Andrzej Saramonowicz
Pokraj
Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2018
Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5
Znasz-li ten kraj, ukochany kraj, umiłowany kraj?
Kupa śmiechu… Miała być, ale jakoś nie jest; więźnie gdzieś po drodze między przeponą a strunami głosowymi. Bo ten Pokraj, w którym toczy się akcja – podejrzanie znajomy, ci Pokrajanie, którzy w niej uczestniczą, jacyś tacy podobni. Do nas – jakby się kto pytał… Akcja zaś sama też coś nachalnie przypomina momentami. Co takiego? A to Polska właśnie… Co sobie uświadomiwszy, jakoś tracimy ochotę do dobrej zabawy, choć autor robi co potrafi (a potrafi zaprawdę wiele…), by na każdej dosłownie stronie tej lektury czytelnik goszcząc, mógł zarykiwać się śmiechem niczym dziki osieł… On – Saramonowicz – to umie, bowiem humorysta, satyryk i prześmiewca z niego przedni. W końcu z zawodu jest autorem scenicznym, scenarzystą filmowym, reżyserem, dziennikarzem, ze specjalnością raczej komediową. To przecież on napisał, przerobił na kino i zrealizował arcyzabawny, chwalony i chętnie oglądany „Testosteron”, spod jego ręki wyszły uwodzicielskie i nieodparcie zabawne „Lejdis”. To on jest zadziornym publicystą i wrednym krytykiem. Sukinsynem nawykłym do szargania świętości, pomników, stereotypowych mniemań i fobii.
Saramonowicz umie się śmiać, zaś jego fantazja leksykalna jest niezrównana… Osobliwie w sferze onomastyki. Nadawane przez Saramonowicza imiona, nazwiska i inne nazwy własne zalecają się niepoślednią urodą, delikatną nieoczywistością skojarzeń z mianami prawdziwymi i urokliwą niejednoznacznością. Ile na przykład niewymuszonego uroku kryje się w zestawie: siostra (w sensie – pielęgniarka, a nie więzy pokrewieństwa) Telimena Oszloch (kwiatek taki, wiosenny i niebieski; cebulica – Scilla bifolia L.; w maju zbocza szkockich gór pomalowane są oszlochem na błękit…). A taki Eligiusz Krumpolc – krajlider konfraterni niziołków, karłów znaczy? Czyż nie brzmi to miano dostatecznie demonicznie? A Sowietan Maczegewarowicz, minister wojny? Kogo wam przypomina? A pułkownik Florian Szmaroń – emerytowany komandos i teść głównego bohatera, inżyniera Sebastiana Rawy? Czyż to nie idealne nazwisko dla zupaka z krwi i kości? A reżyser Indesyt (któż to taki?), aktor Jan Paweł Damczyk? Zaiste, Saramonowicz przyłożył się do onomastyki…
Na polu wulgarystyki osiągnięć Saramonowicza też lekceważyć nie należy. Wprawdzie z pospolitej, lecz zarazem arcypolskiej kurwy (z wszelkimi wyrazami pochodnymi) uczynił-ci on jakowąś purwę bezdźwięczną i mało soczystą – co nie jest słowotwórczym sukcesem; ale za to sięgnął szczytów instrumentalnej polszczyzny w ekskluzywnej dziedzinie wielopiętrowego rugania. Parę wynalazków leksykalnych Saramonowicza zasługuje na miłość narodu i rozpowszechnienie, choćby taki „zjeb genetyczny” (mój ulubiony), albo „garbisz mi uszy!”.
Wyhodowana przez Saramonowicza gęstwina słów jednemu celowi tylko służy: sportretowaniu storturowanej ojczyzny naszej tak, by gromki śmiech zerwał okowy męczeństwa, pobudził ludzi z amoku i skłonił ku opamiętaniu. To niełatwe, bo jakoś śmiać się nie chce. Komedia przez swą bolesną bliskość rzeczywistości staje się tragikomedią, na której rechotać mogliby tylko zatwardziali cynicy. A takich przecież nie masz wśród naszych świętojebliwych rodaków, czyż nie? Każden jeden dla Pokraju pokrajać się dałby. A już hymn tymczasowy „Polskaaaa, biało-czerwooooooni” rozniecić w dowolnym miejscu i czasie… Każdy gotów, wsiegda gatow! To są rzeczy nie do śmiechu, te patriotyczno-dewocyjne imponderabilia!
Dlatego nie wróżę Saramonowiczowi sukcesu. A jeśli, to umiarkowany on będzie… Celebrowany w wąskim gronie „gorszego sortu zdradzieckich mord”, agentów międzynarodowego żydostwa, totalnych eurozdrajców i donosicieli-brukseli… Suweren zaś prawdziwy w stosownym czasie przykładnie ukarze tego wypierdka Saramonowicza – niech no tylko Pierwszy (choć szeregowy…) Obywatel łaskawym skierowaniem kciuka w dół przyzwoli… A wraz z Saramonowiczem nawłóczy się na pal piewców i chwalców jego.
„Pokraj” zatem – jeśli patriotyczne serduszko masz po prawej stronie i wybija ono rytm „Roty”, „Bogurodzicy” i „Pierwszej Brygady” na zmianę i na wyprzódki (aż do spontanicznego migotania przedsionków) – to nie jest lektura godna polecenia. Prędzej dziarscy młodziankowie spod znaku brata Międlara wykupią nakład i spalą na stosie pod świebodzińskim Chrystusem, niż trafi on pod strzechy… Prędzej arcybiskup jeden z drugim z ambony uzupełnią Saramonowiczem index librorum prohibitorum, niż trafi on na krótką listę kandydatów do lauru Najki… Habent sua fata libelli!
Z drugiej wszakże strony pokrajska rzeczywistość nie takie numery widziała… Zawsze bowiem może być gorzej. Dlatego w pewnym sensie usprawiedliwiam „nadmiarowość” Saramonowicza. Zawsze bowiem lepiej coś przegadać niż niedopowiedzieć w sytuacji, gdy nie wiadomo, czy niebawem w ogóle będzie wolno mówić cokolwiek. Więc nie dziwi mnie, gdy dostrzegam u autora ten wyścig z rzeczywistością – by nie pozwolić się przegonić przez stupor terroru w okresie przejściowym, gdy padły już instytucjonalne bariery ochronne, ale mechanizm duszenia obywatelskich wolności i wyobraźni nie wszedł jeszcze w rutynowe koleiny… W takim czasie właśnie jesteśmy, więc spieszmy się nadrabiać braki w lekturze, chodzeniu do teatrów, słuchaniu muzyki, dzieł sztuki podziwianiu, oglądaniu filmów aspirujących do czegoś więcej niż bełkotliwa aprobata ojcaszka dyrektorka lub jego pomagierów i spikerów… Dużo – za dużo bowiem wskazuje na to, że lenistwo może przynieść nienaprawialne szkody. Chyba że wolicie nucić „Barkę” pod prysznicem i czytać dzieciom Wencla do snu…
Oczywiście poziom i natężenie zabawności Saramonowicza może być pewną przeszkodą w uważnej lekturze, chichot może rozpraszać, lecz te koszty warto ponieść – ze wszech miar… Jest wprawdzie w „Pokraju” sporo sztubackiej dezynwoltury, ale żadna ci to wada. Ostatecznie nie za to kochamy Alfreda Jarry’ego, że gówniarzem (grówniarzem) będąc, świętości zszargał nasze narodowe, ale za to – jak to zrobił! Saramonowicz ciągnie za sobą dziedzictwo Witkacego, Gombrowicza, Gałczyńskiego, Mrożka, Dymnego, Waligórskiego i paru innych majstrów prześmiewczej groteski. Więc ma bazę i z nią poczyna sobie całkiem śmiało. Spieszmy zatem czytać, bo może ten stan zawieszenia opresji już długo nie potrwa. Wykształceni na uczelniach katechetycznych policjanci i cenzorzy sztuki już przebierają nóżkami, by wkroczyć szparko do akcji, gdy mrugnie zielone światełko z kopuły toruńskiej bazyliki. A Saramonowicz nie znajdzie nawet posady nocnego stróża w swym ulubionym aquaparku Cud na Pisłą… Jeśli uniknie oskarżenia i skazania za znieważenie narodu, pomówienie takowego w celu poniżenia, obrazę uczuć religijnych i celowe fałszowanie historii. Celowe, bo z zamiarem udowodnienia, że pomieniony naród wcale nie został wybrany, skoro powszechnie wiadomo, że został, a tu mu się odpowiedzialność za jakoweś (na pewno cudze!) zbrodnie przypisuje…
Jeśli posadzą go gdzieś blisko, będę odwiedzał.
Tomasz Sas
(15 06 2018)
Brak komentarzy