Kosmitka

29 października 2016

Manuela Gretkowska 
Kosmitka
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2016

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Dziewczyna szamana, wiedźma, wróżka
i lama rinpocze

Powiedzieć, że kocha się Gretkowską, to nic nie powiedzieć. Ale jak dla mnie – kogoś, kto Powściągliwość ma na trzecie (imię naturalnie…) – wystarczy. Pani Manuela od debiutu (a mam przeczucie, że w gruncie rzeczy daleko wcześniej…) wzbudziła we mnie to uczucie, nad którym ani zapanować, ani się go pozbyć, ani zlekceważyć, ani w ogóle nic. Kocham i już; nikomu nic do tego. Najdziwniejsze, że się nie znamy, choć Łódź to w sumie małe miasto. No, ale ona teraz w nim tylko gościem, a przedtem… Inne dzielnice (ona z Bałut, ja z Chojen), inne szkoły, inne szlaki, inne epoki wreszcie (sporom ci ja starszy…). A potem: ona świat, świat i wieś Ustanów kędyś pod Piasecznem, ja Łódź, Łódź i Łódź. Poza tym staram się programowo nie bywać tam, gdzie bywają pisarze, by uniknąć zasadzek poufałości lub innego osobistego uczucia, zawsze wszak biegunowo sprzecznego z moimi względem literatury zamiarami. Więc niech już tak zostanie…
O nadbiegającym ukazaniu się nowej Gretkowskiej wiedziałem oczywiście odpowiednio wcześniej (taki zawód). Ale okładka „Kosmitki” nieco mnie obezwładniła – aż zacząć muszę od próby deszyfrażu kilku (nie wszystkich, niech coś zostanie na zaś…) jej ukrytych znaczeń. Wystająca spod wizjera hełmu kita blond włosów oznacza w kosmicznym, ścisłym sensie, że doszło do rozhermetyzowania kombinezonu (utrata szczelności), ergo: zawartość skafandra zetknęła się z miazmatami środowiska, w którym wylądowała. Mimo to chyba żyje, tak przynajmniej przez szybkę wygląda. A to znaczy, że jest odporna i dobrze przygotowana do Misji. Po drugie: ma broszkę przypiętą do skafandra. Z takich sprzedawanych w sieci butików Parfois po jakieś 99,99 (po przecenie 49,99). Może to oznaczać, że to tylko element służący orientacji przestrzennej (tam gdzie broszka, tam jest przód – wedle sławnej „Szkoły tańca”…). Ale może pewien symbol orientacji politycznej. Wiecie jakiej. A może głębokiej wobec niej dezaprobaty? Czort znajet…
W środku jeszcze lepiej i ciekawiej. Zresztą jeśli odwrócicie wspomnianą okładkę na rewersową czwartą stronę, dowiecie się – dlaczego… Gretkowska sama sobie zrobiła blurba treści następującej: „Świetnie się pisało, jeszcze lepiej się czyta – znakomita książka. Polecam!” I podpisała się imieniem i nazwiskiem. Erupcja nieskromnej bezczelności? A skądże! Każde słowo polega na prawdzie. Pewności nie mam tylko co do trzech pierwszych… Siedem ostatnich (ależ to zabrzmiało dwuznacznie!) za to – bez zarzutu.
Formalnie „Kosmitka” jest krótkotrwałym (kilkumiesięcznym zaledwie: od października 2015 do sierpnia 2016) i niespecjalnie regularnym dziennikiem intymnym, w którym autorka uwagę swą dzieli między krytyczną relację z odnajdywania i komentowania siebie w rzeczywistości, a próbę wyrozumienia swych metafizycznych skłonności: talentu do sprawdzającego się wróżbiarstwa, do stymulowania się zielskiem i innymi szamańskimi komponentami, do topienia się w medytacjach i wpływu padaczki skroniowej na zdolność przeczuwania Przyszłego…
Formalnie zatem „Kosmitka” to produkt uboczny. O ile bowiem powinnością pisarza jest wymyślanie, wynajdywanie i zaciekawiające opowiadanie historyjek ku rozbawieniu czytającej gawiedzi, to już opisywanie, jak ten proces się toczy (czyli czym jest ból tworzenia…), powinnością nie jest. Na ogół obchodzimy się bez narcystycznych popisów autorów. Ale przyznać trzeba, że w dziejach literatury sporo znajdziemy przypadków autorskich dzienników, pamiętników, kronik zyskujących autonomiczną wartość równą (a czasem większą…) podstawowemu zrębowi pisarskiego dzieła; wiele jest przykładów zupełnie słusznie zapomnianej, zwietrzałej literatury, podczas gdy jej autorzy słyną osobno – jako memuaryści. No i przypadki skrajne: gdy twórca w ogóle nie zawraca sobie głowy pisaniem powieści, dramatów czy scenariuszy – od razu pisze dziennik taki sukinsyn. Demaskatorski, ekshibicjonistyczny, odważny, dowcipny, burzycielski, psychotyczny, niegrzeczny i koniecznie bardzo erudycyjny… Nie warto już nawet dodawać, że przy okazji na ogół potwornie grafomański.
Litieraturna massa tabulettae pełna zatem jest produktów ubocznych – pokupnych z uwagi na swą strukturę, mieszającą plotkę z wiedzą tajemną, przeto chętnie wydawanych. Ale Gretkowska to nie jest ten przypadek. Ona należy do elitarnego grona autorów, od których wręcz wypada się domagać publikowania podręcznych zapisków. One mają bowiem samoistną wartość jako niezbędny wkład do kapitału intelektualnego – że tak powiem nieskromnie – ludzkości. Jako takiej. Jeśli odcedzimy zapasy nieuniknionej minoderii i płycizn poznawczych…
Jest bowiem ważne, gdy pani Manuela pisze w swych memuarkach o tzw. kwestii kobiecej w życiu nie tylko publicznym, albowiem była w swoim czasie (nieodległym – 2006…) założycielką Partii Kobiet, której formuła nieoczekiwanie ostatnimi tygodniami nie tylko się nie wyczerpała, lecz zyskała wręcz nową moc, moc sprawczą… Jest bowiem ważne, gdy Gretkowska zdaje sprawę ze swych wkurwień codziennych. Jest niemniej ważne, gdy relacjonuje swoje doświadczenia ezoteryczne, swoje doświadczenia pedagogiczne w skali mikro (z córką Polą, skądinąd nastoletnią i rozsądniejszą wersją mamy i taty Michalskiego…), swoje boje z niedoskonałością, z wiejskim pejzażem filozoficznym, z Rzymem i próbą zarobienia fortuny na produkcji eliksiru likwidującego haluksy w dziewięćdziesiąt, góra sto dni…No i ślub Gretkowskiej z Piotrem Pietuchą, opoką spokoju w jej życiu zmysłowym i wszelkim innym – też jest ważny… Jako zdarzenie obiektywnie niekonieczne, zaś subiektywnie… A to już sobie sami przeczytajcie! Bowiem warto czytać, skoro ta właśnie Gretkowska jest autorką scenariusza do „Szamanki” Żuławskiego – najbardziej porąbanego filmu świata , napisała „Trans”, „Europejkę” i felieton o Kaczyńskich, wycięty przez wydawcę ręcznie (nożyczkami!) ze stu tysięcy nakładu pisma „Sukces”…
W końcu to Gretkowskiej lama rinpocze Tenzin Wangyal udzielił (na wątpliwości w kwestii buddyjskiego sztafażu medytacyjnego) takiej oto podpowiedzi: – Umocnij się w praktyce, reszta to dekoracja. Co było (i jest zawsze) do okazania.
Tomasz Sas
(29 10 2016)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *