Sławomir Mrożek 
Opowiadania zebrane. Tom I
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2025
Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5
W oparach absurdu
Czysty „Mrożek”, w stanie krystalicznym, idealnym do studiowania pod kierunkiem fachowca i do bardziej samodzielnych prac badawczych – a poza tym do lektur przyjemnych i pożytecznych… Sam kilkakrotnie przy różnych okazjach edytorskich, które miałem zaszczyt rekomendować, podejmowałem kwestię „mrożka” (tu akurat małą literą) jako zjawiska kulturowego, pewnej typowo polskiej osobliwości poznawczej, paradoksalnej hiperboli rzeczywistości tudzież groteskowego przegięcia epistemologicznego. Innymi słowy: „mrożka” jako kosmicznej nieregularności (a może przeciwnie – regularności?) na gładkim obliczu Matki Natury. W takim ujęciu „mrożek” stał się narzędziem opisu rzeczywistości polskiej – powszechnie stosowanym i co do zasady jednolicie rozumianym. Cała wartość poznawcza tego narzędzia na dwóch płaszczyznach jednak jest najbardziej sposobna. Pierwsza zawiera się w konstatacji, że coś „jest jak z Mrożka”, druga zaś to fraza „Mrożek by tego nie wymyślił”.
Ten pierwszy zwrot, czyli „jak z Mrożka”, to w istocie najwyższy poziom stopniowalności absurdu. Absurdy bowiem dzielą się na małe, średnie, wielkie i… mrożkowskie. Te pierwsze to powszednie, oswojone, plączące się pod nogami i na tyle obecne, że ich obecności nie zauważamy. Te drugie też masowe, też obecne – ale już bywają upierdliwe – jak słup z latarnią pozostawiony na środku ścieżki rowerowej. Te trzecie… A, to już absurdy bolesne – jak nie przymierzając trasa tramwajowa, budowana z dwóch krańców miasta, która w planowanym miejscu płynnego styku nie spina się i mija o kilka metrów. Albo zbudowany za miliardy port lotniczy, z którego nikt donikąd nie lata. Ten ostatni absurd to już płynne przejście do kategorii mrożkowskiej, czyli zdarzeń aż tak nieprawdopodobnych, iż ich istnienie obejmowała tylko wyćwiczona, elastyczna i zuchwała wyobraźnia pisarza. Innymi słowy: opinia publiczna zakłada, iż kreatywne moce pisarskie zdolne są wygenerować coś tak niezwykłego, tak dalece sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem, że nieistniejącego w realu. Odtąd już krok tylko do jeszcze dalej idącej konstatacji – są zjawiska, zdarzenia wymykające się kontroli pisarskiej imaginacji. Tak popieprzone, że nawet Mrożek siłami swej niespożytej fantazji nie byłby w stanie czegoś podobnego wykoncypować. Czyli istotnie – „Mrożek by tego nie wymyślił”.
Wymyśliłby czy nie – absurd w naszym życiu publicznym trwale sprzągł się z Mrożkiem (Srożkiem, Wrożkiem, Mroż-srekiem…); pisarz stał się piewcą niesamowitej niemożliwości, patronem-rozdawcą koncesjonowanego absurdu, uprawnionym do definiowania głupoty na poziomie ustrojowym. Ideologiczni przywódcy państwa w swej niezmierzonej mądrości uznali bowiem, iż elementem systemu musi być… zawór bezpieczeństwa, pozwalający na regulowanie poziomu społecznego wkurwienia poprzez literaturę i sztukę tudzież sport oraz zbiorowe fascynacje wyczynowymi manifestacjami rodaków (samotna żegluga oceaniczna, wspinaczki wysokogórskie – z rekordami Guinnessa włącznie). Mrożek się nadawał jako odgromnik – po pierwsze: sam się zgłosił, po drugie: miał talent. A w stanie wyższej konieczności (nikt nie kwestionuje, że takowy się pojawił i trwał – ach, jak trwał!) nawet ulica Mysia potrafiła poluzować swe okowy… Byle tylko Mrożka nie spłoszyć (co, jak wiemy skądinąd, nie powiodło się; spłoszony umknął w obce kraje, poniekąd nawet dość odległe).
Tak czy inaczej – Mrożek zrósł się z absurdem nierozerwalnie, z pełną zastępowalnością wzajemną. Wystarczyło w towarzystwie rzucić nazwiskiem pisarza, a już każdy wyobrażał sobie dowolną głupotę systemową. Wystarczyło powiedzieć „absurd” – a każdy miał przed oczyma lekko zgarbioną, szczupłą i łysiejącą figurę krakowskiego satyryka w okularkach, z wydatnym organem powonienia, w osobliwym kapelutku, z parasolem. Obaj – absurd i Mrożek – zgrali się monolitycznie, zmieniając się w metaforę naszej codzienności, totem plemienny Polaków, urządzających się z wolna, acz wygodnie – w najweselszym baraku obozu. Zatem „mrożek” jako samoistny byt w sferze społecznej, politycznej i kulturowej oderwał się od swego nosiciela i poniekąd rodziciela, tudzież funkcjonował (nadal zresztą funkcjonuje) całkiem sprawnie. Nie wgłębiając się w epistemologiczne zakamarki sensów kulturowego pojęcia „mrożka”, dość powiedzieć, że jest to znak powszechnie zrozumiały i mniej więcej tyle samo znaczący dla każdego. Wszyscy wiedzą, co to jest i tak samo rozumieją sens „mrożka”. W zasobach komunikacyjnych polszczyzny to bodajże jedyne takie pojęcie uniwersalne i wywiedzione od współczesnego nazwiska uczestniczącego w obrocie kulturalnym pisarza. Nie wiem, czy kiedykolwiek i gdziekolwiek (mam tu na myśli liczne i zacne nasze uniwersytety krajowe) zostało wszechstronnie zbadane…
Lecz jeśli nie zostało – to teraz taki zamiar badawczy staje się niepomiernie łatwiejszy. Dotąd bowiem studiowanie spuścizny Mrożka jako źródła symboliki gnoseologicznej w polskiej sferze kulturowej było zajęciem trudnym – a to z uwagi na maksymalne rozproszenie materiału poznawczego. Ale zamysł wydania opowiadań zebranych (na razie tych wcześniejszych, w tomie pierwszym…) znacznie ułatwi prace analityczne, nie mówiąc już o zwykłej, bezproduktywnej lekturze dla przyjemności. Rzecz w tym bowiem, że to właśnie opowiadania są podłożem mrożkowskiej symboliki absurdu. Nie dramaty sceniczne, nie większe formy parapowieściowe – no, może wyjąwszy kilka wczesnych tekstów teatralnych: choćby „Indyka”, „Męczeństwa Piotra Oheya”, „Kynologa w rozterce” i „Śmierci porucznika”, w których mrożkowskie opary absurdu wioną już pełną mocą – ale właśnie opowiadania niosą w sobie najwięcej ładunku dziwnego universum paradoksalnego. To w tych tekstach znalazły się pierwsze figury intelektualne, które w zbiorowej świadomości czytelników zaczęły się odkładać jako „mrożki” – najpierw tylko klucze-hasła rodzącej się wspólnoty, sygnały porozumiewawcze tzw. inteligencji przekrojowej (dziwnej, ale typowo polskiej formacji, skupionej wokół popularnego magazynu). Ale wprędce „mrożek” poszerzył swoje spektrum sensu, stał się uniwersalną nazwą absurdu ustrojowego. Istoty tego pojęcia nie rozumieli chyba tylko analfabeci, degeneraci tudzież eremici.
Lektura „Opowiadań zebranych” daje dobry wgląd w stan świadomości nie tylko autora. Zyskujemy przy okazji prospekt na zbiorową umysłowość Polaków, ukształtowaną w pewnej mierze przez geniusz pisarza. Przecież takie „Wesele w Atomicach” przez czas jakiś gościło nawet w kanonie lektur szkolnych, co mogło od Mrożka odstręczyć całe pokolenia młodzieży, ale chyba nie odstręczyło… Przeciwnie, Mrożek się systemowo upowszechnił. A teraz – podczas lektury „Opowiadań” – widać dokładnie, skąd się wzięła i jak się rozrastała symbolika absurdu. Przecież pisarz sam wszystkiego nie wymyślił… On tylko inspirował, pokazał możliwości i ustanowił horyzont zdarzeń. Reszty dokonali czytelnicy, obserwujący rzeczywistość. Po prostu szybko podpięli dostrzeżone sytuacje pod świetlisty, wyraźny i sugestywny schemat intelektualnej spekulacji, zaproponowany przez pisarza. Co skądinąd wystawia niezłe świadectwo krajowej populacji konsumentów kultury – może nie tej współczesnej, ale tamtej, która była i rządziła jeszcze tak niedawno… Warto sobie przypomnieć, gdzie były „niegdysiejsze śniegi”.
Dla mnie lektura tego tomu ma jeszcze pewien aspekt osobisty – zawiera on bowiem me ulubione opowiadanie Mrożka, mianowicie „Sjestę”. To bezpretensjonalna (acz po czubek wyładowana refleksjami światopoglądowymi, metafizycznymi i filozoficznymi tudzież politycznymi nawet) i urocza opowiastka o rozmowie funkcjonariuszy dwóch porządków ideologicznych świadomie oddających się służbie porządkowi trzeciemu (ówże bowiem ma akurat przewagę…). Jeden z nich jest wodzirejem, znawcą protokołu dyplomatycznego i arkanów życia towarzyskiego, a drugi – księdzem pełniącym funkcję kapelana w… komitecie rządzącej partii. Sytuacja arcypolska – choć zarazem uniwersalna, ponadczasowa i powtarzalna w każdym pokoleniu. Koniunkturalizm, oportunizm i krótkowzroczna głupota – jak się wydaje – towarzyszyć nam będą po wieki wieków, rodacy.
Tomasz Sas
(23 05 2025)
Brak komentarzy