Dziecko księżyca

26 stycznia 2021
Piotr Ibrahim Kalwas 


Dziecko księżyca
Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2020

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Długie życie suma Andrzeja

Większość (i to licząca się nader poważnie) pisarzy płci obojga albo zaczyna pisać od (w sensie debiutancki temat), albo gdzieś w trakcie kariery zatrąca o – dzieciństwo. Gdy ktoś nie wie, o czym by tu, gdy ma problemy z pisarską inicjacją, albo cierpi na uwiąd (ma się rozumieć – chwilowy…) lub zgoła niemanie talentu, zwrot ku dzieciństwu i młodości to pewniak, jak wielogłowa hydra niedomagająca na nerwicę natręctw. Bo to surowy ojciec – oprawca i pijak, nie szczędzący pasa, bo to formacyjny dziadek, nauczający odróżniać dobro od zła podczas dyżurów przy pędzeniu bimbru, bo to toksyczna babcia – rozmodlona, dewocyjna strażniczka pierwszych piątków i siedmiu grzechów, bo to mamcia nadopiekuńcza, karmiąca pomidorową, jak zbity pies wiernopoddańczo wpatrzona w faceta-oprawcę, bo to molestujący wuj lub kochanek matki, bo to przywódca podwórkowej albo szkolnej bandy, znęcający się nad bohaterem bez umiaru, bo to tamta dziewczyna płocha i zła, rozpalająca pocałunkami i niespełnionymi obietnicami, potem odchodząca w dal z tamtym chłopakiem równie jak ona złym (zaś bohater ze złamanym sercem i pierwszym wzwodem wpada w nałóg wąchania kleju lub nawet wali kompot w żyłę…).

Taaak, dzieciństwo to kopalnia literackich możliwości kreacyjnych. Kopalnia zryta aż do jałowej calizny przez poszukiwania tematu i sensu. Dobrze udramatyzowane dzieciństwo to pewniak, wiodący ku sławie, zaszczytom, nagrodom, nakładom… Wpływ dzieciństwa – osobliwie z gatunku tych straumatyzowanych – na literaturę to okoliczność notoryjna, nie wymagająca dowodu prawdy. Dzieciństwo jako tworzywo literackie nie ma sobie równych i każdy piszący chce chociaż raz spróbować… A cierpliwość czytelników wydaje się niezmierzona. No bo każdy jakieś dzieciństwo własne miał, nie wszystkim się udało tamtoczesne traumy i transy przepracować, więc nadal poszukują wzorca czy podpowiedzi… Łykają przeto książki o cudzym dzieciństwie, oczekując rozgrzeszenia własnych myśli, słów i uczynków. Ale z Kalwasem to się może nie udać… Kalwas to mistrz makijażu, kamuflażu, persyflażu (wybitny!), bondażu, kapotażu, kupażu (znaczy mieszania gatunków), dekryptażu, dekupażu i reportażu. Brnięcie przez przygotowane przez niego zasadzki prozatorskie to czysta przyjemność.

„Dziecko księżyca” nie jest typową powieścią o traumach dzieciństwa – ani nawet parodią takowej… Chociaż jej pierwiastki inicjacyjne zdają się mieć dominujący charakter. W zasadzie to historia o tym, jak wewnętrzny wkurw tężeje i zmienia w gruncie rzeczy stan skupienia – no, staje się zmaterializowanym napędem rzeczywistego działania, bodźcem zbrodni. Ileż to razy bezgłośnie, ale niezmiernie sugestywnie wrzeszczeliście, że zabijecie tego oto skurwysyna albo tę tu wredną cipę. No i co? I nic. Mózg wrzeszczał, ale sygnał nie docierał do rąk. A Kalwasowi docierał. I to jest ta różnica. I o niej jest ta książka.

Piotr Ibrahim Kalwas to w ogóle dość osobliwa postać w tym skądinąd i tak pełnym dziwolągów zbiorowisku funkcjonariuszy literatury. Pisarz i dziennikarz, syn znanego prawnika (w swoim czasie nawet krótko ministra sprawiedliwości, w którymś z niepoliczalnych rządów Trzeciej Rzeczypospolitej; jeśli pamięć mnie nie myli – u Belki…) z nie całkiem zrozumiałych powodów (choć tłumaczył to drukiem) przekonwertował się religijnie na islam i mieszkał wiele lat w Egipcie bodajże, ale postępująca radykalizacja i narastająca ksenofobia tamtejszego muzułmańskiego w większości społeczeństwa, skłoniły go przed paroma laty do przenosin na Gozo – wysepkę należącą do Malty… Pisarstwo i kunszt reporterski Kalwasa zapewne współgrają z jego osobliwym życiorysem, bowiem wszystko można o ich przymiotach powiedzieć, ale nie to, że twórca się obcyndala. Przeciwnie. Kalwas należy do tych, którzy bawią się konwencjami, ale żadną miarą im nie ulegają…

W sensie ścisłym „Dziecko księżyca” to relacja z kilku zbrodni (dokładnie pięciu) popełnionych przez bohatera-narratora, nie bez przyczyny nazywającego się Piotrek Kalwas – a ofiarami tych zbrodni były osoby, wobec których (wyjąwszy może pierwszą ofiarę; to zabójstwo było rodzajem coup de grace, aktu łaski mniej więcej…) narrator miał „zobowiązania” natury emocjonalnej. Innymi słowy: odpłacał za krzywdy, traumy i przewiny; wymierzał kary po prostu. Zemsta… To, o czym wszyscy marzymy – by krwawo i definitywnie pomścić udręki epoki dojrzewania – Kalwas zamienił w praktykę. Jego bohater morduje z zawziętą precyzją, a zarazem z fantazją, godną wyrafinowanego podręcznika sadyzmu. Jakby przestudiował i twórczo przeobraził (może nawet zaadaptował) niektóre procedury z kompendium Malleus maleficarum… Wydłubywanie oka cyrklem znienawidzonej prześladowczyni – nauczycielce matematyki z liceum, to tylko jeden z łagodniejszych „projektów” Kalwasa. Pozostałych nie podejmuję się opisać – każda próba „podejścia do tematu” kończy się wstrząsem anafilaktycznym. Chociaż te pomysły są odlotowe – przynajmniej z punktu widzenia technologii zbrodni. Wystarczy zresztą wyobrazić sobie pracę techników kryminalistyki na miejscu przestępstwa i podczas badania zwłok takiego Tarzana czy starej M. – trucicielki osiedlowych piesków. Jeden wielki rzyg – czyli osobliwa siła wyobraźni twórczej Kalwasa. Do tego trzeba mieć talent, by tak balansować po ostrej grani i nie przedobrzyć, nie zwalić się łbem w przepaść.

W sensie najściślejszym „Dziecko księżyca” jest wołaniem o uwagę, sprawiedliwość i równość. A jak nie wychodzi, robisz sobie dobrze sam… Piotrek Kalwas chciałby być kochany, ale bez przesady; gdyby nie wyszło, zadośćuczyni sobie, dając upust emocjom. W reżimie raczej fantazji, niż rzeczywistej akcji. Chociaż… No nie – ze stuprocentową pewnością przyjmijmy, że nie jest to relacja z prawdziwych zdarzeń. Aczkolwiek w statystykach kryminalnych zbrodnie z zemsty, sprowokowane upokorzeniami, nawet sprzed wielu lat, mają swoje miejsce, to taka motywacja nie jest masowa. Czyżbyśmy zatem wyładowywali się, tylko wrzeszcząc (i to niemo – w głębi duszy) o zabijaniu? Zapewne… Zbrodnia, chociaż w zasadzie łatwa do pomyślenia, nie jest standardowym bagażem intelektualnym na długą drogę przez świat. Piotrek Kalwas – narrator „Dziecka księżyca”- po prostu został przez Naturę wyposażony w słabsze hamulce moralne, z czego nie omieszkał skorzystać. Jego zbrodnicze scenariusze w sensie literackim są najwyższej próby, choć może nazbyt krwawe i oczywiste. Ale nadadzą się jako plaster na znękaną duszę – jeśli znękana dusza chce się leczyć i rehabilitować…

Tak, tak – proza Kalwasa ma właściwości terapeutyczne. Oto jest ktoś, kto mnie zastąpił i się za mnie wyzwierzył… Zemścił, choćby tylko symbolicznie. A ja poczułem ulgę – choćby tylko częściowo i przejściowo. Ale poczułem. Tej właściwości prozy Kalwasa nie sposób zlekceważyć. Co nie znaczy, że polecam ją tylko skrzywdzonym, którym siły i determinacji nie staje, by się odegrać na własny sposób. Więc pokrzepiają się literaturą. Nie – to lektura także dla tych, którzy doceniają tę odrobinę szaleństwa tkwiącą w pisarzu pour épater les bourgeois… Istnienie takich autorów niezmiernie mnie cieszy.

Ale prywatnie mam prośbę do Piotra Kalwasa. Otóż uwiodła mnie intelektualnie opowiastka o sumie Andrzeju. I domagam się jej rozwinięcia w pełnokrwistą, pełnowymiarową fabułę. Sum Andrzej jako brakujące ogniwo porozumienia międzygatunkowego? Czemu nie… Talent Kalwasa może i powinien temu wyzwaniu sprostać.

Tomasz Sas
(26 01 2021)

3 komentarze

  • Piotr Ibrahim Kalwas 27 stycznia 2021jako14 h 40 min

    Panie Tomaszu, dziękuję za świetną recenzję! Ale taka pozytywna i tylko 4 na 7 ?? 🙂 Domagam się piątki! Jak w szkole :))
    O sumie Andrzeju pomyślę. 🙂
    Serdeczności

  • Tomasz Sas 27 stycznia 2021jako15 h 23 min

    Domagajcie się, a będzie wam dane… Jest piąteczka! A to oznacza sine qua non ambitnego czytelnika. Już się cieszę z obietnicy „w temacie” suma Andrzeja.
    Pozdrawiam wielce serdecznie
    Tomasz Sas

    • Piotr Ibrahim Kalwas 27 stycznia 2021jako16 h 40 min

      Bardzo dziękuję! 🙂 A jeśli chodzi o „badania terenowe gastronomii śródziemnomorskiej” to polecam swoją poprzednią książkę o wyspie Gozo, na której mieszkam. Trochę się narzucam, wiem, ale tam naprawdę dużo o śródziemnomorskim jedzeniu, gł. maltańskim, a to kuchnia w Polsce mało znana https://wielkalitera.pl/sklep/literatura-faktu/gozo-radosna-siostra-malty-ebook/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *