Powrót do Reims

4 października 2024

Didier Eribon 


Powrót do Reims
Przełożyła Maryna Ochab
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019

Rekomendacja: 5/7
Ocena okładki: 3/5

Wycieczka z biletem powrotnym?

Nie ruszyłem się z miejsca urodzenia, nie porzuciłem swojej klasy, nie aspirowałem wyżej (cokolwiek to znaczy), nie chciałem więcej; tylko światopogląd ulepiłem sobie sam… Innymi słowy: kontynuuję. Z socjologicznego puntu widzenia chyba jestem w mniejszości. A symboliczna, nabrzmiała znaczeniami figura „powrotu” jest mi całkowicie obca. Bo nigdzie i właściwie w żadnym sensie się nie oddalałem. Ale nie znaczy to, że lekturę Eribona mógłbym sobie darować. Bo zawsze dobrze jest zobaczyć, co mądrego i kształcącego (albo złego i deprymującego – zależy od istoty materii i punktu widzenia) przytrafiło się innym…

Idzie tu bowiem nie tyle o geografię, co o drugi aspekt „powrotu” (a ten akurat jest możliwy bez zmiany współrzędnych, bez miany miejsca pobytu) – czyli wędrówkę z klasy do klasy i z powrotem. Tylko że nie jest to powrót w sensie ścisłym. Wyjście z jednej klasy i wejście do innej to droga jednokierunkowa, a sam proces – nieodwracalny. Więc nie powrót, tylko odwiedziny – parudniowa wycieczka, kurtuazyjny gest sentymentalny, czasem połączony oczywiście z refleksją poznawczą, choć częściej bywa to tylko egoistyczna, narcystyczna manifestacja, współgrająca z łapczywą, publiczną (czyli za okazaniem…) konsumpcją owoców sukcesu. Naukowcy, pisarze, dziennikarze, luminarze medycyny i w ogóle tak zwani celebryci często stają się beneficjentami-ofiarami (jednocześnie – ma się rozumieć) symbolicznej figury „odwiedzin”. A księgi, opisujące kulturowy tudzież intymny szok tych „odwiedzin”, układają się w setne szeregi. Ba, tysiące socjologów wręcz żywią się na potęgę taką swoistą „grą w klasy”.

Idzie zatem o zjawisko tzw. wysferzenia, czyli opuszczenia (z różnych powodów)swojej klasy społecznej, właściwej z racji urodzenia. Eribon miał ważne powody, by się wysferzyć i przyłożył się do zamiaru na serio – podobnie jak tysiące młodzieńców i panienek z jego klasy. Podczas gdy równocześnie inne tysiące młodzieńców i panienek z tejże samej klasy (dodajmy, że robotniczej) zamiaru takiego nie miały (chyba że w skrytych marzeniach, jałowych w sensie sprawczym i zapewne fantasmagoryjnych). Czy między tymi grupami istniał jakiś konflikt interesów na większą skalę, konflikt grupowy, ufundowany na podobieństwie losów? Chyba nie. Ale to przecież nie wyklucza konfliktów indywidualnych, w obrębie rodzin i innych małych wspólnot – rówieśniczych, sąsiedzkich, parafialnych i nie tylko. Wychodźcy z klasy popadają w konflikty z tymi, którzy zostają – oczywiście nie wszędzie i nie zawsze. Ale te konflikty, które się ujawniają, gromadzą się w dwóch łożyskach emocjonalnych. Pierwsze to „ściąganie w dół” – pod hasłem: nikt, kto z nas, ponad nas wywyższać się nie będzie; w trybach tego konfliktu dochodzi do rozmaitych ekscesów jak ośmieszanie, poniżanie, denuncjacje, a nawet akty przemocy fizycznej. Drugie łożysko emocjonalne konfliktu klasy ze swymi odszczepieńcami to odrzucenie, zapomnienie, banicja z zatarciem wspólnych więzów, relegacja z pamięci, wygumkowanie tak dokładne i uporczywe, że aż robią się dziury…

Nie muszę dodawać, że to odrzucenie działa po obu stronach – wychodźcy i „trzonowcy” nawzajem o sobie zapominają, wykreślają z pamięci. Pierwsi robią to dla domniemanych zasług (u nowych współplemieńców), drudzy – z zemsty. Eribon zafundował sobie wycieczkę krajoznawczą (z kupnem biletu powrotnego – ma się rozumieć), by zbadać, jak to jest być świadomym wychodźcą z jednej strony, a z drugiej – by zbadać, co o tej podróży transferowej myślą po obu stronach, czyli co myślą żegnający i witający, jeśli w ogóle cokolwiek myślą. Innymi słowy: poddał rzeczowemu badaniu socjologicznemu swą niegdysiejszą (wtedy zapewne bardziej spontaniczną, intuicyjną…) decyzję „migracyjną” oraz dzisiejsze tamtego wyboru konsekwencje.

Ucieczka Eribona z Reims nie była aktem jednorazowym, była to akcja długotrwała, rozłożona na raty, o niesprecyzowanej mechanice. Ucieczka Eribona z Reims miała podłoże wieloczynnikowe. Z jednej strony chłopak zapragnął poznawać, wiedzę chłonąć, świat zrozumieć. Jego dziecięce i młodzieńcze deficyty edukacji, konfrontowane z rozległymi możliwościami niektórych rówieśników (wyniesionymi z domu – ot tak, od niechcenia…) wywoływały w nim palące uczucie wstydu, kompromitacji i poczucie niższości. A to dobry bodziec do ucieczki ku anonimowemu światu nieskończonych możliwości rozwoju osobistego, w żaden sposób przez nikogo nie kwestionowanych, zwłaszcza z pobudek klasowych. Z drugiej strony opresja rodziny – fizyczna i psychiczna (typu: pijący i bijący przemocowy ojciec, krytyczna matka, konkurujące rodzeństwo), bez aspiracji i woli zmiany swego statusu. Z trzeciej zaś strony – bolesny i całkowicie nieusuwalny konflikt (wewnątrz rodziny, w najbliższym otoczeniu, w społeczności lokalnej) na tle orientacji seksualnej. Bodajże to właśnie homoseksualizm Eribona był „tym mocniejszym” impulsem, by udać się w drogę…

W drogę, na końcu której usytuowała się profesura uniwersytecka ze sporym dorobkiem naukowym i rozpoznawalnością po obu stronach Atlantyku, a poza tym stabilna kariera, wygodna egzystencja i zabezpieczona przyszłość. A więc wszystkie te przymioty, które (nie wypowiadając opinii na głos) wielce sobie ceniło rodzinne, klasowe środowisko macierzyste Eribona. No i zarazem wszystko to, czego nigdy nie osiągnąłby, gdyby pozostał na miejscu jako, powiedzmy, na przykład nauczyciel (którym i tak nigdy by nie został ze względu na ujawniony homoseksualizm) czy sprzedawca samochodów, jak jeden z jego braci. Eribon podjął decyzję pod wpływem narastającego ciśnienia emocji, nie wiedząc, jak to się skończy, nie umiejąc racjonalnie przewidzieć, co uda mu się osiągnąć. Zaryzykował, ale w towarzystwie intuicyjnie skalkulowanej determinacji. Oszacował, na ile poświęceń go stać, jak wielkie są jego osobiste zapasy egzystencjalnych marzeń i możliwości. Oszacował – to słowo wydaje się kluczowe. I rachunek mu się zgodził, mimo zbyt wielu niewiadomych.

Więc po cholerę wracał do Reims? Nawet jeśli sam „powrót” był aktem bardziej symbolicznym niż fizycznym. Wrócił, by rozwiązać zagadkę, ale wrócił z kurtuazyjną wizytą, bez mała z wycieczką. Jaką zagadkę miał na myśli – no cóż, fundamentalną – jak mu się to wszystko udało? Gdy wracał, a właściwie wpadał w odwiedziny, mógł już czuć się bezpiecznie. Nie zagrażała mu rodzina, w sąsiedztwie na proletariackim przedmieściu i w mieszczańskim, prawicowym mieście mógł się już nie bać; ludzie z dawnych lat i tak go nie poznawali albo kojarzyli słabo, nie miał długów ani innych zobowiązań. Ale miał ambicje badawcze; przede wszystkim chciał zrozumieć i zdefiniować samego siebie. No i przy okazji zorientować się w dynamice zmian społecznych – awansów i degradacji, ewolucji wyborów politycznych, przebiegunowaniu afiliacji ideowych swego środowiska klasowego.

Zwłaszcza to ostatnie wydawało się (z socjologicznego punktu widzenia) osobliwe tudzież interesujące. Gdy sposobił się do porzucenia Reims, był-ci Eribon anarchizującym i radykalnym trockistą, a jego rozmaici bliscy (na ogół przecież proletariusze) byli komunistami wprost lub wyborczymi klientami lewicy. Po latach okazało się, że ci sami ludzie, na takim samym poziomie tożsamości klasowej, czyli wciąż robotnicy, tylko nieco już zamożniejsi – głosują gremialnie na Front Narodowy (niektórzy bez entuzjazmu, „przez rozum” – jak sami mawiają…). Eribon, biedaczysko, szuka racjonalnego powodu tej wolty, trzymając się paradygmatów ideologicznych tożsamości klasowej – i wychodzi mu niezbicie, że powodem przebiegunowania jest zdrada elit i utrata zaufania do takowych. To fakt – elity socjalistów i komunistów oderwały się od swej klienteli i nie spełniły jej oczekiwań. Na opuszczonym terytorium ulokowali się populistyczni iluzjoniści, obiecujący nie tylko życie bogate, łatwe i przyjemne – z poszanowaniem godności, ale i całkowitą wymianę skompromitowanych elit na „nasze elity”. W ten prosty sposób ty, ty i ty – bez nijakiego wysiłku intelektualnego z waszej strony – zajmiecie te pałace, apartamenty, hotele, kasyna, restauracje, uniwersyteckie katedry, redakcje, studia filmowe i telewizyjne.

Eribon trzymał się w ryzach ideowego i umysłowego porządku, nie bacząc na to, jak bardzo ostatnio zmieniła się świadomość klasowa proletariatu. Jeszcze w dwudziestym wieku ekonomiczne tudzież tożsamościowe rudymenty poczucia odrębności i wspólnoty interesów pozwalały z sukcesem prowadzić na przykład akcje strajkowe – a teraz? Korzenie rosną za płytko, a życie publiczne nawiguje w kierunku nieustannego show, gdzie magiczne sztuczki, złudzenia optyczne i hipnotyczne sugestie politycznych prestidigitatorów idą o lepsze z wrzaskami i wyzwiskami standuperów. Polityka staje się burleskowym variete, a szum piór w tyłkach girlasek odbiera resztki rozumu klikającej publiczności. Wygrywa ten, kto ma pod ręką więcej większych piór w większych dupach – panie Eribon – i nie zawaha się ich użyć. Znaczy, że Front Narodowy ma więcej czegoś, czego inni nie mają, a publiczność nie ogarnia.

To jednak nie staje się głównym tematem opowieści Eribona. Paradoksalnie – tematem tym staje się (z woli poniekąd samego autora) nostalgia. Profesor, zauważywszy że jego spójna i klarowna wizja świata przedstawionego naukowo zmierza w nieco inną stronę, niż wskazują testy zgodności z rzeczywistością, miast udoskonalić analizę i powziąć nowe paradygmaty, kieruje się ku nieuregulowanym ogrodom nostalgii. Gromadzi i kataloguje stare impresje, wyblakłe obrazki wydobyte z pamięci, niejasne, niedobitne przekazy oraz „mniejszościowe” idiosynkrazje. Może coś z tego powstanie – może nie. Ale chyba wypadałoby jakoś zgrabniej zakończyć tę wycieczkę do Reims, nieprawdaż?

Tomasz Sas
(04 10 2024)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *