Złote jajo

8 lipca 2016

Donna Leon 
Złote jajo
przekład: Małgorzata Kaczarowska
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2016

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Zbrodnia to niesłychana nad kanałem zmajstrowana

Intryga kryminalna, mimo wysiłków autorki, jest raczej naskórkowa, niezbyt zajmująca, byle jak poprowadzona (wymyśliła zagadkę odpowiednią nie dla poważnego komisarza policji państwowej z miejskiej kwestury z jego mocarnym intelektualnym wyposażeniem, ale dla umiarkowanie bystrego posterunkowego policji wiejskiej…), z góry skazana na zdemaskowanie przez czytelnika jeszcze w pierwszej połowie lektury. Finezji brak, tylko toporne zabójstwo z niskich pobudek – statystycznie typowe tudzież ubogie w atrakcyjne kryminalistyczne didaskalia. To zresztą nie zarzut: dokładnie taka jest większość zbrodni w aktach policyjnych – prymitywna, bezsensowna i głupia, a ich wykrywalność zależy tylko od tego, czy policja (systemowo i indywidualnie) na czas jakiś przezwycięży swą genetyczną skłonność do niechlujstwa, nieróbstwa oraz zasłaniania się procedurami. Czy ruszy tyłki i mózgi – innymi słowy.
No bo tak: głuchoniemy i zapewne upośledzony umysłowo pomagier w pewnej pralni umiera po zażyciu jakichś pigułek. Nikogo to nie obchodzi – wygląda na to, że z ludzkiej pamięci domniemany samobójca zniknie jak topniejący śnieg; zresztą i tak mało kto zauważał go za życia, wiedział, jak się nazywa i był świadom, że ktoś taki w ogóle istnieje… Tej próżni znieść nie może (korzystająca z usług pralni) wrażliwa Paola, żona komisarza Guida Brunettiego, więc zachęca męża do podjęcia czynności sprawdzających samo zdarzenie.
Trochę tajemnic się odkrywa, jak choćby taką, że człowieka nie ma w żadnych zbiorach dokumentów ani bazach danych – jakby nie istniał. Dla śmiertelnie zbiurokratyzowanych Włochów (a w zasadzie wszelkich mieszkańców Półwyspu Apenińskiego ab urbe condita…) rzecz nie do pojęcia. W ślad za tym odkryciem powoli demaskuje się cała intryga, której tu oczywiście nie zdradzę – dość powiedzieć, że to ponury dramat familijnych namiętności z wielką forsą w tle… W sumie to złote jajo z tytułu jest raczej miedziane, aczkolwiek w imperialnej skali. Ale, jako się rzekło, cała ta intryga nie powala na kolana, dupy (excusez le mot!) nie urywa. Poszukiwacz gęstego thrillera z wyrafinowanym intelektualnie pojedynkiem: zbrodzień – detektyw może czuć się nabrany, wpuszczony w kanał (w tym przypadku nawet w sensie ścisłym). Lecz przecież nie o to chodzi; zresztą od początku cyklu z Brunettim czytelnik był ostrzeżony, więc niech teraz nie udaje naiwniaka…
W tych kryminałach akcja nie jest ważna – ważne są dekoracje, kostiumy, światło, tło zapachowe i dźwiękowe, rozmowy o polityce, obyczajowych skandalach i etycznych kwalifikacjach tudzież moralnych przywarach współobywateli, ważne jest picie espresso doppio w barach i przekąszanie tramezzino z prosciutto (najlepiej z cieniutkimi płatkami crudo…), ważne są domowe obiady, obstawianie w totocalcio, obserwowanie rosnących liszajów, zacieków i pleśni na murach palazzi, no i wyczekiwanie acqua alta idącej podstępnie od Lido…
Gdy przychodzi nowa Donna Leon, z pudła z mapami wyciągam sfatygowany plan Wenecji (wydawnictwa Marco Polo zresztą) z czasów mej pierwszej bytności na lagunie ćwierć wieku temu z okładem, w epoce przedeurowej, gdy liry wydawało się tysiącami, ba setkami tysięcy nawet… Serenissima była wtedy październikowa, słoneczna i sucha, inkrustowana milionem pstrykających fotki Azjatów. Zapach kawy walczył z wonią kanałów, a bomba pistacjowych gelati koiła bóle łazęgi. No i Ona (Wenecja znaczy…) była zachwycająca…
Ale pamiętam też miasto z wysokości pomostów tnących San Marco w wodzie po kolana, gdy krótka, wściekła fala na Canal Grande metodycznie wyrzucała na eleganckie kamory Riva degli Schiavoni setki połamanych skrzynek na owoce i plastikowe pięciolitrowe bidony po tanim wińsku friulijskim. Pomnę Wenecję w deszczu rdzawoszarym i tłustym, pamiętam w wielu innych scenografiach… Stąd ten plan miasta przy lekturze i ołóweczkiem zaznaczane nowe szlaki Brunettiego, czasem przywołujące jakiś obraz, czasem nic zgoła. Za tę scenografię na Donnę Leon sam złego słowa nie mówię i nie dam złego słowa powiedzieć…
Tomasz Sas
(8 07 2016)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *