Charles Bukowski
O piciu
Przełożyli Krzysztof Obłucki, Marek Fedyszak, Piotr Madej, Lesław Ludwig, Jacek Lachowski, Michał Przybysz, Robert Sudół, Jan Krzysztof Kelus, Leszek Engelking, Michał Kłobukowski, Teresa Tyszowiecka-Tarkowska
Wydawnictwo Noir
sur Blanc, Warszawa 2020
Rekomendacja: 4/7
Ocena okładki: 3/5
Życie umiera z pragnienia
Panie i Panowie – tego nie da się przeczytać zupełnie na sucho… Zaleca się odrobinę winka lub szklaneczkę whisky – tak na dwa palce – jako konieczne uzupełnienie lektury. Pijący normalnie – czyli niewiele w celach rozrywkowych, w okolicznościach towarzyskich lub „dla zdrowotności” – którzy nie wpadli jeszcze (obiektywnie!) w szpony nałogu, mogą czytać Bukowskiego bez obaw, a nawet powinni. Bo te teksty mają właściwości profetyczne… Alkoholicy – osobliwie zaś ci, który nie wiedzą albo nie wierzą, że nimi są – mogą się oddać czytaniu ze zrozumieniem. Mają bowiem odpowiedni podkład ideowy tudzież emocjonalny i wszystkie potrzebne narzędzia, by przepracować teksty Bukowskiego poprzez swoją własną alkoholową eksperiencję.
Abstynenci zaś… No cóż, nie jest ich zbyt wielu, by na serio martwić się ich samopoczuciem podczas ewentualnej lektury Bukowskiego. W każdym razie abstynenci o silniejszej kompleksji moralnej po tej lekturze na pewno utwierdzą się w postanowieniu, by z alkoholem w jakiejkolwiek postaci nie mieć nic wspólnego. Natomiast moralnie słabsi i chwiejni doznać mogą zwątpienia. Jak to – to my się tu umartwiamy, w imię wyższych racji odmawiając sobie wińska, wódy i piwa, a ten skurwiel ponury chlał od lat codziennie i dużo, codziennie do utraty przytomności, miał zdiagnozowane ciężkie uzależnienie, nerki i wątrobę czort znajet w jakim stanie – a mimo to odniósł niekwestionowany sukces literacki, lekarze oceniali jego stan ogólny jako dobry, przeżył 74 lata i odszedł na białaczkę. Pił codziennie i pisał codziennie (czasem po kilkanaście stron prozy) – powieści, opowiadania, wiersze, felietony do gazet, drobne zapiski; prowadził też obfitą korespondencję. Jakim cudem?
To pełne gniewu i zwątpienia pytanie, rzucane w przestrzeń przez słabiej obdarzonych przez naturę abstynentów, nie znajduje godziwej i rzetelnej odpowiedzi. Matka Natura ma swoje tajemnice, a jedną z nich jest niewątpliwie reguła niesprawiedliwego gospodarowania talentami. Jedni dostają, drudzy – nie. I od decyzji Matki Natury nie ma odwołania… Nie ma też sposobów ominięcia werdyktu – ani ciężka praca, ani urok osobisty, ani występek w typie plagiatu czy kradzieży tożsamości. No nic dosłownie talentu nie zastąpi.
A fenomen Bukowskiego nie znajduje racjonalnego wytłumaczenia. Ten urodzony w 1920 roku w Andernach (nieduże miasteczko nad Renem, niedaleko Koblencji) syn Niemki i amerykańskiego żołnierza (zresztą syna emigranta z Niemiec, zniemczonego zupełnie – poza nazwiskiem – Polaka z zaboru pruskiego), służącego w siłach okupacyjnych Ententy w Nadrenii po traktacie wersalskim, po ustaniu ojcowskiego kontraktu w US Army znalazł się w rodzicami w Kalifornii i zapowiadał się na obiecującego amerykańskiego młodzieńca z perspektywami. Ale po dwóch latach studiowania dziennikarstwa w Los Angeles rzucił uniwersytet i rozpoczął żywot luzaka. Zarabiał przygodnie, włóczył się po barach i pił tęgo, spektakularnie, grał na wyścigach i znów pił, wdawał się w bijatyki nieustannie. I tak przez pół wieku (no, bądźmy sprawiedliwi – w tym czasie przez dwanaście lat był poważnym urzędnikiem federalnym – listonoszem mianowicie…). Może to cząstka tych słowiańskich, polskich genów przygotowała go na spotkanie z alkoholem, pozbawiając zarazem odpowiedzialności i instynktu samozachowawczego? Nie wiem. Wiem tylko, że genetyczne wyposażenie uczyniło z Bukowskiego wielkiego pisarza, guru pokolenia bitników, twórcę tak dalece niekonwencjonalnego, jak tylko można to znieść…
Bukowski napisał i wydał w życiu sporo: sześć powieści, piętnaście zbiorów opowiadań, czterdzieści jeden tomów wierszy; siedem jego tekstów sfilmowano, ale tylko jeden – „Ćma barowa” z 1987 roku z Mickeyem Rourke w głównej roli – na podstawie oryginalnego, napisanego specjalnie dla kina scenariusza; reszta to adaptacje tekstów Bukowskiego, przeważnie bez jego udziału… Ale tomu zatytułowanego „O piciu” nie napisał. To znaczy nie – napisał każde zawarte w nim słowo, ale sam książki z nich nie złożył. To wdowa po nim Linda Lee Bukowski (z domu Beighie) – właścicielka praw, kustoszka pamięci i strażniczka wizerunku wynajęła fachowców, którzy regularnie klecą tomik z cytatów, wierszy, fragmentów epistolarnych – z cyklu „co Bukowski myślał i napisał o…” Tak można lata całe, bo przecież myślał o prawie wszystkim (no, o Normanie Mailerze nie myślał). W ten sposób, metodą „wytnij i wklej” powstały już tomy o tym, co Bukowski pisał o kotach, o kobietach, o pisaniu jako takim (z tym, że paradoksalnie więcej w nim tekstów o wyłudzaniu zaliczek i zdobywaniu honorariów, niż o samym procesie twórczym)…
O piciu powstał tom sążnisty, obfity, fundamentalny i gruntownie definitywny, rozstrzygający – o tym bowiem przedmiocie Bukowski wiedział wszystko. I nie był to powierzchowny bełkot skacowanego, rozwibrowanego alkoholika, jeno uporządkowana wiedza teoretyczna, wzbogacona licznymi obserwacjami praktycznymi, dykteryjkami i zaskakująco trzeźwymi aforyzmami tudzież sentencjami okolicznościowymi. Innymi słowy: czytając „O piciu”, czytacie teksty profesjonalisty, głębokiego znawcy przedmiotu. W barach i policyjnych wytrzeźwiałkach między Atlantykiem a Pacyfikiem znajdziecie tysiące praktykujących, prawdziwych ciem barowych, których doświadczenia i osiągnięcia mogłyby przyćmić dorobek mistrzów Starego Kontynentu (maybe except Russians – example Wieniczka Jerofiejew…), ale nikt tak jak Bukowski nie potrafił jednocześnie chlać i o tym pisać.
„bycie pijanym przy maszynie do pisania przebija bycie z którąkolwiek kobietą jaką widziałem lub poznałem” – w tym cytacie z wiersza nazwanego krótko i wieloznacznie „to” zawiera się istota funkcjonowania Bukowskiego w literaturze. Naprawdę tylko z maszyną do pisania łączył go całożyciowy intymny stosunek, pozbawiony podtekstu alkoholowego; maszyna do pisania bowiem potrafi wiele, ale pić nie potrafi. Wystarczy, że on to robił za ich dwoje. Pił i pisał, pisał i pił. Z czasem dostrzegł i opisał prawidłowość prozatorsko-poetycką. Przy samej whisky mianowicie pisało mu się raźno i rześko, ale docierał do trzech – czterech stron i koniec. Kiedy pił piwo z whiskey (najtańszym burbonem), docierał do godziny pisania. Ale w przypadku używania wina (dwie flaszki, czyli półtora litra to minimum) potrafił pisać trzy, cztery godziny. Pił czerwone wytrawne kalifornijskie sikacze, ale gdy jego sytuacja finansowa się ustabilizowała, przeszedł na białe, najchętniej reńskie rieslingi i mozelskie (magiczny wpływ krainy urodzenia?). I to paliwo pisarskiej weny satysfakcjonowało go najdoskonalej… A piwo? Jego zdaniem – zakłócało koncentrację… A poza tym amerykańskie piwa to szczyny (z tą akurat opinią zgadzam się w zupełności); Bukowski wolał wydać pół dolara więcej na niemieckie piwa – te już były lepsze jako stymulator procesu twórczego… Ale zdarzało mu się (rzadko!) pisać na trzeźwo – i zauważył, że teksty „na sucho” nie różnią się niczym od tekstów „pod wpływem”. Więc po co się umartwiać i katować niepiciem, skoro picie o wiele jest przyjemniejsze?
Charles Bukowski (jeśli czytacie go uważnie i bez uprzedzeń, a do tego ze szklaneczką czegoś mocniejszego w ręku) był mądrym i przenikliwym facetem, jak nikt przed nim i po nim skoncentrowanym na ludzkiej ułomności, słabości, skłonności do upadków, do ulegania pokusom (wóda, seks, awantura, paradoks – niekoniecznie w tej kolejności). Był w tym najbardziej ludzki, do szpiku kości. Oczywiście znam hipotezę pewnego teoretyka literatury, że Bukowski to upostaciowione rozwiązanie dylematu miliona (co tam miliona – miliarda!) pijanych małp posadzonych przy klawiaturach maszyn do pisania; w końcu któraś wystuka „Eneidę”. Albo „O powstawaniu gatunków”. Albo „Dzieci z Bullerbyn”. Albo „Z szynką raz!”. Ale to bzdura. Nie ma, nie było i nie będzie małpy, która potrafiłaby zauważyć, że życie umiera z pragnienia…
Tomasz Sas
(16 09 2020)
Brak komentarzy