Czarna trasa

1 marca 2017

Antonio Manzini 
Czarna trasa
Przekład: Paweł Bravo
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA,
Warszawa 2017

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/7

Krew na śniegu, kontener z Cejlonu, śledztwo zesłańca…

Schemat mocno wyeksploatowany: pyskaty, niepokorny, chamski, skuteczny (ale nie do końca pryncypialny!) komisarz policji naraził się komuś ważnemu ze stołecznego układu; z powodów osobistych stracił czujność i został szurnięty na odległą prowincję bez prawa powrotu… Światowa literatura kryminalna aż kipi od takich fabularnych układanek, a kino kryminalne wręcz je uwielbia (samotny wilk na obcym terenie to kopalnia arcyfilmowych konfliktów!), że już o serialach nie wspomnę… Temat więc wyeksploatowany, zszargany, ale wciąż atrakcyjny. Publiczność albowiem kocha outsiderów z problemami. Nie wiedzieć czemu. Jedni pewnie z poczucia wyższości, drudzy – z sytej, mieszczańskiej głupoty, trzeci – z potrzeby solidarności.
Tym większy podziw należy się komuś, kto znając obciążenia, schemat taki wziął na warsztat i nie spieprzył, nie strywializował… Zwłaszcza że to prawie debiutant był…. No, ale z nim może być tak, jak z tym Ickiem-praktykantem z jubilerskiego warsztatu w Antwerpii, któremu boss niedbale rzucił olśniewającą, drogocenną perłę z poleceniem przewiercenia dziurki. Natychmiast… A zesztywniałemu z przerażenia klientowi obiecał, że to bezpieczne, bo Icek jeszcze nie zna prawdziwej wartości obiektu… Debiutant istotnie może nie wiedzieć, na co się porywa, może nie wiedzieć, że to niemożliwe. I robi to. I to jak…
Rzymianin (rocznik 1964) Antonio Manzini – scenarzysta i aktor telewizyjny tudzież początkujący literat (ma też na koncie… bajki oraz romanse tzw. giallo, czyli „żółte”, w istocie będące… horrorami) – z pełną dezynwolturą wkroczył na grząski, ryzykowny grunt literatury kryminalnej. Grząski, ale obiecujący sławę i pieniądze tym, którzy przebrną bez większych okaleczeń pierwszą (potem drugą i trzecią…) próbę kontaktu z publicznością i krytyką. Manzini na razie ma za sobą próbę numer jeden i kilka następnych. Zapewne udanych, skoro żyje i obiecuje ciąg dalszy… A wykoncypował sobie bohatera wypełniającego kryteria schematu w stu procentach. Vicequestore Rocco Schiavone – rodowity rzymianin z Trastevere – ma circa 45-47 lat (teraz więcej, ale poznajemy go w roku bodajże 2013), niewyparzoną gębę, ciężką rękę (za to obie rączki, jak się wydaje, niezbyt czyste – w sensie etycznym, może nawet korupcyjnym…), finezyjne poczucie humoru, niebanalne poczucie sprawiedliwości, wredny charakter, upierdliwe przyzwyczajenia (najbardziej nadającym się do tolerowania jest nałóg popalania skrętów z maryśką…), dramatyczne, ekstraordynaryjne przypadki osobiste, niekonwencjonalne metody pracy i niespecjalnie poprawny (za to nad wyraz żywiołowy i utylitarny…) stosunek do kobiet. Innymi słowy: wyrafinowany rzymski chamuś (w tym przypadku wyrafinowany cham to nie oksymoron…).
Tegoż chama (podobno za to z policyjnego punktu widzenia nadzwyczaj skutecznego) stołeczna prefektura policji musiała zesłać na prowincję za jakieś bliżej niesprecyzowane przewinienia (rzekomo jeden z jego pacjentów, akurat ustosunkowany, doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu w trakcie czynności dochodzeniowych…). Krzywdy wielkiej w zasadzie mu nie zrobili; mógł wylądować na Sycylii, na Sardynii, na Lampedusie, w Kalabrii czy na jakimś apenińskim zadupiu. Tymczasem trafił do Val d’Aosta – eleganckiej alpejskiej doliny w cieniu Mont Blanc i Matterhornu – świątyni włoskiego narciarstwa i alpinizmu, blisko Turynu i Mediolanu – krainy europejskiego wykwintu i blichtru… Żyć nie umierać! Rzecz jednak w tym, że Rocco nienawidzi zimy, śniegu, nart, gór i górali z ich niepojętym dialektem walserskim; zaś osobliwie nie cierpi swych mało lotnych, niekumatych prowincjonalnych podwładnych z wiejskich posterunków i komisariatów… No i jak tu nie polubić nieszczęśnika?
Cztery jesienno-zimowe miesiące minęły mu na nudnym użeraniu się z oporną materią policyjnej rutyny; gdyby nie kochanka Nora, nostalgia zżarłaby Rocca niczym górskie słońce żre sople lodu. Ale pewnego wieczoru na nartostradzie nad miasteczkiem Champoluc (na wschód od Aosty – miasta stołecznego tego regionu…) ratrak przemielił gąsienicami ciało zakopane płytko w śniegu. Schiavone, ladrone, vicequestore, do roboty! A czasu mało, bo krew na śniegu nie może zepsuć obiecującego (finansowo…) sezonu. Co odkrył Rocco i jak to zrobił? O tym oczywiście nie powiemy ani słowa, bowiem rekomendowanie kryminałów ma swoje obostrzenia etyczne. W każdym razie wytropił, co trzeba. Szef zadowolony, prokurator też – do tego stopnia, że może nawet się w przyszłości zaprzyjaźnią? No i dobrze…
Ale o jednym pobocznym wątku napomknąć warto… Oto do Rocca zgłasza się dawny kumpel z Rzymu, dysponujący poufnymi cynkami od policyjnych informatorów. Otóż drogą od tunelu pod Mont Blanc pojedzie przez Aostę tir z ładunkiem narkotykowym; wystarczy przejąć towar, a do depozytu po akcji oddać mniej. Schiavone przystaje ochoczo – ba, werbuje do roboty młodego mundurowego z lokalsów. Cynk sprawdza się z naddatkiem: w tirze oprócz prochów jest ładunek broni dla terrorystów i prawie… setka upchniętych Syngalezów ze Sri Lanki. Co robi nasz vicequestore z kumplami? To ważne – dla pojęcia skomplikowanej struktury umysłowej współczesnego obywatela Italii. Prochy jak planowano – do kieszeni, broń – do prokuratury (trofeum z udanej akcji!), Syngalezi – po cichu na punkt przerzutowy w Turynie… Prawdziwy Włoch, gdy można, zarobi na lewo bez skrupułów (nawet na narkotykach) ale zarazem dla sławy mołojeckiej odda państwu wszystko, co mu niepotrzebne (na czym i tak nie udałoby mu się zarobić…) i do tego wykaże się litością, współczuciem i w ogóle humanitarną postawą wobec skrzywdzonych. Tak funkcjonuje ta słoneczna śródziemnomorska republika… I wciąż się kupy trzyma!
Nie da się ukryć, że Manzini ma tzw. słuch społeczny. Nic dziwnego – jest przecież od czasu do czasu dokumentalistą… We Włoszech cała seria o Schiavonem (jest tego już pięć tytułów) cieszy się popularnością także z tego względu – że lustrem jest, w którym każdy (no, prawie każdy…) zwyczajny Włoch może zobaczyć swe wierne odbicie. Ot, wartość dodana…
Na edycję czekają kolejne tomy z cyklu „Śledztwa Rocca Schiavone”, a wydawca zapowiada je wprędce, więc z przyjemnością zobaczymy, co tam u niego później się wydarzyło. Debiut się udał. No i ma jeszcze jedną zaletę: naprawdę da się przeczytać w ciągu jednego wieczoru, z przerwą na herbatę albo na otwarcie flaszeczki (jeśli kogoś stać) czerwonego arvier (oczywiście z doliny Aosty…). Przy okazji dowiecie się, że nubukowe buty typu clarks to nie jest najlepszy pomysł na zimę w górach…
Tomasz Sas
(1 03 2017)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *