John Grisham
Dzień rozrachunku
Przełożył Andrzej Szulc
Wydawnictwo Albatros
Sp. z o.o., Warszawa 2020
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Idylla bawełnianych pól
Uprawa bawełny w Stanach Zjednoczonych, czyli jeden z filarów (dziś już pomniejszych, ale w epoce okołowojennej – oczywiście około wojny secesyjnej – to ho, ho…) tamtejszej gospodarki, to nie tylko umiarkowanie dochodowa (dziś…) gałąź rolnictwa. W rejonach, gdzie jej uprawa dominuje (Missisipi, Arkansas, Georgia, Alabama i kilka innych…) bawełna to styl życia, kultura, obyczaj – to wszystko, to oś, wokół której kręci się świat. Plantacja bawełny była mikrokosmosem, społecznie samowystarczalnym i autonomicznym. Plantator bawełny – biały „Mista” – był filarem, sędzią, strażnikiem, wzorem, ojcem (w sensie ścisłym, dosłownie – na ogół też…), autorytetem tudzież Sprawcą Złego i Dobrego. A rezydencja na plantacji – centrum widocznego świata… Ta osobliwa „bawełniana” struktura społeczna funkcjonowała wiele dziesięcioleci, oferowała bardzo umiarkowany dobrobyt, a w zasadzie: błogostan (byle bez buntowania się!). W zasadzie formalne zniesienie niewolnictwa niewiele tam zmieniło… Dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku postęp techniczny powoli eliminował konieczność ręcznego zbioru (więc utrzymywania w gotowości armii robotników płci obojga). Posiadacze wolnych rąk, ale bez pracy, powoli i niezbyt chętnie emigrowali na Północ. Z kolei indywidualni plantatorzy nie wytrzymywali nacisku wielkich korporacji – sprzedawali swe dziedzictwa i wynosili się na Florydę (pierwsza fala rentierów-milionerów…) – zakosztować urody życia bogatych emerytów. „Bawełniane” dystrykty i hrabstwa nieco opustoszały; ich struktura demograficzna uległa nieodwracalnym zmianom. Tylko owoce uroczej roślinki Gossypium L. niezmiennie dojrzewały i pękały, odsłaniając swe niesamowite, białe, pulchne włókienka. Raz obficiej, raz gorzej – lecz to już było zmartwienie inwestorów ze Wschodniego Wybrzeża, bankierów z Memphis i prawników z Nowego Orleanu…
Ale w czasach, gdy rozpoczyna się i toczy akcja „Dnia rozrachunku” (czyli rok po wielkiej wojnie – drugiej światowej…), wszystko było jeszcze po staremu. Po okresie wojennego odrętwienia społeczne punkty odniesienia zaczęły funkcjonować z całą mocą. Plantator znów był „Mista” – bossem, patronem, wzorem… Dlatego to, co się stało w miasteczku Clanton w hrabstwie Ford, w stanie Missisipi, mocno wstrząsnęło fundamentami tamtejszego ładu moralnego (choć gwoli sprawiedliwości zauważyć należy, że też niczego nie zmieniło; w końcu to raczej fikcja literacka…).
Zaś rzecz się miała następująco: 43-letni plantator bawełny (jakieś 400 hektarów, więc bez przesady, nie był obszarnikiem…) Pete Banning, weteran i bohater wojenny (był obrońcą Bataanu na Filipinach i partyzantem tamże, chociaż cholera wie, po co jest o tym prawie połowa tej książki – można to było załatwić zwięźlej…), po śniadaniu z siostrą załadował sześcioma nabojami magazynek swego pamiątkowego colta .45, wsiadł do nowiutkiego pick-upa i pojechał do miasteczka, gdzie zaszedł na plebanię i po krótkiej rozmowie z wielebnym pastorem Dexterem Bellem z kościoła metodystów wpakował w kapłana trzy pociski – dwa w serce i jeden w głowę. Po czym spokojnie dał się aresztować, oznajmiając szeryfowi jedynie, że nie ma nic do powiedzenia…
Eksplozja granatu w szambie to słaba metafora na opisanie socjalnego pandemonium, które się rozpętało po tej zbrodni. Tak przynajmniej opisuje to Grisham… Oto na oczach zdumionych, zszokowanych mieszkańców hrabstwa Ford dwa filary moralnego, sprawdzonego przez dziesięciolecia porządku roztrzaskują się nawzajem. Szanowany plantator – ostoja cywilnego ładu społecznego – unicestwia lubianego i chętnie słuchanego pastora, funkcjonariusza kościoła, od lat gwarantującego ład moralny i przestrzeganie przykazań pańskich, strażnika duchowej prosperity. Nic gorszego nie można sobie wyobrazić – zwłaszcza, że zrazu nie pada odpowiedź na pytanie: dlaczego? Po jawnym ataku Banninga na mentalne i spirytualne podstawy ładu wszelakiego w hrabstwie Ford nic już nie będzie takie samo.
No właśnie… Lektura powieści Grishama nie pozostawia w tym względzie wątpliwości „Dzień rozrachunku” zawiera wprawdzie – jak to zwykle dzieje się u Grishama – niezwykle ciekawy wątek sądowy, objaśniający z prawniczą precyzją kilka aspektów praktyki jurydycznej w Stanach (i to nie w wymiarze federalnym, lecz ściśle lokalnym…). Ale prawdziwym bohaterem jest kolaps starych wartości tradycyjnego Południa, z jego konfederackim paternalizmem, indywidualizmem, wiernością prawu (tym większą, im bardziej prawo jest własne, nienarzucone…). Strzały Banninga łapią Południe ze spuszczonymi portkami. Bo oto konstrukt moralny – nieskazitelny, trwały, zapewniający spokój międzyklasowy, międzyrasowy i wszelaki inny – okazuje się gnić od środka. Tak samo jak gnije na Północy, Wschodzie czy w bezbożnej Kalifornii. Pruderyjna hipokryzja Południa okazuje się być taka sama jak w rozwiązłej i niekryjącej tego reszcie Stanów… Czyż zakłócające porządek moralny strzały Banninga, wymierzone w funkcjonariusza, delegata Boga, nie są w istocie strzałami do samego Boga? Czyż cały porządek świata, hierarchia ludzi i spraw nie doznały poważnego uszczerbku?
Proces zabójcy, który z szanowanego obywatela w oczach opinii publicznej szybko przeistoczył się w zimnego, wyrafinowanego mordercę, działającego z premedytacją, choć zakończył się oczekiwanym przez wszystkich (w tym i samego sprawcę) wyrokiem – karą śmierci na krześle elektrycznym (relacja z egzekucji to najbardziej przejmujący, wstrząsający epizod „Dnia rozrachunku”) – niczego nie zmienił. Wciąż nie było bowiem oczekiwanej przez gawiedź (i nie tylko – sam gubernator obiecał ułaskawienie w zamian za to wyznanie…) deklaracji zabójcy – dlaczego? Bez tego sprawa się nie domykała, życie nie mogło wrócić we własne, wypróbowane tory, a erozja moralna lokalnej wspólnoty postępowała. Zrazu niedostrzegalnie, ale pewne objawy rozprzężenia dawały się dostrzec i poczuć…
To, co napisał Grisham – aczkolwiek kompletna w tym fikcja – stanowi dobrą próbę dotarcia do źródeł erozji struktury moralnej Południa. Publiczny i powszechnie omawiany proces Białego oraz skazanie go na śmierć za zabicie innego Białego (z premedytacją, bez motywu, bez sztuczek z chwilową niepoczytalnością…) podważał przecież mit o przyrodzonej wyższości Białych. Może wtedy zakiełkowały wątpliwości, które w 1955 roku w sąsiedniej Alabamie, w mieście Montgomery doprowadziły do indywidualnego buntu Rosy Parks, która nie ustąpiła białemu miejsca siedzącego w autobusie. Szefem ruchu protestów w obronie dzielnej Murzynki został niejaki Martin Luther King.
Czy ja jednak nie przesadzam? Czy porachunki między dwoma białasami – o niejasnym podłożu (może kobieta, może pieniądze, może honor?) i kompletnie niezrozumiałe, tyle że zakończone widowiskową egzekucją – mogły być początkiem końca supremacji Białych? Może mogły, może nie… To tylko literacka supozycja Grishama. Rzecz w tym, jak to jest napisane. Grisham jest jak zwykle niezwykle sugestywny. Może ta sugestia idzie zbyt daleko. Może nie… W każdym razie jest to coś więcej niż thriller prawniczy. Oczywiście poziomem nie sięga literatury Faulknera czy Harper Lee, ale z tego samego pnia wyrasta – dobrze opowiedzianej historii o znaczeniu większym i poważniejszym niż prawnicza anegdota. Oczywiście w centrum opowieści tkwi jakieś atrakcyjne pytanie prawne, jakiś dylemat procesowy. Bo to przyciąga czytelników. Ale dostarczony w pakiecie problem społeczny też ma swoje znaczenie. Grisham naturalnie niczego nie rozstrzyga w tej materii, niczego nie komentuje, nie zajmuje stanowiska. Ale w sytuacji popularnego pisarza rozrywkowego samo postawienie kwestii lub dylematu zgoła o zabarwieniu polityczno-społecznym ma znaczenie. Czytelnik się domyśli…
Oczywiście wiara w sprawność umysłową populacji czytelniczej może być naiwnie wyolbrzymiona (i pewnie jest…). Niemniej w kwestii tzw. Południa ciągle jeszcze wystarczy – każda najdrobniejsza aluzja co do rzeczywistego stanu rzeczy i spraw ma swoje znaczenie. Jak widać i czuć dzisiaj na ulicach w USA – na razie rośnie kumulacja. Do przesilenia daleko. A poza wszystkim ten akurat „grisham” to po prostu dobra lektura jest. Trudno się oderwać.
Tomasz Sas
(4 06 2020)
Brak komentarzy