Reguły na czas chaosu

8 lutego 2023

Tomasz Stawiszyński 


Reguły na czas chaosu
Wydawnictwo Znak litera nova, Kraków 2022

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Kto wypadł z ram, a komu daleko jeszcze…

Jak świat światem, epoki względnej stabilizacji i spokoju wydarzały się niezwykle rzadko, choć wydaje się, że były one i są nadal głównym celem gatunku ludzkiego, który w swej zbiorowej mądrości niezachwianie mniema, że stan równowagi, zbalansowanej i sprawiedliwej stabilności oraz łagodnego dobrobytu i dobrostanu tudzież pokoju – jest nie tylko pożądanym postulatem – lecz że się po prostu wszystkim należy. Aurea prima sata est aetas… Marzenia, utopie, fantazje tym częściej i intensywniej zajmują przestrzeń wewnątrzgatunkowej wymiany myśli, im rzadziej komukolwiek udaje się choć na chwilkę coś z tych wizji zrealizować.

Przeto banalne z pozoru pytanie – jak żyć? – chociaż po sławetnej werbalnej szarży pewnego Paprykarza w kierunku Premiera nabrało nawet charakteru memicznego – wcale nie wydaje się prostackie i głupie. Ono oznacza tylko, że wielu ludzi albo naprawdę nie ma pojęcia, co począć z darem egzystencji, albo w trakcie tejże egzystencji wiedzę potrzebną do życia utraciło, względnie utraciło wiarę, nadzieję lub poczucie przynależności (z całym jego sztafażem zobowiązań, rytuałów i rutynowych powinności, których wypełnianie utrzymuje przy życiu…). Gdy świat nie był jeszcze tak dynamiczny jak dziś, zbiorowości ludzkie wytwarzały reguły organizacji i wedle nich żyły długo – po kilka pokoleń – nim pojawiły się zmiany, wpływające na modyfikację tychże reguł.

Ta względna stałość zasad samej techniki życia i ich moralnej interpretacji zbudowała także pewien typ zbiorowej mądrości, pozwalającej radzić sobie z chwilowymi perturbacjami egzystencji (typu wojna, zamieszki, głód, zaraza, inwazja jakichś plag matki natury) bądź osobnikami odstającymi od normy (samozwańczymi wodzami, prorokami, awanturnikami czy mądralami). A przynajmniej tak było do niedawna – zbiorowa mądrość z ostentacyjną wyniosłością olewała strugą ciepłego moczu wszelkie dysfunkcyjne perturbacje (i ludzi tymi zakłóceniami zagrażających stałości tegoż świata) na spetryfikowanej (czyli w gruncie rzeczy wyłożonej kamieniami…) ścieżce umiarkowanego postępu w granicach prawa (to z Haška, gdyby ktoś zapomniał…). Natura zbiorowej mądrości taka bowiem jest, że nie lubi rewolucji i rewolucjonistów; toleruje jedne i drugich tylko w warunkach skrajnej ostateczności.

Ale od pewnego czasu zaczęło dawać o sobie znać pogardzane przez licznych współczesnych myślicieli (acz nie wszystkich…) stare dobre prawo dialektyki – to, wedle którego ilość przechodzi w jakość. „Hegelianie” i „marksowicze” pomogą wam tę myśl rozwinąć – na mnie nie liczcie; z talmudycznej metodologii i terminologii „diamatu” zawsze byłem słaby… W każdym razie od pewnego czasu na wspomnianej już ścieżce umiarkowanego postępu w granicach prawa obserwuje się skokowy wzrost zakłóceń i wyrojenie się (w stylu szarańczy) ludzi poważnie zaburzonych lub oddających się teoriom, hipotezom, poglądom do tej pory nie mieszczącym się na wspomnianej ścieżce. Innymi słowy: nowa powstaje jakość – uwodzicielska, leciutka, łatwa i przyjemna. A rozum – jak to on – zostaje w tyle…

Ten wzrost zakłóceń skłonny jestem przypisywać postępom technologii komunikacji (komunikacji w sensie intelektualnym, nie transportowym). Niegdyś bowiem narzędzia komunikacji były nieliczne i w zasadzie elitarne (w sensie posiadania), ba – nawet zmonopolizowane, a poza tym kontrolowane (takie słówko na „c” – cenzura znaczy – pamiętacie?). W tamtej dawnej republice uczestnicy komunikacji to byli nieliczni uprzywilejowani aktywni nadawcy i masowi (czytaj: bierni…) odbiorcy. Teraz eksplozja możliwości technicznych sprawia, że sprawcza nadawczość w sferze komunikacji szalenie się upowszechniła i zdemokratyzowała, a pod pozorem wolności wymknęła się spod kontroli.

Może za kilka pokoleń wykształcą się mechanizmy samoograniczania – w drodze niemalże genetycznej ewolucji, by po prostu wspólne życie stało się możliwe i komfortowe. Ale na razie upowszechniona sprawcza nadawczość komunikacyjna szparko buduje – obok, prawie równolegle do ścieżki umiarkowanego postępu w granicach prawa – autostradę głupoty. Jest już tego tyle, że niektórzy badacze przestali definiować zjawisko jako nieregularność, turbulencję czy chwilowe zaćmienie umysłowe. Przypisują tej sferze symetrycznie drugą normalność! Wedle tego podejścia epistemologicznego fakty nie różnią się od „faków”, prawda od fałszu, hipotezy od zmyśleń, logika od objawienia, fizyka kwantowa od metafizyki spirytualnej, wiara zaś nie różni się od doświadczenia. Dwa światy równoległe powstały jako szczelne banie – a między nimi chaos. Zaś w ogóle to poziom kretynizmu pomieszanego z wulgarnym mistycyzmem przekracza już tę wysokość, na której zwyczajowo rozwiesza się przewody trakcji tramwajowej…

I co z tym zrobić? Coś warto, cokolwiek – byle nie przyzwyczajać się. Chaos jako środowisko funkcjonowania ludzkiego gatunku ma bowiem wyrazistą, dominującą tendencję do samoutrwalania się, do samoutwardzania. To, co płynne – krzepnie. To, co jasne – ciemnieje. Nieuporządkowane, dowolne fluktuacje zdarzeń zastygają jako pęta założone myślom i czynom. Chaos zaś staje się wartością samą w sobie – ustrojową, niemalże konstytucyjną.

Tomasz Stawiszyński postanowił temu zaradzić, oferując zaniepokojonym, ale wciąż jeszcze myślącym, swoiste reguły dyscypliny intelektualnej, a nawet sui generis wysiłku mózgowego, co może być niezbyt mile widziane w niektórych kręgach symetrystów, ułatwiaczy, poszukiwaczy prostych alternatyw. Czy w ogóle zwolenników chaosu jako takiego. Im większy bowiem bardak (czy burdel zgoła) w sferze intelektualnej, tym łatwiej omamić, sprowadzić na manowce, oskubać i zwiać z forsą na Bermudy. Założyć zatem można bez pudła, iż część znaczna uczestników życia publicznego, rozproszonych i zredukowanych do kont w mediach społecznościowych, uczestników nadawczo-odbiorczych pasm komunikacji w ogóle nie jest zainteresowana przywracaniem porządku w sferze myśli. Foliarz, antyszczepionkowiec, płaskoziemca i każda inna swołocz tego gatunku w chaosie najlepiej się czuje. Takie klimaty gwarantują mu bowiem, prócz wolności – ma się rozumieć – także całkowitą intelektualną bezkarność. I o to chodzi. Przeto „Reguły na czas chaosu” do niczego nie przydadzą się odpornym na postulat myślenia rycerzom chaosu…

Ale wszyscy, którzy mają na sztandarach wypisaną dewizę „de omnibus dubitandum”, winni reguły Stawiszyńskiego trzymać przy łóżku i wieczorem odczytywać po parę stron (przynajmniej jedną regułę z wszystkich jedenastu) ku dobrej pamięci i nieustannemu ćwiczeniu. Nie ma bowiem w naszym języku lepszego kompendium – a właściwie umysłowego itinerarium – dla potrzebujących chaosowi się przeciwstawiać. A samą lekturę rozpocząć trzeba koniecznie od reguł numer jeden i numer dwa (i te najczęściej powtarzać). Potem kolejność może być randomowa lub choćby wedle osobistych upodobań. Nie bez powodu taki porządek ustanowił autor.

Reguła pierwsza najważniejsza jest i tyczy się… końca świata. Idzie w niej bowiem o to, by nie ulegać samozwańczym piewcom-jeźdźcom Apokalipsy ani własnym lękom, że oto koniec świata już bliski. Wedle jednego z nurtów ma on mieć charakter totalny, unicestwiający wszystkich i wszystko – bez wyboru, bez wyjątku. Ergo: nie ma żadnego usprawiedliwionego intelektualnie powodu, by się nim przejmować czy choćby zajmować. Drugi nurt apokalipsy wywodzący się z mitu paruzji, czyli powtórnego przyjścia boskiego pełnomocnika na świat, wymaga pewnego wysiłku umysłowego, bowiem w nim zakłada się, że nastąpi coś w rodzaju przejścia do innego wymiaru, gdy nasz świat się kolizyjnie lub bezkolizyjnie zakończy (Ech, ten nieszczęsny Fukuyama z jego końcem Historii!). Ocaleni zostaną wedle zasług lub ci, co specjalnie się postarają (ewakuacyjni survivalowcy jacyś czy atomowi preppersi-przetrwalnicy…). To jest wizja uwodzicielska i – co tu ukrywać – obiecująco atrakcyjna. Tak atrakcyjna, że odbierająca chęć, wolę robienia czegokolwiek z tym, co tu i teraz. A to przecież ważniejsze, bo apokalipsa nie nadejdzie jutro i nie od razu.

Po drugie zaś Stawiszyński domaga się od nas, by wydatnie ograniczyć frekwentowanie w mediach społecznościowych. Wyjść z nich całkowicie – chyba się nie da; to dziś już całkowicie nierealny postulat. Ale lajkować i udostępniać zdecydowanie mniej – to wykonalne. Czemu tak trzeba? Bo media te robią z nas idiotów – no, może tylko półgówków, ale robią… Gdy parę lat temu oboje z żoną przystąpiliśmy do komuny posiadaczy smartfonów, nabywając dwa identyczne aparaty, mieliśmy wgrane identyczne komplety aplikacji, przeglądarek, generatorów tudzież poszukiwaczy informacji aktualnych i wiedzy wszelakiej. Dziś nasze dwa aparaty niepostrzeżenie znalazły się w dwóch różnych światach, dwóch informacyjnych bańkach. Ona, oprócz liberalnej z gruntu porcji wiedzy o politycznych sprawkach tego świata (mam podobnie), dostaje informacje, analizy i recenzje ze świata kultury, reklamy mody i arcybogaty serwis kulinariów. W moim smartfonowym universum dominują informacje sportowe (na czele ze szczegółami europejskich lig piłkarskich), analizy polityczne i militarne; czasem jakaś goła baba się przemknie albo samochód – no i reklamy tudzież recenzje z rynku książek pojawiają się masowo. Po latach algorytmy i inne ukryte mechanizmy sterowania dostępem do informacji zamknęły nas w dwóch różnych światach. I każdy tak ma – idzie wszakże o to, by się czasem wyłączyć i samodzielnie wytropić to i owo w licznych mgławicach i chmurach z zasobami. Niewolnicy algorytmów – zrzućcie pęta i łączcie się, by tropić świat prawdziwy! Jaki jest – i nie dać się nabierać temu światu, który nie jest…

Z wielu osobistych względów (państwo się domyślacie…) mocną atencją darzę też regułę dziewiątą Stawiszyńskiego. O potrzebie – ba! – konieczności (lub paradoksie!) czytania książek. Gdy struktura codzienności (czyli jej rama), pozwalająca dotąd bez trudu ogarnąć problemy, chwieje się tak, że nie można z niej bezpiecznie korzystać, gorączkowo szukamy sposobu, by mimo wszystko cośkolwiek zrozumieć. Naturalnym wydawałoby się aktywnie przeciwdziałać, coś raczej robić niż nie robić. A tu Stawiszyński paradoksalnie poniekąd proponuje, by miast ulegać presji imperatywu natychmiastowego działania, refleksyjnie i spokojnie… czytać książki. Lektury bowiem rozwijają wyobraźnię i umiejętność myślenia. Podziałać zawsze zdążymy – zwłaszcza gdy pod wpływem tychże lektur działanie będzie od razu efektywne i krótkie. Czyli zrobione będzie tylko to, co konieczne.

Ze Stawiszyńskim i jego „Regułami…” pod ręką, gotowymi do nieustannego poczytywania, może być nieco łatwiej przeżyć w chaosie naszego wspaniałego świata. Filozofowie czasem się przydają – nie są tacy niepraktyczni, jak się powszechnej opinii wydaje.

Tomasz Sas
(8 02 2023)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *