Detoks

10 kwietnia 2018

Krzysztof Domaradzki
Detoks
Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2018

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Porąbańcy tropią porąbańców w mieście meneli…

Kocham swoje miasto. Są dowody w postaci licznych deklaracji na piśmie. Ale przecież nie bezkrytycznie, miłością kibolsko-patriotyczną… Wiec nie obrażam się, gdy ktoś jest przeciwnego zdania, gdy wyolbrzymia, przeczernia, wykrzywia, demonizuje, wystawia fałszywe świadectwo. Mam argumenty przeciw każdemu z tych bezczelnych kłamstw i nie zawaham się ich użyć, ale nie z byle jakiego, błahego powodu. Gdybym reagował na każdą zaczepkę, nieustanne tkwiłbym w stanie wojny ze wszystkimi. Miasto moje bowiem, które kocham, nie cieszy się ani dobrą opinią, ani nie ma zbyt wielu przyjaciół. Pewien znany aktor nazwał je zasranym miastem meneli, słuszne wywołując oburzenie i prowokując spontaniczne akcje protestacyjne Nie ma miasto szczęścia do kapitałów, inwestycji, planów i pomysłów. Nie ma szczęścia do ludzi. Lepsi, ambitniejsi, niespokojni, ciekawscy i twórczy od dawna „słoikują” w Warszawie. Potrafię to zrozumieć, ale nie dam wiary, że dla zachowania mimikry mogliby zacząć kibicować Legii, a nie ŁKS-owi czy Widzewowi…
Młodociany (rocznik 1989 – cóż to za wiek?) autor „Detoksu” należy do emigrantów intelektualno-egzystencjalnych, którzy w moim mieście nie znaleźli szans. Nie dlatego, że nie chciało się im szukać – dlatego, że ich nie ma, nigdy nie było i nigdy już nie będzie. Facet, który spełnił ambicję pisania dla magazynu „Forbes” i starczyło mu do tego dziennikarskiego talentu, w moim mieście mógłby liczyć na robotę w jednej z dwóch codziennych gazet lokalnych: jednej średniej, drugiej – takiej sobie. Albo w parafiańskim radyjku publicznym lub prowincjonalnej telewizji (też – excusez le mot – publicznej). Albo w jakichś kompletnie marginalnych mediach bez jakiegokolwiek znaczenia. Szybko by się znudził, zniechęcił, zgłupiał a potem rozpił – są przykłady… Wiem, co mówię – w końcu tkwiłem w środku tego układu przez blisko pół wieku, w dwóch ustrojach i wielu odsłonach polityczno-towarzyskich. Nie dociekam, z jakich powodów po dyplomie Domaradzki emigrował z mojego miasta. Wiem tylko, że z punktu widzenia własnej kariery (jakkolwiek ją sobie wyobrażał…) i szans osobistego rozwoju – dobrze zrobił…
Teraz sporządził coś w rodzaju swego prywatnego rozliczenia z miastem. Nie – to nie skarga, nie oskarżenie, nie narzekanie, nie wypominanie wad i grzechów, nie zohydzanie ani zbiór bolesnych inwektyw. To brutalny, surowy portret w stylu „noir” – prawdziwy (co z bólem konstatuję i potwierdzam…), przepracowany z osobistych doświadczeń i sprawiedliwy. A „noir” – bo służy jako scenografia czarnego kryminału, a może raczej psychologicznego thrillera, rozgrywającego się w zakamarkach czarnych dusz mieszkańców miasta. Kryminał to jest niewątpliwie, bo i zbrodnia oczywista: jakiś psychopatyczny sadysta rąbie siekierą na kawałki zwłoki młodej studentki w jej mieszkaniu w kamienicy na Próchnika, w „jądrze ciemności” Starego Polesia… Inne pikantne szczegóły tej zbrodni pozostawiam czytelnikom do samodzielnej penetracji. W każdym razie – jak na zawiązanie akcji – ostro…
Ale o ile zbrodnia zbrodnią, to spoistości temu psychothrillerowi nadają raczej wyimaginowani przez Domaradzkiego ludzie – prowadzący śledztwo policjanci, podejrzani, urzędnicy aparatu ścigania, reporterzy lokalnych mediów, świadkowie… Stawkę psychomaniaków otwiera główny bohater – śledczy kryminalny wojewódzkiej komendy policji, komisarz Tomek (tak familiarnie autor się z nim obchodzi…) Kawęcki – alkoholik z przetrąconym życiem osobistym (czyli rozstanie z żoną, po którym zaczął ostro pić, aczkolwiek nie opuszczał się w służbie na tyle, by można stosować środki dyscyplinarne, aż do wydalenia – przeciwnie: statystyki skuteczności miał imponujące…). Zawsze chodzący własnymi rogami, nienadający się do pracy zespołowej. Domaradzki ma obsesję fizjologiczną, więc nie szczędzi czytelnikom obrazowych i wielce szczegółowych opisów womitalno-kacowych upodleń Kawęckiego, dołączając tym samym do licznej gromady autorów kryminalnych, niepotrafiących sportretować głównego bohatera inaczej niż wedle schematu 5P: Policjant Patologiczny Pijak Popapraniec Profesjonalista. A więc powszechnie stosowanego schematu szlachetnego porąbańca – z pozoru menela, lecz o wysoce wysublimowanych upodobaniach. Dacie wiarę, że w tle słychać saksofon Coltrane’a? Ten genialny jazzman gra u połowy polskich pisarzy kryminalnych– innych to już nie znają? Polscy autorzy kryminalni prześcigają się w konstruowaniu postaci swych głównych bohaterów (policjantów, detektywów, dziennikarzy śledczych, itp.) poza granicą psychologicznego prawdopodobieństwa, w obszarach absurdu i patologii. Gdyby te kalki umieścić choćby na chwilę w świecie realnym, okazałoby się, że są daleko poza standardami przydatności do służby… A znacznie bliżej kliniki odwykowej bądź zgoła psychiatrycznej w reżimie zamkniętym. Podobno czasem pojawia się autor, kreujący normalnego, przeciętnego stróża prawa, ale ja jeszcze na takiego nie trafiłem.
Drugi w stawce jest niejaki Jakub Możejko: przystojny erudyta, doktor nauk humanistycznych, psychopatolog, wykładający na wydziale filologicznym uniwersytetu, onże autor thrillerów psychologicznych i samozwańczy trener kreatywnego pisarstwa oraz… zwyrodniały zboczeniec seksualny o nader patologicznych gustach. Z tychże racji tudzież z powodu wielu innych koincydencji murowany kandydat numer jeden do zbrodniczego sprawstwa…
Trzecią postacią w galerii cudaków, wyprodukowanych przez Domaradzkiego, jest reporterka kryminalna „Expressu Łódzkiego” Alicja Mioduszewska. Gazetę autor skleił z dwóch istniejących tytułów, redakcję umieścił na Piotrkowskiej (od 30 lat nie rezyduje tam żadna gazeta codzienna…). A wszystko wskazuje raczej na to, że pan Krzysztof nie ma zielonego pojęcia, jak się robi codzienną gazetę lokalną. Ale z tym mniejsza – w końcu ma prawo do pofantazjowania… Mioduszewska z warsztatu Domaradzkiego wyszła jako pozbawiona złudzeń, ale wciąż ambitna, przebojowa, głodna karierowiczka ze skrywanymi zadatkami na nimfomankę (w sferze technik pozyskiwania informacji…). W przypadku tej kreacji na korzyść autora przemawia tylko statystyczne prawdopodobieństwo pojawienia się takiej postaci w realu. Wiem, co mówię… Ale co tam – na takie bohaterki jest zapotrzebowanie imienia inżyniera Mamonia – lubimy takie i takich oczekujemy, bo innych nie znamy…
Reszta policyjnej ekipy to też menażeria niezłego gatunku… Aspirant Giętka z zaniżoną samooceną i problemami z facetami oraz skłonnościami do uległego donosicielstwa w dobrej wierze, komisarz Ptak z wstępnymi objawami alkoholizmu i kryzysem małżeńskim, naczelnik Szczebiot dotknięty rozmaitymi nerwicami, typowy nebbish (czyli facet-nikt, anonimowy do tego stopnia, że zauważalny dopiero wtedy, gdy wyjdzie z pokoju…) Do tego paru skorumpowanych, obrzydliwych, cynicznych prokuratorów.
W sumie panoptikum zaludniające „Detoks” pasuje do scenografii obmyślonej przez autora – dysonansu nie ma… Parszywi ludzie w parszywym mieście. Jak na rozliczenie z krainą młodości i zmarnowanych, zawiedzionych nadziei – mocno… I będzie równie mocny, mam nadzieję, ciąg dalszy, jako że „Detoks” obiecująco kończy się znalezieniem kolejnych porąbanych zwłok płci żeńskiej. Więc do finału daleko… A po drodze można się spodziewać ostrej jazdy. Autor bowiem to wielce utalentowany, z przyszłością…
Tomasz Sas
(10 04 2018)


 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *