Billy Summers

28 sierpnia 2021

Stephen King 


Billy Summers
Przełożył Tomasz Wilusz
Wydawnictwo Prószyński
i S-ka, Warszawa 2021

Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5

Niełatwo zostać emerytem, czyli SNAFU działa!

Situation normal, all fucked up, czyli SNAFU – w akronimicznym wojskowym języku sytuacyjnym oznacza meldunek, że „sytuacja w porządku – wszystko spieprzone”. Zamiast detalicznie opowiadać, co poszło nie tak, wystarczy rzucić w eter SNAFU – i wszystko jasne. Militarna wersja cywilnego i ogólnocywilizacyjnego prawa Murphy’ego (jeżeli coś może się nie udać, wykopyrtnie się na pewno…) ma zastosowanie w nowej powieści Stephena Kinga „Billy Summers”; w zasadzie książka ta mogłaby mieć ten właśnie tytuł – SNAFU…

Oś intrygi sprowadza się do tego, iż tytułowy Billy Summers ma dość swego aktualnego zajęcia i rad przeszedłby na emeryturę… Billy z zawodu jest żołnierzem, odznaczanym parokrotnie weteranem z Iraku (pacyfikatorem Faludży między innymi), byłym członkiem korpusu piechoty morskiej (z tych, co to do śmierci „Semper Fi!”) o elitarnej specjalności (strzelec wyborowy…). A po wyjściu z wojska założył i z powodzeniem prowadził jednoosobową działalność gospodarczą – czyli zabijanie na zlecenie. A więc spieniężył sprawności, w których wyszkolił go korpus. Oczywiście miał pewne problemy psychiczne – jak wszyscy weterani (bez wyjątku) – ale w stopniu doprawdy nieznacznym. Nic, co by wpływało na zdolności strzeleckie czy umiejętność oceny sytuacji. Nie kwalifikował się do grona ofiar PTSD, czyli wojennego zespołu stresu pourazowego. Przeciwnie – radził sobie doskonale, a w światku byłych i potencjalnych klientów, pożądających tego typu usług, krążyły pochlebne dla Billa recenzje i referencje. Ba, akceptowano nawet jego niezłomną zasadę, że strzela tylko do złych ludzi. Billy ufał, że wtłoczony mu do głowy i serca podczas szkolenia marines wyrafinowany kompas etyczny ciągle pozwala mu odróżniać Dobro od Zła. Więc póki oko i ręka sprawne, Billy mógł z powodzeniem prosperować na rynku usług specjalistycznych.

Ale poczuł się zmęczony… Może nawet trochę wypalony. Nic dziwnego – w takim fachu… Więc gdy przyszło zlecenie opiewające na kwotę dwóch milionów, Billy pomyślał sobie, że to mogłoby być godnym zwieńczeniem jego kariery i doskonałą okazją do wycofania się z branży – wprost na karaibską emeryturę… Zadanie z czysto technicznego punktu widzenia wydaje się dość łatwe: strzał z położonego na czwartym piętrze stanowiska do odległego o jakieś pięćset metrów budynku sądu (w miasteczku Red Bluff w stanie bodajże Missisipi), a konkretnie do drzwi wejściowych – głównych lub bocznych – zależy od rozwoju wypadków. Pocisk ma trafić w łeb niejakiego Allena, zawodowego likwidatora problemów (podobnie jak Billy, ale może nie tak etycznie zdeterminowanego…). Problem w tym, że szeryf ma przewieźć Allena na rozprawę po uzyskaniu ekstradycji aresztanta z Los Angeles, co potrwa góra sześć tygodni, ale może i sześć miesięcy. Zależy od determinacji adwokata, bo w Kalifornii na Allena czeka tylko więzienie, a tu na miejscu – raczej zastrzyk. Zatem Billy musi czekać i zlać się z otoczeniem.

W tym momencie analizy zlecenia panu Summersowi winna zapalić się czerwona lampka: za długo, zbyt wielu ludzi zaangażowanych wokół, dojść może do zbyt wielu zdarzeń nieprzewidzianych… A poza tym organizator zlecenia – szemrany typ z Vegas – aż nadto aktywnie włącza się w proces przygotowawczy – wynajmuje domek w spokojnej dzielnicy, dostarcza samochód, załatwia w centrum biuro, skąd ma paść strzał, otacza Billa pomagierami, kreuje mu legendę (snajper ma udawać pisarza, którzy zaszywa się na prowincji, bo ma na warsztacie nową powieść do terminowego napisania…) i w końcu przygotowuje drogę ucieczki. Do tej pory Billy załatwiał sobie wszystko sam – bo im więcej ludzi (nawet pewniaków) wie o zleceniu, tym ryzyko wpadki rośnie. Lawinowo. Ale dwa miliony (plus spory budżet na koszty i wydatki…) mają dziwną moc – znacznie osłabiają działanie instynktu samozachowawczego…

Teraz zatem, spiętrzywszy mnóstwo okoliczności, które mogą się spieprzyć w trakcie przechodzenia Billa Summersa na emeryturę, przerwijmy opowiadanie intrygi z wymyślonej przez Kinga fabuły. Niech czytelnik samodzielnie zgłębia jej zasadzki i dylematy narracyjne tudzież fabularną głębię. I będzie miał co robić… Zresztą – mamy umowę, by nie odkrywać za dużo. Dla porządku zasygnalizuję tylko, że po drodze do końca spieprzy się więcej spraw i okoliczności, niż moglibyście podejrzewać we wstępnej fazie lektury. Tak – powieść Kinga jest w gruncie rzeczy wielką antologią sytuacji, które mogą ulec i ulegają – komu, czemu? – SNAFU… A Billy w istocie kroczy od spieprzenia do spieprzenia, mimo wysiłków, które podejmuje (zresztą nie sam – co też jest elementem – słusznie podejrzewacie – spieprzenia…), by takowych spieprzeń uniknąć. Chłopak potrafi błyskawicznie reagować na zmienne koleje losu, potrafi improwizować z talentem i rozmachem. Ale nie wygrywa; wystarczyło, że raz uległ mglistym mirażom i mniemaniom, że raz nie zaufał instynktowi snajpera…

Historia o nieudanym, niefortunnym przejściu na emeryturę jest częstym chwytem literatury sensacyjnej i popularnej (i nie tylko). Mit „ostatniego zadania” niesie ze sobą tak wiele możliwości, tak wiele psychologicznych zagadek, tyle zasadzek i paradoksów, że aż przypomina słodką muchołapkę. Niewielu piszących w tej branży potrafi zwalczyć pokusę zmierzenia się z tematem. Prawie wszyscy jej ulegają. Z różnym skutkiem, ale King – z rezultatem najwyższej próby. Jego podejście do historii ostatniego zlecenia – na pierwszy rzut oka ortodoksyjne, literacko standardowe – po bliższej analizie okazuje się nie być żadną miarą typowe. King nie skupia się, jak inni autorzy, na beznadziejnej walce samotnego wilka z przeciwnościami losu, gdy ta mordęga jest karą za wyrządzone niegdyś zło, jest wyrównaniem bilansu „winien – ma” na szalach sądu ostatecznego. King koncentruje się na profesjonalnych aspektach ostatniego zlecenia, z jednej strony uwypuklając doskonałe fundamenty etyczne procesu szkolenia zawodowego w korpusie – tak doskonałe, że aż niewiarygodne, z drugiej zaś strony wydobywa na plan pierwszy rzemieślniczą biegłość Billa. Innymi słowy: opisuje maszynę do zabijania z umiejętnością odróżniania dobra od zła!

Bohater Kinga jest sympatycznym człowiekiem – przywiązujemy się do niego, lubimy coraz bardziej w miarę postępów lektury, sekundujemy i chcemy, by mu się udało. Chłopak podejmuje nierówną (ale nie bez szans) walkę z naprawdę niezgorszymi skurwysynami – w imię odpłaty za świństwa, w trybie ogólnego poczucia sprawiedliwości i wyrównania krzywdy wynikającej z niedotrzymania umowy. Czyli w imię ideałów, które każdy z nas jest gotów zaakceptować. King robi wszystko, co się da, byśmy Billa polubili jeszcze bardziej. Gdy w ramach kultywowania maskującej legendy strzelec udaje pisarza, pod wpływem impulsu zaczyna pisać naprawdę – coś w rodzaju autobiografii. Począwszy od „formacyjnego” epizodu swego życia – miał jedenaście lat, gdy zastrzelił faceta swej matki, który maltretował i w końcu zatłukł młodszą siostrę Billa. Co tu ukrywać – King roztacza pełnię swych możliwości kreacyjnych i moc narzędzi pisarskich, którymi dysponuje, byśmy naprawdę polubili Billa Summersa…

Wyobraźnia Kinga, wyszlifowana podczas tworzenia dziesiątków postaci i sytuacji należących gatunkowo do obszaru horroru par excellence, nie zawsze dobrze sobie radzi z koncypowaniem losów bohatera w pewnym sensie pozytywnego – z tych, co to po obfitującym w dramatyczne spięcia finale „żyli długo i szczęśliwie”. King jest z innego świata, dlatego nawet jak mu dobrze żarło, to nigdy nie wiadomo, co się okaże, gdy przyjdzie rozplątać wątki. Na tym polega autorskie mistrzostwo. Zresztą zobaczycie je sami – w działaniu… Wspomnę tylko, że jednym z ulubionych „narzędzi finiszujących” Kinga jest aktywacja tzw. chorus line, czyli gromady postaci trzeciego planu (termin zaczerpnięty z teorii i estetyki musicalu…), z których jedna, jak deus ex machina nieomalże, rozbija w puch zwartą strukturę intrygi i narracji. Tym razem to Strzelająca Mamuśka Gangstera. Kto ją pierwszy wypatrzy? Dobrej zabawy przy lekturze – aczkolwiek King nie zostawia czytelnikom wielkiego wyboru; można go tylko polubić bardziej lub mniej.

Tomasz Sas
(28 08 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *