Końce światów

22 czerwca 2025

Ziemowit Szczerek 
Końce światów
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025

Rekomendacja: 2/7
Ocena okładki: 3/5

Końca świata nie ma i nie będzie…

Kąt globu, w którym aktualnie przebywamy, Matce Naturze udał się – ale nienadzwyczajnie… Zresztą popatrzcie sami: góry co do zasady mniejsze niż gdzie indziej, rzeki też nie za bardzo – poza Dnieprem i Dunajem karłowate jakieś, lasy rachityczne, pola nudne, miasta kurduplowate o urodzie umiarkowanej, ludzie – no cóż: kartofel, rzepa, burak i baranica, czasem rakija… Co do kolorów i zapachów – sami wiecie, jak jest. Bury świat, pierdzący ustawicznie, napruty, zarzygany i szmaciany. Mocz, bimber, benzynowe spaliny, papierosowy dym, stosy post- cywilizacyjnych śmieci, błoto i „chemia prosto z Niemiec”. Tak się to poskładało. Nic na to nie poradzimy. Taki mamy klimat…

Taki mniej więcej wielokąt – Mittel-und-Ost-Europe – paroma liniami prostymi i krzywymi da się narysować, wyznaczając obszar penetracji. Od jeziora Onega do jeziora Sewan. Od prawdziwego początku Azji na przejściu granicznym Kapitan Andreevo do Tirany, ale łukiem przez Macedonię i Grecję. Od Tirany do Sopronu. Od Hollabrünn do Chebu. Od Chebu przez Świnoujście do Królewca. A w Królewcu – jak cudem dojedziecie – możecie sobie na koniec z deprechy w tytę strzelić. Mniej więcej tyle. Chandra Unyńska w mordobijskim powiecie.

Nie ulega wątpliwości, że takie terytoria lubią ambitni reporterzy, kultywujący styl gonzo i wszelką uwielbiający tandetę – natomiast mniej chętni do pracy, gdy strzelają prawdziwą amunicją (choć uczciwie przyznać wypada, że niektórzy znają się dobrze z hełmami i kamizelkami). Oni w zamian uprawiają turpizm, a po naszemu: kult brzydoty. Turpizm i gonzo, gonzo i turpizm – „nierozłączne siostry dwie”… Syjamskie bez mała. Bo świat jakoś łatwiej się opisuje, gdy brzydki jest w kwestii formy i treści – a do tego zastosuje się pikarejską dezynwolturę pisemnej relacji. A w tej dziedzinie Ziemowit Szczerek jest mistrzem…

Każdy, kto czytał jego arcydzielną zaiste „Siódemkę”, wie, co mam na myśli. Osią koncepcji narracyjnej Szczerka jest droga – a może raczej podróż jako kompulsywny mus przesuwania się z miejsca na miejsce – z szeroko zamkniętymi oczyma, „widzącymi” tylko zaprogramowane komponenty rzeczywistości, czyli syf, kiłę i mogiłę (plus monumentalne wypryski choroby zwanej szyldozą). Nieuleczalna beznadzieja… „Końce światów” to taki właśnie klasyczny reportaż z drogi, tyle że nie jednym ciurkiem odbyty i zapisany. Ta składanina powstała przez lata – sfastrygowana z przypadków, resztek, odpadków i zapomnianych niegdyś pomysłów. I dobrze – nie jest bowiem w ludzkiej mocy przebyć taką drogę w sposób planowy i jedną porządkującą myślą napędzany. Sam pomysł jawi się jako wystarczająco chory, a jego wykonanie zgoła niemożliwe. Nie tylko z powodów logistycznych, ale przede wszystkim psychologicznych. Nieustanne obcowanie z brzydotą świata (ba – aktywne poszukiwanie tejże) to zajęcie dla tęgiego psycho- i socjopaty. Normals wyłoży się na pierwszym zakręcie.

I dobrze… Skoro świat jest ciekaw, jak wyglądają jego końce, niech wysyła w drogę tropicieli przygotowanych merytorycznie, fizjologicznie i mentalnie. A do tego takich, którzy nie będą sobie rościć pretensji do odszkodowania, w razie gdyby misja się nie powiodła. A poza tym wysłannicy owi winni być nielicho utalentowani sami z siebie. Reporterskiego pisania nauczyć się bowiem nie sposób. Ziemowit Szczerek talentu zaś ma w nadmiarze i w różnych gatunkach – jest-ci on bowiem nie tylko dobrym reporterem, ale i całkiem udanym prozaikiem, czyli posiadaczem fabularnej wyobraźni. To – plus bogaty wokabularz i naturalna skłonność do kunsztownej, wieloznacznej metafory – czyni z niego idealnego wędrownego reportera, ulubieńca wydawców – dostarczającego bowiem krwistego towaru, dobrze sprzedającego się wśród potrzebującej wciąż nowych podniet gawiedzi, która nie jest skłonna do ryzykownej penetracji końców światów na własną rękę.

Nie da się ukryć, że jako naród jesteśmy wyposażeni w zbiorowe ego nadnaturalnych rozmiarów. Godnościowo nadęte jak purchawa, przemądrzałe, skore do bitki oraz nawalone jak messerschmitt – i oczywiście katolickie do szpiku kości. Oczywiści nie jest to tylko polska przypadłość – inne narody też tak mają. Dochodzi zatem do kolizji międzyplemiennych. Obserwacja tych zderzeń to jeden z zabawniejszych momentów naszej monotonnej egzystencji; chyba że nas wciągnie bezpośrednio, a wtedy ratuj się, kto może… Ale gdy zachowasz dystans, to oglądanie behawioru Polaków – poza limesem naturalnego występowania gatunku i w tzw. destynacjach zbiorowych (a w zasadzie stadnych) – jest zawsze źródłem nieustannej uciechy, aczkolwiek czasami zmierzającej ku abominacji, zawstydzeniu, wściekłości i wyparciu w końcu. Lecz w zasadzie to temat na osobne opowiadanie; godzi się tylko zauważyć przy okazji, że Szczerek jest całkowicie (no, prawie) wolny od obciążeń tego rodzaju. Zatem jego osobiste idiosynkrazje przeważnie nie zakłócają zapisu reporterskiej materii (no, może poza uczuleniem na szyldozę).

I dobrze – studiowanie zapisków pana Ziemowita jest nad wyraz satysfakcjonujące, gdy zna się założenie, iż rzeczony w granicach rozsądku nie konfabuluje, nie skleja, nie nadpisuje, nie uprawia narracji baśniowej i nie korzysta z młynów wyobraźni. To znaczy bądźmy szczerzy – ta książka sama w sobie jest kontaminacją – z wielu dróg, z różnych czasów, miejsc i ludzi rozmaitych. To odpowiedź na wołanie rynku informacji – wołanie inspirowane potrzebą zasięgnięcia wiedzy o stanie spraw w naszym najbliższym otoczeniu – od Armenii, Karabachu i Gruzji począwszy, po Czeski Krumlov, Medzilaborce i Królewiec. Nie jest to potrzeba pierwszej kolejności zaspokajania; co to, to nie – nie przesadzajmy. Ale chcemy wiedzieć, co się tam dzieje – w tej sytuacji ontologicznej książka Szczerka jest w sam raz. A że autor zarobi sobie po raz wtóry na już zebranym materiale? A cóż to komu szkodzi? Nic w tym złego nie ma. Liczy się bowiem jakość – a w tej kwestii nie mam zarzutów. Poza tym zawsze dobrze jest wiedzieć, jak się sprawy mają w Mitylenie na wyspie Lesbos, w Broumovie i Suchumi, w Agdamie i Lądku-Zdroju, w Chersoniu i Świnoujściu.

Wędrówki Szczerka – pozornie bez ładu i składu – mają jeden cel ukryty: dowieść, że w granicach, zakreślonych prowizorycznym cyrklem autorskiej wyobraźni, wszystko po staremu i wszędzie tak samo. Innymi słowy: Wschód mentalną, naśladowczą prowincją Zachodu jest i nic na razie nie da się z tym zrobić. Zresztą po co? To tylko kwestia czasu – żadne sztuczne inkorporacje ani akceleracje nie zmienią naturalnej ewolucji wydarzeń. Masowa homogenizacja terytoriów między Lizboną a Charkowem to proces wielodekadowy; przyspieszyć tę akcję może jedynie poczucie narastającej realności rosyjskiego zagrożenia – jak to się dzieje teraz. Ale to też nie na pewno… Sam Szczerek chciałby przyspieszenia, ale chyba nie za taką cenę.

Umówmy się zatem – gdzieś tam są granice (nie zawsze wyryte w pejzażu – z zasiekami drutów i checkpointami), miejsca, gdzie zaczynają się robiące różnicę odmienności, czyli konwencjonalne końce naszych światów (znam pewnego radykała, który twierdzi, że Azja zaczyna się za Wałem Miedzeszyńskim…). Z tym, że bardziej tkwią w imaginacji, niż w terenie. Gdzieś są miejsca, w których bardziej się czujemy u siebie, niż gdzieś indziej. Ale to nie znaczy, że nawiedzając je, dotykamy definitywnego końca naszego świata. Za horyzontem też coś jest, warte uwagi ze wszech miar, nawet gdy czujemy się tam intruzami, najeźdźcami lub tylko niechcianymi gośćmi. Istotna chyba jest zmiana nastawienia – pozbycie się poczucia wyższości, potrzeby dominacji, nieproszonego „doradztwa” (nawet w dobrej wierze). Nasze peryferie to też ich peryferie; końców świata – nawet tych wyobrażonych – lepiej nie przesuwać po mapach kombinacyjnymi pochodami konika szachowego.

Ale poza wszystkim zauważam ze smutkiem i zniecierpliwieniem, że poetyka gonzo wędrówek Szczerka zaczyna mnie już pomału nudzić. No bo ile można ekscytować się soczystymi opisami sanitarno-higienicznych obyczajów Bułgarów albo paralelnym spisem różnic dostrzegalnych gołym okiem po obu brzegach Łużyckiej Nysy? Ja już tego nie chwytam – tedy zalecam lekturę „Końców światów” warunkowo i tylko niezmęczonym…

Tomasz Sas
(22 06 2025)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *