieniła kilka słów z niejakim Jamesem Joyce’em, dopiero aspirującym do sławy, spotkała swych braci (ochotników IRA), wysadziła brytyjskie więzienie, straciła mężczyznę, w którym się zakochała… A na koniec zwiała do Francji.
A więc romans, pod każdym względem romans. Językowo, mentalnie i fabularnie – ramota, w zasadzie nawet kiepska. Ale jeśli słowo „ramota” – raczej niepochlebne, w gruncie rzecz zaś deprecjonujące – zastąpimy snobistycznym, wyrafinowanym, szlachetnym mianem „vintage”, ostentacyjnie grafomańska powieść „Dublin, moja miłość” zamieni się w interesujące studium obyczajowe z elementami dydaktyki historycznej, jakże potrzebnej w kultywowaniu chwały irlandzkiej tożsamości narodowej. Ba, uważni szperacze odnajdą nawet zakamuflowany akcent polski. Oto jedna z bohaterek pani Rhys Bowen – irlandzka arystokratka Grania (po gaelicku Gráinne) Hyde-Borne – trzpiotowata liderka snobistycznego „towarzystwa” (a w istocie zakonspirowana działaczka partii niepodległościowej Sinn Féin) – prawdopodobnie ma swój pierwowzór w postaci autentycznej… Constance Markiewicz – irlandzka arystokratka (z domu Gore-Booth), która wyszła za mąż za bogatego ziemianina z Podola, hrabiego Kazimierza Dunina-Markiewicza – była wybitną postacią w dziejach walk o irlandzką niepodległość: jednym z dowódców tzw. powstania wielkanocnego w 1916 roku (skazano ją na śmierć, ale wyroku nie wykonano z powodu… płci), posłem do parlamentu, ministrem pracy w pierwszym rządzie niepodległej Irlandii, feministką, inicjatorką skautingu, a w partyzantce republikańskiej instruktorem… strzelania. Taka ciekawostka historyczno-literacka. Drobnostka w zasadzie, ale zawszeć to miło…
No cóż, mimo całej mej do Irlandii sympatii (a osobliwie do piwa guinness i whisky jameson…), trudno rzemieślnicze dziełko pani Rhys Bowen zaliczyć do dobrej literatury… Ot, czytania (niezbyt ekscytującego) na parę godzin miłego popołudnia – z przerwą na podwieczorek. W sumie jednak, po namyśle (i przydepnięciu gardła drzemiącemu we mnie asertywnemu, wrednemu cynikowi) mniemam, że może być…
Tomasz Sas
(31 07 2017)
Brak komentarzy