Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę

20 kwietnia 2020
Grzegorz Rzeczkowski 


Katastrofa posmoleńska.
Kto rozbił Polskę

Wydawnictwo Tarcza
Sp. z o.o., Warszawa 2020

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Kto to bude platit’?

Napomknienie o każdym bajzlu, rozgardiaszu i rozpiździaju, czynionym niefrasobliwie (acz w imię najwyższych idei…) przez pleno titulo polityków polskich – pijanych władzą, zaczadzonych najmojszą racją, wzdętych godnością, szalonych duchem – przywodzi mi na myśl to pytanie. U nas nieznane (albo zbywane wzruszeniem ramion), za to często stawiane przez trzeźwych, racjonalnych i konkretnych do bólu braci Słowian za południową granicą… Zawsze, gdy sam je zadaję – w dowolnych skądinąd okolicznościach, znam odpowiedź – ja, ty, oni… Innymi słowy: my wszyscy płacimy lub zapłacimy za awantury naszych przedstawicieli, zresztą poniekąd legalnie przez nas samych wybranych. Tak stanowi prawo od rzymskich czasów – culpa in eligendo (wina za błędny wybór osoby) to podstawa do roszczenia wobec wybierającego, gdy działania lub zaniechania wybranego wyrządzają szkodę…Wybrałeś idiotę, cynicznego bandytę, łachmytę bez sumienia – prędzej czy później za niego zapłacisz.

Katastrofa lotnicza, która wydarzyła się o późnym poranku 10 kwietnia 2010 roku w strefie dolotu, w zasadzie w obrębie lotniska (lotniska – to może trochę za dużo powiedziane, raczej dość prymitywnego i w zasadzie porzuconego lądowiska…) Smoleńsk Siewiernyj w Rosji, nie była zdarzeniem nadzwyczajnym w historii awiacji. To znaczy – nie była zdarzeniem nadzwyczajnym w obrębie zbioru katastrof i wypadków lotniczych. W zbiorze całego globalnego ruchu powietrznego, który cieszy się zasłużenie małym, ułamkowym zgoła współczynnikiem akcydentalizacji, każde zdarzenie gwałtowne (osobliwie zakończone śmiercią ludzi) jest oczywiście nadzwyczajne. Ale z punktu widzenia przyczyn, bezspornie i niepodważalnie ustalonych przez fachowców, to była katastrofa z grupy tych pospolitych, by nie rzec brutalnie i wprost: zgoła banalnych. Spowodowała ją bowiem kumulacja błędów ludzkich – błędów niedoszkolonych pilotów oraz sprowadzających samolot na ziemię nieodpowiedzialnych kontrolerów lotu. I tyle. Rzecz w tym, że wśród dziewięćdziesięciu sześciu ofiar był urzędujący prezydent Rzeczypospolitej i jego żona, było wielu czołowych polityków różnych opcji, wielu działaczy społecznych, dowódców sił zbrojnych…

To lista pokładowa nadała tej katastrofie wymiar dziejowy, zgoła transcendentalny, jeśli nie magiczny. Ładunek bólu i zgrozy sprawił, że nastąpiło osobliwe odwrócenie łańcucha przyczynowo-skutkowego. Do takiej tragedii trywialne przyczyny nie pasowały – to musiało być coś demonicznego, zbrodniczego zgoła. Tezy takie pojawiły się bardzo szybko – na zasadzie natura horror vacuum… Oficjalne czynniki, urzędy i osoby zachowywały bowiem powściągliwość (być może zbyt daleko posuniętą – jak się potem okazało) w informowaniu czy choćby ostrożnym spekulowaniu, jakoby w trosce o niezakłócanie przebiegu oficjalnych śledztw (które obiecywano ukończyć tak szybko, jak się da…). Próżnię informacyjną wypełniła natychmiast teza o spisku „organizatorskim” polskich (ekipa Tuska!) i rosyjskich kręgów władzy, błyskawicznie uzupełniona tezą o kryminalnym, pirotechnicznym „zamachu”, z sugestywnymi epizodami „dobijania rannych”. Brutalna gwałtowność, z jaką obie te tezy zaczęły się upubliczniać i ryć na ostro caliznę zbiorowej świadomości polskiego plemienia, doprowadziła do trwałego pęknięcia – głębokiego i niepoddającego się próbom usunięcia (ba – powiększającego się na przekór każdej z takich prób!) – w tkance emocjonalnej tudzież intelektualnej, dotąd wspólnej dla większości Polaków…

Więc już wiemy – kto to bude platit’ – jak zwykle my wszyscy, poza bezpośrednimi sprawcami. Historia nam wystawi rachunek – i jak Ją znam, zrobi to z infernalnym chichotem. A cena będzie (już w zasadzie jest) wysoka, zaś podział tak trwały i rozległy, że prawdopodobnie uniemożliwi nam sprostanie niezwykłym wyzwaniom, kiedy nadejdą w godzinie próby. Ale w tym momencie warto postawić jeszcze kilka pytań, poniekąd pomocniczych, ale też cokolwiek istotnych: kto na tym wszystkim zarobi? Kto korzyść odniesie? Komu i po co się udało to pęknięcie Polski na dwoje sprokurować? Czy jest jeden scenariusz, plan wydarzeń i jakim alfabetem został napisany?

Grzegorz Rzeczkowski – autor „Katastrofy posmoleńskiej”, dziennikarz „Polityki” – jest zawodowcem i nie ma w zwyczaju spierać się z faktami. Dlatego samą katastrofą się nie zajął. Bo i po co… Raport komisji Macieja Laska objaśnia wszystko dokładnie; trzeba ten tekst przyjąć za pewnik – co sam czynię i wszystkim radzę. Rzeczkowski przyjrzał się wszystkiemu, co zdarzyło się po katastrofie i wokół niej. Innymi słowy: zajął się badaniem tektoniki i morfologii uskoku, którym sama katastrofa rozcięła wspólnotowe terytorium intelektualne i emocjonalne Polaków na dwa odrębne byty, zaczynające się różnić poglądami, interpretacjami historii, czczące innych bohaterów, a nawet mówiące innym językiem. Dwie Polski – każda z własnym życiem, własnymi problemami, nienawidzące się emocjonalnie, nawigujące po innych morzach. A wszystko dzieje się w obłoku schizofrenicznej mgły… Amerykanie z Południa i Północy przed wybuchem wojny secesyjnej chyba lepiej się rozumieli niż polskie plemiona – „smoleńskie” i nie-smoleńskie… Grzegorz Rzeczkowski – profesjonalista i racjonalista – jasno od początku określa, w której Polsce rozbił obóz. To Polska Macieja Laska, który po stronie prawdy opowiedział się słowami Marcina Lutra: „Tu stoję, inaczej nie mogę”. (Wielki reformator tak rzekł podczas przesłuchania na sądzie sejmowym Rzeszy Niemieckiej w Wormacji roku pańskiego 1521.)

Przy okazji wyszło na jaw, że jest i trzecia Polska – kraina symetrystów – ustawiających się z boku uroczych agitatorów, powabnych komentatorów, uwodzicielskich obserwatorów, ostrożnie mniemających, że jedni i drudzy w sporze mają trochę racji, troskliwie nalegających, by się jedni z drugimi nawzajem sobą nie straszyli, by kompromis wypracowali, może nawet troszkę pokochali. Nie tędy droga – prawdy nie ustala się ani w rokowaniach, ani w głosowaniu, ani podczas miłosnych igraszek, ani w procentach nie oblicza. Prawda jest zero-jedynkowa. Ale to temat na inne opowiadanie…

Rzeczkowski skrupulatnie zanalizował post-smoleńską ruchawkę środowisk polskiej prawicy, histerycznej prawicy, radykalnej prawicy, jeszcze bardziej radykalnej prawicy oraz prawicy zoologiczno-perwersyjnej, środowisk nacjonalistycznych, faszystowskich, antysemickich, pogrobowców Mietka Moczara, a nawet prorosyjskich agentów i polonijnych harcowników antyżydowskich. Słowem: wszystkich, którzy po katastrofie poczuli krew i wypełzli na żer. Sporo tego było, bowiem w polskim utartym trybie przeżywania żałoby mieszczą się (i są tolerowane) najbardziej nawet ekstremistyczne i ekstrawaganckie formuły okazywania żalu, gniewu, wspólnoty. Już dziesiątego kwietnia pod pałacem prezydenckim jęli się spontanicznie gromadzić obywatele z modlitwami, chwilami zadumy, płaczu, zniczami i kwiatami – ot, kotwicowisko znękanych, zranionych dusz, szukających współodczuwania w żalu… Ale po kilku dniach pojawili się nie wiadomo skąd samozwańczy organizatorzy, działacze i liderzy. Harcerze chrześcijańscy z ZHR przytargali okazały drewniany krzyż jako prowizoryczną zapowiedź przyszłego trwałego pomnika. Nieomal natychmiast pojawili się w okolicy fanatyczni i zdeterminowani (także fizycznie)„obrońcy krzyża”, choć nikt rzeczonego krzyża wtedy (ani później…) nie atakował. Gdy krzyż wreszcie przeniesiono do sąsiedniego kościoła, chwilowo bezrobotni „obrońcy” zaabsorbowali się wzniecaniem tumultu podczas każdej tzw. miesięcznicy, czyli procesji idącej od katedry pod pałac Krakowskim Przedmieściem, podzielonym z tej okazji szańcami stalowych płotów na dwa światy: normalny i ceremonialno-żałobny. Stąd wzięło się to pęknięcie Polski na dwoje, a płot nabrał mocy symbolu…

Rósł i rósł, aż podzielił Polskę. „Obrońcy” zaś wydatnie wzmocnili załogę namiotu „Solidarnych” – postawionego przed pałacem punktu agitacyjno-propagandowego, odwiedzanego przez polityków PiS, starych endeków, młodych faszystów, starych i młodych kłamców, mitomanów, nieudaczników oraz liczną swołocz z importu dwojga kierunków: zza Oceanu i zza Buga. Antysemici, wyznawcy teorii spiskowych, pilni egzegeci „Protokolów mędrców Syjonu”, przebranżowieni antykomuniści i co tam jeszcze można sobie wyobrazić – co wypełzło spod kamieni… Rzeczkowski z pasją, entomologiczną zajadłością tropi i inwentaryzuje, wskazuje powiązania, zależności finansowe oraz towarzyskie całej tej okołosmoleńskiej menażerii. Mozaikowo barwny, zaskakująco wzajemnie połączony i zmieszany jawi się portret post-smoleńskich gwardzistów: ramię przy ramieniu szmalcownik z ubekiem, stary komuch z młodym faszystą, grunwaldzki patriota z rycerzem Niepokalanej, gang motocyklowy z neopoganami, prorosyjska jaczejka z alt-prawicowymi zwolennikami Trumpa tudzież neomaccarthystami. Muchomor z dżemem, palce lizać…

Wytrwałość Rzeczkowskiego godna jest podziwu, ale lektura „Katastrofy posmoleńskiej” łatwa nie jest. Gęstość relacji i dokumentacji wymaga nieustannego napięcia uwagi, ale rezultat jest wielce satysfakcjonujący. Oto mamy dokładny obraz, precyzyjną fotografię wszystkich, którzy za katastrofą stoją – nie w sensie sprawczym, boć przecie żadnego spisku ani zamachu nie było, ale w sensie odniesionych korzyści. A korzyści odniosło wielu, zaś prawie nikt nie odważył się im przeszkodzić. Dlatego mamy to, co mamy… To lektura przeraźliwa, skupiająca w jednym ognisku wszystko to, co się przyczyniło do złamania Polski na dwie połowy. Najważniejsze w niej jest uświadomienie wszystkim, że kurz nie opadł i nie opadnie, że histeria nie wyparowała, a kłamstwo nie poszło w niepamięć. To się wszystko nakręca na naszych oczach – aczkolwiek z płaszczyzny katastrofy przeniosło się na inne aspekty życia publicznego. Nie rozumiemy się już w kwestiach fundamentalnych – istoty demokracji, poczucia bezpieczeństwa, sprawiedliwości, znaczenia słów „sukces” i „wspólnota”, a nawet „miłość”. No, dosłownie wszystko się rozjechało. Jak będziemy żyć w naszym kraju, gdy już zagrożenie minie? Dobre pytanie. Ale macie w podarunku od losu nieco więcej czasu na odpowiedź. To nie teleturniej, sekundnik nie popędza. A od odpowiedzi zależy bardzo wiele…

Tomasz Sas
(20 04 2020)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *