Lucjan & Maciej
Make Life Harder. Przewodnik po polityce
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016
Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5
Granat w szambie, ale niewypał
Kupa śmiechu – jak zwykle… Eksperci medialni Maciej i Lucjan (kolejność obojętna, bo i tak są nie do odróżnienia, jak hipsterzy spadający po nieudanej próbie zrobienia selfika w odmętach Wodogrzmotów Mickiewicza) – blogerzy, którym nadojeło… Że są niedoceniani. Chociaż na dobrą ocenę zasługują. Napisali drugą w życiu książkę (i pierwszą, którą być może przeczytali – bo gdyby przeczytali pierwszą, którą napisali, nie zabraliby się za drugą; raczej wyemigrowaliby na Ziemię Franciszka Józefa i założyliby szkołę tanga dla tamtejszej populacji misiów polarnych…).
No dobra – żarty żartami, ale bądźmy poważni choć przez chwilę. Drugie „Make Life Harder” oczywiście unosi się na fali popularności pierwszego, które było dziełkiem dokładnie o niczym, czyli o nas: o każdym Januszu i Sebie, Karinie i Andżeli. O naszym życiu, obyczajach, modach, priwyczkach, lękach, o klaustrofobii ścieśnionej między Bugiem a Łużycką Nysą. Napisanym w formie horoskopu skojarzonego z kalendarzem włościańskim na rok pański 1912 (nakładem Wydawnictwa Pszczółka, Sztrosbauer & Naftali Cukierman w Zaleszczykach, złożonym i odbitym w manufakturze Gebr. Percyków w Gródku Jagiellońskim).
Powiedzieć, że strasznie śmieszne to dziełko jest – to nic nie powiedzieć… Kaskada fantazyjnych metafor, nieokiełznanych skojarzeń, nieocenzurowanych epitetów, plotek, posądzeń, kretynizmów walczących o lepsze z wzbierającą falą nieuniknionego odruchu wymiotnego (od miotania) po śniadaniu (wędzony pikling, sałatka z liczi, jogurt z wielbłądziego mleka – odciągany, kawunia w Starbuniu). Co drugi z zachichotanych czytelników lądował na OIOM-e z objawami odwodnienia, astmy oskrzelowej, sepsy, pląsawicy Huntingtona, syndromu Creutzfeldta-Jacoba… Tudzież groziła mu seria bolesnych zastrzyków.
Jak zatem mogli się poczuć autorzy, którym spełniło się marzenie takiego zaśmiania rzeczywistości, iżby bezkarnie każdemu (nijakiej nie omijając świętości…) nawtykać, co się należy – albo i więcej? I na tym zarobić? To jasne, że chodziło im tylko o honoraria, więc gdy je skonsumowali na blanty i żywczyka, uradzili przystąpić do naszego ulubionego ciągu dalszego. Już po roku rezultat jest! Czyli „Przewodnik po polityce”. Jeśli to w ogóle możliwe – jeszcze śmieszniejszy. Przymiotem głównym Lucjana i Macieja jest bowiem nieznośna lekkość konstruowania z mchu i paproci wielopiętrowych, poetycznych zgoła i śmiałych oksymoronów, osobliwych porównań, urągających należycie poczuciu przyzwoitości aluzji, amalgamatów (gówna z moczem…) i innych imponderabiliów tudzież didaskaliów. To jest po prostu zajefajne… Takich jak oni dwóch matkojebców to obszar cywilizacji słowiańskiej nie ma ani jednego!
Nie ma dla nich terytoriów zakazanych i ludzi wyklętych. Dowalają każdemu i wszystkiemu. No, może za mało jest o Antku-Rozpylaczu, ale obaj autorzy są w wieku poborowym (jak się zdaje) i mogą się zwyczajnie bać pobrania w kamasze. Kaczysława z Jarosławia też jakoś skrzętnie omijają. (Bo obacwaj nieśmieszni?) Ale już po Tusku, Kwaśniewskim, Millerze, Pawlaku, Petru, Dominice Wielowieyskiej, Lisie, Komorowskim, Wałęsie i Dudzie jadą jak dziurawy szajsenwagen po żużlu. Mnie osobiście osobliwie ujął pomysł zastąpienia sędziów Trybunału Konstytucyjnego jurorami „You Can Dance”, Mam Talent!”, ekspertami z wyborów miss Święta Ziemniaka w Knyszynie i en bloc sołecką komisją konkursową na stanowisko sous-chefa (czyli wicebacy) w bacówce na Markowych Szczawinach. No, to jest kupa śmiechu dopiero! Oby nie przez łzy – smutku i prawdy…
Niestety, śmieszne chłopięta objawiły narastające dewiacje. Obaj autorzy równocześnie (co już samo w sobie i zastanawiające jest, i niepokojące…) cierpią na zaskakującą w ich wieku (stosunkowo niedługim, jak należy się domyślać…) przypadłość. To atrofia, a być może tylko niedowład mięśni usytuowanych wokółodbytniczo. Innymi słowy: nie panują nad zwieraczami… Obsrywają wszystko dookolnie. A ponieważ ich konstrukcja psychiczna tudzież emocjonalna najbardziej przypomina gruboskórnego hipopotama, to i stolec miewają hipopotami. Ten ziemnowodny ssak potrafi zaś wydalić z siebie jednorazowo od 80 do 100 kilogramów półpłynnego produktu końcowego przemiany materii, który w wodzie ulega szybkiemu rozproszeniu i biodegradacji, natomiast na wolnym powietrzu (a to jest naturalny biotop Lucjana i Macieja) zastyga błyskawicznie jak superszybkoschnący beton, pokrywając cel skorupą praktycznie nie do usunięcia… Zresztą skatologiczna, a może nawet skatofagiczna metaforyka tudzież poetyka wynurzeń obu panów to ich gówniany znak firmowy. Słowo „klocek” (jako synonim wiadomo czego…) frekwentuje u nich wręcz niepoliczalnie.
W sumie – nader dziwaczne połączenie absolutnej, świeżackiej niedojrzałości z przenikliwością godną wytrawnych analityków zakonspirowanego chińskiego think-tanku na usługach tamecznego politbiura kompartii. „Make Life Harder” to naprawdę osobne zjawisko – wszelako bez przesadnego zachwytu… Ale przy okazji fascynująca lektura – tyle że przeważnie dla tych samych, których bohaterem ulubionym memów jest niezrównany Pieseł i równie popularny Kot Co Ja Pacze – czyli wielkomiejskiej gimbazy (taka gmina się nie łapie…). Przykro to skonstatować, ale egzystencja Lucjana i Macieja to poważny argument za likwidacją gimnazjów, ergo: pozbawieniem wspomnianych autorów ich podstawowego targetu intelektualnego. Co bezpłatnie (i nie roszcząc sobie przywileju wpisania na resortową listę ekspertów) podpowiadamy minister Zalewskiej… Może wtedy bardziej się wysilą. Mniej gówna – więcej piórka z „Forresta Gumpa”… Bo na razie zapach dzieła Macieja & Lucjana wielce jest osobliwy. Taką woń emituje mocno przechodzony łykowy łapeć Poleszuka, którego właściciel przed chwilą wtargnął na świeży, obfity placek, desantowany spod ogona żubra…
Tomasz Sas
(3 12 2016)
Brak komentarzy