Noah Strycker
Rzecz o ptakach
Przekład: Michał Radziszewski
Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2017
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 4/5
Ptaszkowie niebiescy, jak wy to robicie?
Chyba jakoś tak w 1955 roku ojciec przyniósł do domu sporą i bogato ilustrowaną czarno-białymi zdjęciami księgę Włodzimierza Puchalskiego „Wśród trzcin i wód”. Od tego się dla mnie zaczęła znajomość (nadal, mimo upływu tylu lat, niedostatecznie pogłębiona…) z ptactwem, awifauną – mówiąc naukawo… W 1958 roku przybyła reedycja fundamentalnego, dwutomowego dzieła „Ptaki ziem polskich” Jana Sokołowskiego; przedwojenne wydanie zaginęło podczas nieobecności rodziny w domu, spowodowanej przymusowym wysiedleniem po przyłączeniu Łodzi do Okręgu Warty w III Rzeszy…
To te dwie lektury – ulubione, zaczytane – osobliwie po każdym powrocie z wakacji (trzeba było skonfrontować zapamiętane wrażenia z naukowymi objaśnieniami…), a nawet po spacerach w parku – uformowały moje ptasie doświadczenie. Później zarzucone, więc w zasadzie dziś amatorskie, powierzchowne. Ale i tak większość z tego, co lata (i nie jest owadem…) potrafię odróżnić od innych obiektów latających i nazwać. A poza tym lubię swego celestrona 80 postawić na koronie zapory zbiornika Jeziorsko i zerknąć w dal, by sprawdzić, co porabiają czaple, perkozy, mewy, rybitwy i ten błotniak stawowy kołujący nad sygnaturką kościółka św. Marka w Siedlątkowie… Lubię sikory (bogatki i modre) przylatujące po słoninkową daninę na ośnieżonym balkonie, lubię prawie oswojone orzechówki nad Morskim Okiem, lubię zrywające się spod stóp pardwy na wrzosowiskach szkockiej wyspy Skye, lubię jerzyki szalejące wieczorami nad kopułą Brunelleschiego we Florencji, lubię krzyżówki żeglujące po stawkach w osiedlowym parczku Sielanka, lubię dostojne maskonury z ich bajecznymi dziobami na klifach wyspy Hoy w archipelagu Orkadów, lubię remiza w fascynującym gniazdku nad stawem Rydwan, i dzierzbę pilnującą spiżarni na krzaku tarniny pod Haliczem, i wiosenny klangor żurawi nad doliną Bzury, i paradę batalionów na mokradle w Kterach, i wesołego Upupę epopsa, stroszącego pióropusz na strzesze dziadkowej stodoły w Rogóźnie…
Ale tylko lubię i tylko trochę wiem. Zaś to, co o ptakach wie Strycker, przekracza ludzkie pojęcie. Bo to zawodowiec. Zdumiewająco młody, jak na skalę doświadczeń i przemyśleń. Ma tylko 31 lat; kiedy to wszystko zdążył zobaczyć? Dyplom (ochrona środowiska) zrobił na stanowym uniwersytecie Oregonu ledwie 9 lat temu. A już zdążył pomieszkać w… kolonii pingwinów Adeli na antarktycznym przylądku Croziera, tuż przy lodowcu Rossa, bywał też lokatorem gniazdowiska albatrosów na Falklandach, pół roku podglądał w upalnym buszu australijskie chwostki i altanniki, przewędrował 42 kraje na siedmiu kontynentach (w tym samotnie cztery i ćwierć tysiąca kilometrów pacyficznego szlaku z Meksyku na Alaskę…). Wszędzie obserwował ptaki, zaglądał do gniazd, obrączkował, przyczepiał lokalizatory GPS. I liczył… W 2015 roku ustanowił rekord świata w konkurencji dla elity ptasich podglądaczy: 6 042 gatunki ptaków (ponad połowa wszystkich znanych na kuli ziemskiej!) dostrzeżonych (i udokumentowanych) w ciągu roku kalendarzowego. Utrzymuje się z uniwersyteckich grantów i pensji wydawcy amerykańskiego magazynu ornitologicznego „Birding”. No i pisze książki. Na razie ma na koncie trzy, a drugą z nich właśnie możemy podziwiać…
W zasadzie tylko podziwiać, bowiem krytycznie odnieść się do niej nie sposób. Na świecie chyba nie ma nawet stu osób, mogących podjąć dysputę ze Stryckerem na właściwym merytorycznie poziomie. A jeśli są, to na straconej pozycji, albowiem Matka Natura obdarzyła młodzieńca z Oregonu nie tylko zdolnością obserwacji, wyciągania wniosków uogólniających i przenikliwym zmysłem antropomorfizacji. Matka Natura dała mu też niepospolity talent pisarski, wzbogacony antropologiczną, filozoficzną, psychologiczną erudycją – wraz z tą niezbędną odrobiną juwenilnej zuchwałości pewnego siebie profesjonalisty… Noah Strycker w „Rzeczy o ptakach” daje świadectwo, że daru tego nie zwykł marnować. A to przecież tylko książka o ptakach. Które jakie są – każdy widzi (że pozwolimy sobie w tym miejscu sparafrazować i wykorzystać dorobek naszego ukochanego encyklopedysty księdza Benedykta Chmielowskiego – idiotom dla nauki oczywiście…). No, ale Strycker uważa, że „ptaki powiedzą nam wiele o nas samych”. Co po angielsku brzmi dokładnie: „the surprising lives of birds and what they reveal about being human”. I o to właśnie chodzi…
Strycker nie pisze o ptakach „porządnie” – z zachowaniem reguł naukowej dyscypliny. Ani słowa o klasyfikacji, systematyce, taksonomii, biologii rozrodu, biotopach i tym podobnych naukowych wymogach. Strycker zaczyna od ciekawych pytań. Dlaczego milionowe stado szpaków potrafi jednocześnie i błyskawicznie kręcić skomplikowane figury akrobatyczne, a ptaki na siebie nie wpadają? Dlaczego gołębie trafiają do gniazd z wielokilometrowego oddalenia? Czy sępniki różowogłowe widzą, czy czują swą ulubioną padlinę? Czego i jak boi się pingwin? Jak orzechówka zapamiętuje, gdzie zakopała nasiona na zimę? Dlaczego albatrosy kochają nadzwyczaj monogamicznie i raz na całe życie (mają zerowy wskaźnik „rozwodów”), a u bagiennika ostrosternego poziom zdrad małżeńskich w każdym lęgu sięga 95 procent? Dlaczego chwostka koroniasta współpracuje, a koliber walczy z pobratymcami do upadłego? Dlaczego kury dziobią ziarno wedle ściśle określonej hierarchii? Czemu sowa śnieżna objawia żądzę podróżowania co kilka lat? Po co altanniki budują ofiarne ołtarzyki?
Strycker zagłębia się w te poznawcze dylematy, udziela odpowiedzi i dopasowuje ptasi behawior do potencjału gatunku ludzkiego. Czasem nawet pyta, co bo było, gdybyśmy posiedli niektóre ptasie umiejętności i obyczaje. (Nie chodzi o sztukę latania, bo to banalne; chociaż możność zdefekowania z lotu koszącego lub nurkowego prosto w świeżo rozpalony grill sąsiada to kusząca perspektywa…). Wiedza, przenikliwość i erudycja Stryckera czynią jego wywody niezwykle atrakcyjnymi mikrodysertacjami przyrodniczymi; to wręcz eseje z obszaru historii naturalnej, bliskie dorobkowi Darwina, Audubona, Attenborougha czy zgoła Linneusza. A przy tym jak to jest napisane! Zaprawdę talent to prawdziwy. Ale nie żałuję, że oddany sprawie w gruncie rzeczy niszowej i ezoterycznej. Umówmy się, ludzi w swej masie życie ptaków aż tak bardzo nie obchodzi (wyjąwszy może kanarki, papużki, bociany i drób jadalny…). Poza tym, że wszędzie je widać i słychać. A gdy nie widać i nie słychać, natychmiast odczuwamy jakiś dyskomfort, jaskółczy niepokój… Coś bowiem w tych ptakach jest. Ale co? W gruncie rzeczy Strycker na to pytanie wystarczająco nie odpowiada. Trzeba obserwować dalej… Czego wszystkim życzę. Ba, wręcz domagam się!
Tomasz Sas
(22 04 2017)
PS. Przy okazji dygresja malutka taka… Zwróćcie uwagę na fantazję leksykalną; zgodnie bowiem z regułami nazewniczymi (pewnie narzucanymi przez jakieś uczone a tajne komitety akademii nauk…) ptaki egzotyczne z innych kontynentów maja przydzielone polskie nazwy – niektóre o niepospolitej urodzie. Taki na przykład dzięciur różowobrzuchy, rudaczek szerokosterny, szmaragdzik brązowosterny, kusogorzyk miotlasty, modrowronek zaroślowy, chwostka szafirowa, torpedówka falklandzka, skalinek wielki…
Czysta poezja, nieprawdaż? Słyszycie ten chichot poważnych skądinąd uczonych, tworzących komisyjnie katalog takich nazw? (TS)
Brak komentarzy