Gra luster

19 lipca 2019

Andrea Camilleri
Gra luster
Przełożył Maciej A. Brzozowski
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2019

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5

Za dużo tych luster, by się porządnie odbić…

Przed kilkoma dniami przeczytałem „Grę luster” Andrei Camilleriego, poświęcając tradycyjnie na lekturę jeden wieczór i kawalątek nocy, gdyż więcej czasu nigdy mi ten autor nie zabierał… Ale zanim siadłem do klawiatury, by książkę rekomendować, przyszła wiadomość, że włoski pisarz zmarł… 17 lipca 2019 roku w Rzymie. Miał 93 lata – za sobą burzliwe życie, aktywne członkostwo w partii komunistycznej, pracę w telewizji i teatrze, nauczanie reżyserii, późny debiut literacki (około siedemdziesiątki), wielki sukces wydawniczy (30 milionów nakładów w kilkunastu językach), a przede wszystkim długą serię (począwszy od „Kształtu wody” w 1994 roku) powieści i opowiadań kryminalnych z komisarzem sycylijskiej policji Salvo Montalbano w głównej roli…

Montalbano to szczytowe osiągnięcie „seryjnego kreacjonizmu kryminalnego”. W sali światowej. To prosta i powszechnie stosowana technika pisarstwa fabularnego, zajmującego się zbrodnią. Od czasu, gdy pod piórem szkockiego genialnego pisarza sir Arthura Conan Doyle’a ożył duet detektywistyczny Holmes/Watson, powtarzalne używanie do rozwiązywania kolejnych zagadek dobrze wykreowanego, psychologicznie, charakterologicznie zdefiniowanego bohatera-detektywa, stało się normą. Dlaczego? To po prostu kwestia ekonomii twórczej. Gdy uda się raz napisać budzącą sympatię, bogatą wewnętrznie, intelektualnie rozwiniętą i niezłomną moralnie figurę literacką, nie sposób porzucać jej po jednorazowym użyciu i na następny raz, gdy takowa postać jest niezbędna – zaczynać wszystko od nowa. Ekonomia twórcza nakazuje pobrać figurę z poprzedniego dzieła i w miarę potrzeb lekko udoskonaliwszy, rzucić na ruszt intrygi jeszcze raz. I jeszcze raz… W ten sposób powstają „seryjni”. Dobrze zbudowanym seryjnym bohaterem można wszak obsłużyć dowolnie wiele opowieści (a słabsze pomysły nawet uratować…). Dlatego Chesterton powołał do życia swego ojca Browna, Georges Simenon – komisarza Julesa Maigreta (bliskiego mi szczególnie, albowiem nieugiętym palaczem fajki był…). Po to Raymond Chandler tyle pomysłowości zainwestował w detektywa Philipe’a Marlowe’a, zaś Agatha Christie w aż dwoje bohaterów – nieznośnego Belga Herkulesa Poirota oraz przenikliwą miss Jane Marple z angielskiej wioski. A współcześnie prawie każdy wielki autor powieści kryminalnych żyje w nieformalnym związku ze swym literackim „cieniem”. Czasem jest to kompletne alter ego – utkane z marzeń, wyobrażeń o lepszym sobie samym – bohaterskim, sprawnym, niezłomnym strażniku prawa i prawdy, kosiarzu serc i umysłów, przystojnym supermenie. Czasem przeciwnie – to neurasteniczny, depresyjny alkoholik po przejściach, na granicy socjo- i psychopatii (do swego „rodziciela”-autora całkiem niepodobny), jak Harry Hole z powieści Jo Nesbø… Jednym z najlepiej, najpełniej, najpieczołowiciej wykreowanych takich „seryjnych” policjantów był szwedzki komisarz Kurt Wallander nieodżałowanego Henninga Mankella. A rozwibrowany carski policjant Erast Fandorin Borysa Akunina? Światową klasę w tej „seryjnej specjalizacji” osiągnął też polski autor Marek Krajewski, tworząc figurę radcy kryminalnego Eberharda Mocka z policji w Breslau…

Jako się rzekło, w tej światowej czołówce jest też miejsce dla Salvo Montalbano… Jowialny sybaryta w wieku powyżej średniego, miłośnik i znawca płci odmiennej, a może nawet entuzjasta takowej w stopniu nieco przewyższającym standardowe (czyli i tak dużo ponad średnią światową) obyczaje Sycylijczyka, bez nałogów, dewiacji, patologii i obciążeń osobowości, tak typowych dla współczesnego detektywa, żyjącego na krawędzi depresji, wypalenia i skłonności do nadużywania – już to siły, już to niedozwolonych substancji – niekłamaną wzbudza sympatię. A nadużywa wyłącznie inteligencji i kryminologicznej eksperiencji… Policjant wzorowy – no, może tylko nieprzesadnie przywiązany do reguł hierarchii i podległości służbowej. Ale akurat to na Sycylii nie dziwi – tam dowództwo jest mocniej niż gdziekolwiek we Włoszech (no, może wyjąwszy Neapol i Kalabrię) umoczone politycznie, więc lepiej od panów kwestorów trzymać się z daleka, okazując tylko niezbędne, maskujące rzeczywiste intencje, dowody regulaminowego szacunku… A więc Salvo Montalbano – gliniarz perfekcyjny, w stylu old fashioned klasycznej powieści kryminalnej. Zamiast wad (czasem na krawędzi dyskwalifikacji) ma tylko sympatyczne słabostki – jak ta wobec kobiet (choć raczej, z ostrożności, nie doprowadzana do ostateczności) czy przysmaków sycylijskiej gastronomii bądź kuchni domowej (a te między sobą tylko nieznacznie się różnią…). Sam opis głównego dania uczty przysposobionej przez gosposię komisarza, Adelinę – czyli kul (wielkości sporej pomarańczy) ryżowych z mozzarellą na ciepło – daje jakieś pojęcie o rozmiarach łakomstwa – ba, obżarstwa Montalbana. Ale nie ma w tym niczego, czego nie uleczyłby długi, medytacyjny spacer wzdłuż wspaniałych (choć nieistniejących…) plaż Vigaty.

Tym razem Camilleri poddał Montalbana trudnym wyzwaniom i pokusom – nie tak, jak w poprzedniej na naszym rynku fabułce „Polowanie na skarb” (rekomendowałem ją w tym blogu 15 września ubiegłego roku), wyraźnie „puszczonej”. „Gra luster” to bardziej wyrafinowana igraszka intelektu, zagadka poważniejszego kalibru. Zaczęło się jak zwykle – od kobiety… Willę obok Montalbana, przy plaży w Vigacie, wynajęło małżeństwo niejakich Lombardich. On ciągle w rozjazdach, jak to w zwyczaju mają terenowi handlowi przedstawiciele branży komputerowej, ona – samotna i znudzona – podjęła pracę w sklepie z odzieżą. Liliana Lombardo była atrakcyjną kobietą w rozpowszechnionym na Śródziemnomorzu typie „kobiety obcisłej”, którą zapewne najudatniej z urody reprezentuje Monika Bellucci; nazywam ten typ „obcisłym”, gdyż bez wątpienia najforemniej wszystkie jego walory uwydatnia króciutka, przylegająca do ciała minimalistyczna sukieneczka. Bez zbędnej pod spodem bielizny… Taka właśnie była pani Lombardo – ikona włoskiego stylu, dominującego na południe od linii Bolonia – Wenecja. W zderzeniu z marzeniami, rojeniami i snami komisarza Montalbano – nieszczęście niemal pewne… Na szczęście w dzielnicy magazynowej Vigaty wybuchają bomby – ot, raczej sygnalizacyjne kapiszony, przy pomocy których ludzie honoru demonstrują niezadowolenie, gdy ktoś zapomina o swych zobowiązaniach, narusza kolejność dziobania lub bezczelnie (i samobójczo…) zapomina, jakie ma od pokoleń wyznaczone miejsce w szyku…

Intryga jednak szybko porzuca tory łagodnej sycylijskiej gawędy. W obliczu poważnego konfliktu interesów trup pada gęsto, przestaje działać tradycyjne prawo omerty, a zawiedzione nadzieje (w tym także miłosne) eksplodują żywym ogniem… Montalbano ma swoje ulubione zajęcie: rozwiązywanie kryminalnej zagadki. Dobrze mu idzie, ale o szczegółach zmilczymy – niech czytelnik nieuprzedzony przedwcześnie kroczy razem z nim w pięknych okolicznościach sycylijskiej przyrody, którym tak umiejętnie towarzyszy sycylijska sztuka gastronomiczna… Ale dla komisarza ważne jest odkrycie, że ktoś go tu robi w konia, przy okazji mocno osłabiając jego reputację – podsuwa mylne tropy jak w gabinecie luster, a wciąż nowe odbicia mają doprowadzić śledczego na manowce. Wcale inteligentna gra, jak na intelektualne możliwości prowincjonalnych mafiosów. No cóż, świat idzie do przodu, a przestępcy nie pozostają w tyle – przeciwnie: wydaje się, że są nawet o krok dalej niż stróże prawa. Można sądzić, że Camilleri trochę za dużo tych luster podsunął komisarzowi Montalbano. Nie ma czasu, by się w nich porządnie odbić… Migotliwe obrazy, szybkie zmiany dekoracji i oświetlenia mogą wywołać stany bliskie epileptycznemu omdleniu. Ale wprawnemu czytelnikowi to nie przeszkodzi. Przeciwnie: natłok informacji, nagłe zwroty akcji, przypadki gwałtownej śmierci i zawirowania tożsamości tylko wzmagają ciekawość i chęć nadążenia za tokiem myślenia komisarza Montalbana o zagadce. Bo towarzyszyć mu, a czasem nawet wyprzedzić – to przywilej dostępny starym znajomym. Do grona których warto się zaliczać. Tym bardziej warto, gdy uświadomimy sobie, że gra już skończona… Parki przecięły nić.

Wypada tylko obligować, prosić Wydawnictwo Noir sur Blanc o przyspieszenie procesu „dotłumaczania” prozy Camilleriego do kompletu. Zostało już niewiele…

Tomasz Sas
(19 07 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *