Arnaldur Indriđason
Ciemna rzeka
Przełożył: Jacek Godek
Grupa Wydawnicza Foksal – Wydawnictwo WAB, Warszawa 2017
Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 2/5
Za zimno, za ciemno, za daleko – ale makabra ma się dobrze…
Wielka wyspa północnoatlantycka (formalnie skądinąd europejska), zimna (tuż pod kołem podbiegunowym), lodowato-wulkaniczna, górzysta, pusta w zasadzie (nieco ponad 3 osoby na kilometr kwadratowy skał, piargów, mszarów, lodowców i pozostałości erupcji lawy, a w sumie niespełna 350 tysięcy głów – tyle co połowa mojego miasta; zresztą druga co do wielkości grupa etniczna to Polacy…) – to z jednej strony raj dla poszukiwaczy izolacji, świętego spokoju i jakiej takiej prosperity, z drugiej: idealny plener dla dewiacji, osobliwości, poczucia zmowy, osaczenia i w końcu dla zbrodni. Jeżeli nie rzeczywistej (wskaźniki przestępczości są tam nader niskie, wyjąwszy może rozróby po pijaku) – to wykreowanej. Cieszy się bowiem Islandia (to o nią chodzi) – nie wiadomo, czy zasłużenie – liczną i sprawną nadreprezentacją pisarzy kryminalnych płci obojga, bez umiaru wykorzystujących sprzyjające zbrodniczym intrygom posępne, surowe – acz swoiście piękne, majestatyczne okoliczności przyrody, klimatu i innych imponderabiliów. Nawet kuchni… Spróbujcie zjeść zupę z rekina, zapiekankę z suszonej ryby, jajko mewy usmażone w gejzerze albo gotowany barani łeb, a gwarantuję, że obudzą się w każdym z was mordercze instynkty. Sama zatem Matka Natura zadbała o stworzenie takiej enklawy ekscytującej niesamowitości. Grzechem byłoby nie skorzystać. Wystarczy, że zapamiętacie dwa nazwiska (trochę trudne…): Yrsa Sigurdardottir i Arnaldur Indriđason. Ta para w niczym nie jest gorsza od szwedzko-norweskiej czołówki. A czy to jest nadreprezentacja? Naturalnie. Przecież zachowując statystyczne proporcje, w moim mieście rodzinnym musiałoby mieszkać i tworzyć czworo uznanych, wydawanych i tłumaczonych, popularnych w świecie autorów kryminalnych i jeszcze ośmiu albo dziesięciu średnich, tymczasem nie ma ani jednego. Bo taki Sapkowski robi jednak w innej branży…
A na Islandii urodzaj… Widocznie subpolarny klimat sprzyja talentom. Taki Indriđason ma na koncie piętnaście powieści, z czego trzynaście (dopiero siedem przetłumaczono na polski) to cykl o reykjavickich policjantach, z których troje: Erlendur, Sigurdur Oli i Elinborg – są głównymi postaciami. W „Ciemnej rzece” pierwszoplanowa rola przypadła Elinborg – nieskomplikowanej, prostolinijnej babie (geologowi z zawodu) z niespecjalnie wyróżniającym się przebiegiem służby, z trojgiem dzieci, drugim mężem (właściwie partnerem; ślubu nie mają), i prywatną pasją kulinarną (wydała nawet książkę kucharską i pisze drugą…). Na szczęście dla policji Elinborg jest upierdliwa, drobiazgowa, ma intuicję i zdolność kojarzenia (nie w nadmiarze, skądże…). Na tyle, by w islandzkich siłach porządku i bezpieczeństwa utrzymać się w środku stawki.
Elinborg tym razem miała pecha: tak się złożyło, że przyjęła zgłoszenie o znalezieniu zwłok… Trzydziestolatka z poderżniętym fachowo gardłem, który w kieszeni i w przełyku miał… rohypnol – pigułkę gwałtu. Ale przecież sam sobie go nie zaaplikował, by ułatwić robotę zabójcy… Z zebranych o ofierze danych wyłonił się nieciekawy portret żyjącego samotnie montera telefonicznego, potencjalnego sprawcy kilku gwałtów randkowych z użyciem wspomnianego rohypnolu. Ale kto go tak urządził? Jedna z ofiar, może jej krewny, może mniej fartowny koleś z grona jemu podobnych, może handlarz prochami?
Zadanie w sam raz dla ambitnej, dokładnej i twardo chodzącej po ziemi (po lodzie pewnie też…) policjantki, Jakby mniej przejmującej się proceduralnymi konwenansami – bardziej zaś tym, co należy odkryć. Więc toczy się śledztwo precyzyjnie, niespiesznie, aczkolwiek na szczęście niezupełnie rutynowo i nie po najmniejszej linii oporu. Co to, to nie: Elinborg po prostu zanadto jest ciekawa, by ulegać regulaminowemu wzorcowi policyjnej roboty. Ba, ona nawet potrafi zaimprowizować i poeksperymentować (aczkolwiek niechętnie…) – zupełnie jak zwykła to czynić w ukochanej kuchni… Tylko w obszarze pedagogiki nie jest pewna swych metod, gdy odkrywa, że starszy syn prowadzi po kryjomu… antyrodzinnego, buntowniczego bloga i ma wobec mamy szereg poważnych zastrzeżeń, by nie rzec: pretensji… Z przestępcami Elinborg radzi sobie o niebo lepiej, toteż los zabójcy wrednego, zboczonego psychola Runolfura wydaje się przesądzony. Choć w zasadzie stołeczna społeczność winna mu być wdzięczność (kimkolwiek jest i jakiekolwiek były jego motywy…) za uprzątnięcie śmiecia bez kosztownego procesu – zwłaszcza populacja młodych samotnych pań, lubiących zaglądać do barów wieczorową porą.
Śledztwo zatem toczy się i rozwija regulaminowo, a gdy napotyka zbyt oczywistą oczywistość, to znaczy łatwe rozwiązanie, arcypoprawna Elinborg postanawia nie ulegać złudzeniu prostych konkluzji. Wyostrza widzenie, szuka subtelnych nieregularności, sonduje drugie dno, nawet kucharski węch wprowadza do akcji. Akcji, której (pomni na przyrzeczenie, by intrygi kryminalnej nawet pod groźbą tortur nie zdradzać…) niuansów, perturbacji i zakończenia nie ujawnimy, by nikomu nie psuć zabawy samodzielnego podążania ramię w ramię z autorem. A jak się komu uda to i szybciej, co w przypadku „Ciemnej rzeki” trudne jest, ale możliwe…
Powieść tę należy odczytywać dodatkowo – w aspekcie historycznym, kulturowym, obyczajowym – jako portret krainy. której już nie ma… Choć to, co na wyspie istnieje, wciąż się nazywa Islandia, mieszkają w niej Islandczycy od 1200 lat i starają się żyć po swojemu (aczkolwiek polscy przybysze ostatnio im tego nie ułatwiają…). Gdy „Ciemna rzeka” (tytuł oryginalny: „Myrká”), ukazywała się w 2008 roku, siłą rzeczy napisana odpowiednio wcześniej, ujawniała sielankowy krajobraz społeczny wyspy bez mała szczęśliwej, bogatej, bezpiecznej dzięki zapobiegliwości tubylców, przyjaznej dla obcych, którym się u siebie gorzej powiodło. No i w ogóle rajskiej, gdyby nie ten cholerny klimat… Ale dokładnie w tym samym 2008 roku cukierkową rzeczywistość przeorał, wywrócił do góry nogami potężny kryzys – w zasadzie ekonomiczny, a ściślej: bankowy, lecz owocujący rozległymi, bolesnymi skutkami w każdej niemal dziedzinie życia prywatnego i publicznego Islandczyków. Sytuacja została opanowana, koniunktura wróciła, życie społeczne prawie wygląda jak dawniej, optymizm ma wielu wyznawców, ale w zbiorowej i indywidualnej psychice Islandczyków tkwią solidne zadry, z których brak pewności bodajże największy jest… I to jest temat na inne opowiadanie, niekoniecznie kryminalne. Lecz i takie jest możliwe. Indriđason akurat takiemu wyzwaniu mógł sprostać. Zobaczymy, gdy do dalej będą tłumaczyć… Niecierpliwie czekam.
Tomasz Sas
(22 05 2017)
Brak komentarzy