Układ

28 czerwca 2019

Igor Brejdygant
Układ
Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2019

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Kto naprawdę rozdaje karty nad Wisłą?

W każdym konflikcie na arenie politycznej, osobliwie zaś międzynarodowej, chodzi o zwycięstwo, unicestwienie przeciwnika, odcięcie mu łba. To oczywiście nie zawsze jest możliwe – z różnych powodów. Wtedy z drugiego planu wychodzi na pierwszy plan nowy cel konfliktu – przynajmniej trwałe (najlepiej długotrwałe…) osłabienie przeciwnika, uzależnienie go, zdobycie wpływu na jego poczynania, faktyczna wasalizacja (przy zachowaniu pozorów niezależności), kierowanie karierami ludzi i biegiem spraw. Innymi słowy: jeśli nie zabijesz przeciwnika od razu – dzięki sile ognia własnych sił zbrojnych – musisz być gotów na długą, wyniszczającą walkę „buldogów pod dywanem”, ergo: trzeba te buldogi mieć (lub kupić…), wykształcić, wytrenować… To jest robota dla cichych, nie szukających rozgłosu specjalistów. Zbieranie informacji (wywiad znaczy), szantaż, akty przemocy i terroru, korupcja, indoktrynacja, fałszowanie rzeczywistości (żeby nie użyć jednoznacznego słowa: kłamstwo…), propaganda, dywersja psychologiczna i inne takie… Takich profesjonalistów kolekcjonują tajne służby specjalne. Po co? By toczyć wojnę (jeśli nie można otwarcie) i ją wygrać… I to się robi – wszędzie, w każdej metropolii i każdej dziurze, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku (czasem z zawieszeniem broni w Sylwestra…). Każdy, kto mniema, że jego kraj (i on sam) jest ponad to, błądzi. Grzech naiwności popełniając… Cicha wojna się toczy nieprzerwanie, w każdym zakątku planety (zapewne na Antarktydzie też…).

Produktem ubocznym tej niewidzialnej wojenki jest, całkiem skądinąd naturalne, zainteresowanie opinii publicznej. Dzięki temu dobrze się mają wszelkie teorie spiskowe i literatura, eksploatująca pokłady tajemnic sensacyjnej historii dziejów najnowszych. Dochodzące do poziomu wiadomości publicznej strzępki informacji, spekulacji i domniemań z tej tajnej sfery są dostateczną pożywką dla pisarstwa; jeśli wzbogacone są osobistymi doświadczeniami autorów, to sytuacja jest komfortowa – aura wtajemniczenia dodaje powagi literaturze sensacyjnej. Popatrzcie na powodzenie ex-agenta Vincenta Severskiego – naszego krajowego autora, lecz klasy światowej, porównywalnego z Forsythe’em. Ale i ci, którzy muszą polegać tylko na własnej fantazji, radzą sobie niezgorzej.

Igor Brejdygant (syn aktora i całkiem niezłego pisarza Stanisława Brejdyganta, niezapomnianego interpretatora polskiego dubbingu roli cesarza Klaudiusza, granego w serialu BBC według powieści Roberta Gravesa przez Dereka Jacobiego), doświadczony scenarzysta filmowy i telewizyjny, w branży powieściowej jest autorem początkującym – no i z doświadczeniem raczej wyłącznie „cywilnym”. Ale umie opowiadać – ma instynkt fabularny. Wystarczy tylko zrobić rozpoznanie tematu oraz uważnie i ze zrozumieniem czytać gazety tudzież wiadomości z internetowych portali. „Szadzią” i „Rysą” Brejdygant junior dowiódł, że w kryminałach radzi sobie niezgorzej. A ten „Układ”? No cóż, to nowy obszar penetracji, daleko wykraczający poza typowe poletko intrygi kryminalnej. Co z tego wyszło? Nie da się ukryć – wyszło coś osobliwego, a nawet zadziwiającego: powieść szpiegowska „na kierunku rosyjskim” (jak to się mówi w żargonie służb).

Zaczyna się konwencjonalnie: odstawiona na boczny tor po ciężkich przejściach (zabiła męża nożyczkami do paznokci, w samoobronie…) komisarz Brzozowska, policjantka kryminalna z komendy stołecznej, wali nałogowo crack na przemian z innymi niedozwolonymi substancjami, a przywrócona do służby, na powrót przyłącza się (choć bardziej przydałby się jej porządny odwyk…) do niemrawo postępującego śledztwa w sprawie zabójstw wewnątrz mafii pedofilsko-gejowskiej, związanej niegdyś z podziemnymi pasażami warszawskiego Dworca Centralnego. Trupów stos przyrasta, śladów żadnych – poza przekonaniem, że narzędziem zbrodni (używanym za każdym razem wielokrotnie i z pasją pewną taką) raczej jest broń biała, w sensie bagnet – najpewniej typu 6h2 lub 6h3 do karabinka AK47).

Niemrawe śledztwo ma to do siebie, że jednak się toczy i w końcu wyprowadza na inny horyzont, o nowych koordynatach: jakieś obce grupy (może służby), zdemaskowane zresztą w Radomiu, trucizna, a może środek bojowy o nieznanych parametrach, kompromaty (nie rozumiecie? kompromitujące materiały – typowy skrót językowy z żargonu bezpieki, pełnego biurokratycznych, formalistycznych rusycyzmów…) przeróżnej treści (na ogół obyczajowej, perwersyjnej zgoła…) o ważnych osobach i osobistościach, celebrytach, politykach. Dynamika akcji istotnie, nawet niepokojąco wzrasta. Ale szczegóły sobie darujemy, zwłaszcza że ich rozszyfrowywanie i śledzenie podczas lektury jest prawdziwą przyjemnością – z trudem się trzeba od „Układu” odrywać w razie pilnej konieczności (takiej, jak zrobienie herbatki bądź czegoś chłodzącego do picia na przykład; lub wprost przeciwnie – pozbycia się produktów metabolizmu z organizmu…).

Płynność, jednorodność zapisu, naturalnie owocująca potem płynnością czytania, to jedna z niepodważalnych zalet techniki pisarskiej Brejdyganta młodszego. Nie ulega wątpliwości – przynajmniej dla mnie – że to efekt specyficznego sposobu myślenia obrazem, właściwego dla pracujących w mediach i z mediami wizualnymi – filmem, telewizją… Obraz to inna technika opowiadania, inna wyobraźnia, odmienność (a właściwie oboczność…) operowania słowem. Wiem co nieco o tym, bo przez wiele lat próbowałem wyzbyć się tego „skrzywienia”, choć z obrazem pracowałem dawno i stosunkowo krótko (trzy lata niespełna…), ale wdrożyłem się mocno w ten sposób myślenia o zadaniu. Najpierw temat do napisania po prostu „widziałem” oczyma duszy – ustawiała mi się sekwencja obrazów, kolejność i kierunek ruchu, ludzie, dekoracje – aż do najdrobniejszego rekwizytu. Ale coś za coś – wyobraźnia nie podsuwała zgrabnych zdań, metafory nie dawały się usidlić, często ich brakowało, z podręcznego wokabularza trudno było wydobyć stosowne słowa. A te, które łatwiej się „prosiły” o użycie, pozbawione były zadowalającej emocji; nie dawało się manipulować ich ostrością, nadawać właściwej szorstkości. No i nie dało się pracować, myśleć „poza kadrem”, wykoncypować cokolwiek „na zapas”, zaprojektować formułę czy konstrukcję… Innymi słowy: trzeba się było postarać, znaleźć (lub wymyślić…) atrakcyjne narzędzia werbalne, by osiągnąć zadowalający poziom perswazji (a u czytelnika – percepcji…). Czasem ponad potrzebę – wbrew regule brzytwy Ockhama. U Brejdyganta daje się podskórnie wyczuć tę walkę ze słowami, choć przecież rezultaty wielce są zadowalające. Ale z drugiej strony „obrazkowa” wyobraźnia znakomicie upłynnia narrację (w sensie technologii fabularnej i intelektualnej dostępności intrygi…). Powstaje wrażenie mobilności akcji, zapisany zostaje ruch, zmienność zdarzeń, temperatura otoczenia. Jesteś w środku, drogi czytelniku!

I nie możesz się oprzeć wrażeniu, że coś tu się układa w jakiś porządek, niepokojąco mocno zbliżony do rzeczywistości. Oto pewien handlarz węglem, dźwiękowiec – amator, śmiało sobie poczyna w branży polityki – tak śmiało, że znawcy przedmiotu zastanawiają się, jakim alfabetem spisano mu scenariusz i instrukcje. Czy nie grażdanką przypadkiem? Oto pewien szalony minister z gębą pełną patriotycznych frazesów posyła pod kapelusz najzdolniejszych generałów, pozbawiając armię dowództwa, powołuje pod broń kibolską hałastrę i pełnych (być może) dobrej woli amatorów strzelectwa i skautowych ćwiczeń polowych, oczekując, że w razie czego stawią czoła profesjonalnie wyszkolonym zabójcom specnazu, a reszcie żołnierzy odmawia pieniędzy i przyzwoitego uzbrojenia… Gdzie powstał ten szalony plan? Bohaterowie Brejdyganta nie odpowiadają na te pytania. Za małe z nich misie… Zresztą trzeba sobie zostawić coś na nasz ulubiony Ciąg Dalszy.

Przy okazji tylko jedna uwaga z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy tajnych służb – osobliwie profesjonalnych, a te uczestniczące w wojence „Układu” za takowe słusznie uchodzą. Otóż żadna firma wywiadowczo-dywersyjna nie przechowywałaby swych archiwaliów na twardym dysku w słabo chronionym magazynie na wrażym terytorium, kopie wysyłając do – powiedzmy – Moskwy… Raczej w domu trzymaliby takie precjoza. No, ale wtedy nie byłoby suspensu i sukcesu. Więc rozumiem, choć nie usprawiedliwiam takiej niedoróbki intelektualnej, panie Igorze…

Tomasz Sas
(28 06 2019)


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *