Polska Ludowa. Postscriptum

10 kwietnia 2020
Andrzej Werblan


Polska Ludowa. Postscriptum
Rozmawia Robert Walenciak
Wydawnictwo Iskry,
Warszawa 2019

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 4/5

Na tropie prawdy…

Po tym, jak Robert Walenciak spisał wiernie przyjacielsko-konfrontacyjno-nostalgiczny dialog (przy herbacie albo i czymś więcej…) pierwszorzędnego opozycjonisty PRL z nieco może mniej pierwszorzędnym, ale też ważnym prominentem partyjnego establishmentu tejże PRL (Karol Modzelewski, Andrzej Werblan „Polska Ludowa”, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2017; rekomendowany w tym blogu 8 lipca 2017 roku…), ten drugi i ten trzeci uznali, że jest jeszcze nieco miejsca (i nieco czasu, choć tego akurat coraz mniej), by na osobności pogawędzić o sprawach, które główny nurt współczesnej myśli historycznej i inne nurciki mniejszego kalibru skrzętnie i ostrożnie (jakby bały się pokalać…) pomijają i na niebyt skazują. A konkretnie – o Polsce Ludowej, oficjalnie nieistniejącej, opisywanej jako mordercza smuta, od początku (1947-48) do końca (1989) stalinowska czarna dziura, prostacka jak decha nabijana gwoździami. Trzeba świadectw – prawdomównych i bezkompromisowych, głębokich i szczerych (nawet jeśli będą nieco emocjonalne i niewyważone…). Prawda gdzieś tam jest. Bardziej tam niż w marnych ipeenowskich referatach, donosach i proskrypcyjnych denuncjacjach…

Bo Polski Ludowej tak zwyczajnie zapomnieć się nie da, wygumkować i spuścić do śmieci. To pamięć dwóch, może nawet trzech pokoleń, to data i miejsce urodzenia milionów (wciąż; i żadna – mam nadzieję – pieprzona pandemia znacząco tego rachunku nie zmieni…). Fakt – nie była to kraina łagodności. Co najwyżej najweselszy barak w obozie. Mieszkańcy tego baraku trochę kolaborowali, trochę handlowali, masowo zmieniali adresy zamieszkania z wiejskich na miejskie, słuchali wiadomego radia, narzekali, czasem się buntowali i palili jakieś komitety (to palenie lepiej im wychodziło niż zakładanie własnych komitetów) – ale przeważnie krzątali się zapobiegliwie wokół swoich spraw, bo łatwo żyć nie było… Wódkę pili, zakąszali, rodzili się, umierali. Trzymali się tradycji (czasem nawet uporczywie i na przekór), ale rozglądali się łakomie za nowościami, nienawidzili i kochali, kibicowali szaleńczo i ekstatycznie. Budowali, kradli i marnowali. Bali się Boga i Sowieta. Ale trzymali fason, czasem dłużej i mocniej niż się naprawdę dało…

Tego się ukryć nie da. Ja nawet rozumiem tych pomniejszych gnojków z policji historycznej, dla kamuflażu zwanej instytutem pamięci, aczkolwiek brzmi to orwellowsko: patetycznie, zmyłkowo, bezczelnie. Oni tak sobie kombinowali i kombinują nadal – jak się ten PRL unieważni i spotwarzy, to nikt nie będzie chciał już słuchać tych epigonów, którzy pamiętają – tak po prostu pamiętają, jak było. Więc pogadają, pogadają w próżnię i przestaną. Nie dadzą rady publikować z braku środków i zainteresowania. Potem upomni się o nich kalendarz. A młodym, zwłaszcza nie mającym naszej koncesji, nie będzie się chciało grzebać w ich pamiątkach, bo to ani pieniądze, ani zaszczyty, ani chwała. Lepsze kariery teraz robi się na tropach tzw. żołnierzy wyklętych… Pod hasłem „choć jeden wyklęty w każdej gminie – póki forsa nam nie odpłynie…” Więc gdy tamci aspiranci i komisarze policji historycznej będą wygrzebywać, ekshumować i pozłotkiem oblepiać swoich mitycznych wyklętych, spróbujmy posłuchać, poczytać, posprawdzać, co mają do powiedzenia świadkowie i badacze historii prawdziwej.

Andrzej Werblan do takich należy. W dwóch wcieleniach: świadka i badacza. Jest bowiem nie tylko byłym zesłańcem (z Tarnopola do Kazachstanu), byłym oficerem Brygady Pancernej w I Armii, byłym działaczem PPS i wieloletnim funkcjonariuszem PZPR wysokich szczebli do czasu stanu wojennego, ale potem profesorem (branża: historia), publicystą, w końcu aktywnym, choć formalnie emerytowanym krytycznym sprawozdawcą tudzież interpretatorem dziejów… Siedemdziesiąt pięć lat aktywnego życia w polityce plus błyskotliwa kariera w strukturach władzy – nieformalnych i formalnych. Jest o czym opowiadać, gdy się było nie tylko pobocznym świadkiem, ale i czynnym, sprawczym uczestnikiem niemal wszystkiego najważniejszego, co się stało w dziejach Polski Ludowej. To bezcenne…

Andrzej Werblan należy do bardzo wąskiego, wręcz ekskluzywnego grona działaczy politycznych wysokiego szczebla, którzy utrzymywali swą pozycję poprzez dzieje – kilka ekip, dwa lub trzy przewroty, a oni ciągle w awangardzie zmian. Raz wyżej, raz trochę z boku, ale nie na tyle, by nie mieć dostępu – ani do informacji, ani do ucha przywódcy, ani do namiokow iz Maskwy. A bez tego trójdostępu o jakiejkolwiek karierze nie byłoby mowy… Cyniczny, brutalny karierowicz – powiecie. Lizus. Może delator, agent Sowietów, kolaborant. A co najmniej lawirant, koniunkturalista… Nic z tych rzeczy! Towarzysz doktor nauk historycznych Werblan zdobył i wbrew dziejowym okolicznościom utrzymywał swoją osobną i osobliwą pozycję, dzięki osobistym przymiotom intelektu. Był po prostu jednym z naprawdę nielicznych doradców – analityków i prognostów politycznych, którzy mieli weryfikowalne rezultaty: analizy miały sens i na ogół były prawdziwe (choć bolesne dla niektórych), prognozy się sprawdzały… W środowisku ludzi sumarycznie obarczonych pewnym takim deficytem intelektualnym to kwalifikacja nie do pogardzenia. Poza tym Werblan był sprawnym i niekiedy ponad potrzebę inteligentnym ghostwriterem w trudnej branży pisania teksów do wygłaszania – przemówień, programowych referatów pierwszych sekretarzy i temuż podobnych. To sztuka, którą potrafili opanować nieliczni – dobry ghostwriter był zatem na wagę złota. No i ta osobista skromność. Same zalety survivalowe w ciężkich czasach tzw. komunizmu. Nawet jeśli domniemanego i cokolwiek hybrydowego… Ortodoksyjni, nieprzejednani, najdalsi od wybaczania czegokolwiek komukolwiek antykomuniści na pewno dobrze sobie zlustrowali towarzysza Werblana. I co? I nic.

W autorytarnym państwie nie całkiem niezależnym, zblokowanym sojuszem z innymi w sensie ideologicznym (czyli głoszonych publicznie wartości), politycznym, obronnym – a zwłaszcza w sensie gospodarczym – nie dało się robić wszystkiego. Można było tylko to, co możliwe, a niemożliwego nie należało nawet tykać. Cała sztuka polegała na umiejętności odróżnienia możliwego od niemożliwego. I to zawczasu… Dlatego egzystencjalną koniecznością każdej partii rządzącej w krajach tzw. realnego socjalizmu było posiadanie fachowej ekipy zdolnej rozpoznawać trendy, odczytywać sygnały, rozplątywać powiązania swoich własnych ludzi z radzieckimi, wydobywać prawdę z raportów gospodarczych i arkuszy statystycznych, biegle liczyć w rublach transferowych, prognozować urodzaje i klęski, rozpoznawać nastroje, znać Wysockiego i Okudżawę (najlepiej osobiście…). Werblan spełniał tę rolę – „inteligentnego sejsmografu” – który z drobnych drgań, zanim takowe zmieniły się w tsunami, potrafił wysnuć wnioski o zamiarach i kierunkach uderzenia. Był jak nawigator, który z oglądu kształtu i zabarwienia chmurek o zachodzie umiał pod takim kątem przebrasować zawczasu żagle, by łajby nie zaskoczył nagły nocny szkwał – wmordewind.

A z towarzyszami radzieckimi nigdy nic nie było wiadomo na pewno. Potrzebny był ktoś ogarniający to wszystko, potrafiący przewidzieć (czasem tylko odgadnąć) i spersonalizować tektonikę tamtejszych zmian tudzież rewolucji. Dobrze, że został ktoś, kto potrafił opowiedzieć, jak się stało z nami to, co się stało – i dlaczego. Oczywiście – czytanie po raz kolejny o tym, jak Gomułka z Nikitą Siergiejewiczem (Chruszczowem naturalnie…) wzięli się za bary w gorący czas październikowego VIII Plenum KC w 1956 roku, troszkę mnie już nuży. A to przecież główny, zwornikowy i obowiązkowy punkt każdego tekstu wspomnieniowo-historycznego z tamtej epoki. Miło jednak wiedzieć, że opowiada ktoś, kto naprawdę był w środku, w centrum zdarzeń. Dobrze też usiłować odgadnąć, o czym ten świadek nie wspomina, choć minęły lata i wszystko „tamto” zamieniło się w proch. Lektura opowieści Werblana – ze względu na zasoby jego pamięci – jest ważnym doświadczeniem dla każdego, kto jeszcze chce nadążyć za Historią… Więc podążajcie, nadążajcie, doganiajcie.

Tomasz Sas
(10 04 2020)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *