Znajdź mnie

22 grudnia 2021

Anne Frasier 


Znajdź mnie
Przełożyła Grażyna Woźniak
Wydawnictwo Muza, Warszawa 2021

Rekomendacja: 3/7
Ocena okładki: 3/5

Życie i zabijanie w Dolinie Śmierci

Thriller „Znajdź mnie” to bardzo ciekawa konstrukcja fabularna. Ma wszelkie atrybuty kryminalnego dreszczowca: seryjny zabójca, uporczywie niestrudzony detektyw, żmudne poszukiwanie ofiar tegoż seryjnego… Klasyka. Ale poza tym nurtem, nazwijmy go „zbrodniczym”, jest to tzw. romans poszukiwawczy – struktura wzięta w pewnym sensie z innego porządku opowiadania. Istota romansu poszukiwawczego zasadza się na spotkaniu (przypadkowym lub nie…) dwojga silnych osobowości, owładniętych w mocno angażującej skali jednym (lub bardzo podobnym) pragnieniem – odkryć, odnaleźć coś dla każdego z nich z osobna niezwykle ważnego, lecz w rzeczywistości tożsamego – egzystencjalnie istotnego, często decydującego o dalszym życiu – jego trwaniu i jakości… ). Ona i on (bo taki to z reguły układ) od początku nie przepadają za sobą, nie ufają sobie, utrzymują dystans i profesjonalny chłodek – ale pod wpływem emocjonujących przygód ten wstępny status znajomości się zmienia… No i tak jest – akapit po akapicie, rozdział po rozdziale (a są pięćdziesiąt dwa rozdziały…). Po ostatnie zdanie, które też o tym mówi (z nadzieją na nasz ulubiony ciąg dalszy), więc wcale nie o zagadce kryminalnej, która już przestała być istotna dla związku tych dwojga…

Ta dwoista natura thrillera to oczywiście wyzwanie dla czytelnika, ale bez przesady. Da się ją opanować i oswoić jeszcze przed połową książki. Rozstrzygnięcie zagadki psychologiczno-kryminalnej (choć może nie ze szczegółami, ale co do istoty – tak…), staje się dla przeciętnie rozgarniętego (i nie debiutującego w tym gatunku) czytelnika oczywiste i jasne właśnie gdzieś tak od połowy lektury. Blurberzy, którzy zapewniają, że intryga do końca trzyma w napięciu, po prostu kłamią – i to dla pieniędzy… Autorka – popularna (aczkolwiek na naszym rynku nie za bardzo…), płodna, wyróżniana i satysfakcjonowana (wysokimi nakładami – łącznie będzie sporo ponad milion – i licznymi tłumaczeniami oraz zakupami praw ekranizacyjnych) – funkcjonuje na twardym i trudnym amerykańskim rynku dość długo (debiutowała w 1988 roku), więc zakładam, że pisarskie techniki marketingowe ma w małym paluszku. Ale co innego znać, co innego z sukcesem stosować. Pani Frasier (to pseudonim; naprawdę nazywa się Therese Weir – albo odwrotnie, co zresztą jest w tej historii okolicznością bez znaczenia, bo może okazać się, że nazywa się jeszcze inaczej – albo jeszcze inaczej…) mniema, iż posiadła technikę prowadzenia intrygi w dreszczowcu w stopniu zadowalającym czytelników. Coś w tym może jest, skoro wydała w dużych nakładach dwadzieścia pięć tytułów w tym gatunku (i jeszcze dwadzieścia jeden romansów obyczajowych pod nazwiskiem Weir, co w sumie daje niezłą średnią: 46 tytułów w 33 lata, czyli 1,39 książki rocznie), a czytelnicy nadal ją kupują, zaś krytycy i wydawcy nagradzają. Miliardy much nie mogą się mylić. Ale z tym mistrzostwem to nie przesadzajmy.

Istota intrygi w „Znajdź mnie” koncentruje się wokół osobliwości profilowania psychologicznego seryjnych zabójców. Poczynając od poziomu wręcz molekularnego: czy istnieje gen agresji (zwany też genem wojownika albo genem zabójcy) przez opis pewnych anomalii anatomicznych oraz funkcjonalnych w obrębie mózgu – aż po dylematy genealogiczne – czy mordercze skłonności są dziedziczne, a jeżeli tak, to w której połówce puli genetycznej się kryją – ojcowskiej czy matczynej? Czy skłonności psycho- i socjopatyczne też mogą być dziedziczne? I tak dalej… No cóż, to wszystko problemy wywołujące dreszczyk czytelniczej emocji. Zagadki neurologiczne wciąż plasują się w czołówce atrakcyjnych tematów sensacyjnych intryg fabularnych. Dlatego ulubionym fachem bohaterów, kreowanych ostatnio masowo przez autorów powieści kryminalnej już nie jest zwyczajny detektyw z problemami, ale tzw. profiler. O drugie miejsca na pudle z policjantami walczą też zajadle patolodzy oraz naukowcy-badacze tropów i dowodów zbrodni – ale profilerzy wyszli na prowadzenie… O co zatem mniej więcej chodzi z tym profilowaniem? O to, by na podstawie zebranych w śledztwie dowodów, zeznań, opinii i hipotez na tyle szczegółowo opisać zachowania sprawcy i ich wzorce, odgadnąć motywy, prognozować kolejne postępki – by samo dopasowanie żywego egzemplarza zbrodniarza do modelu było proste jak wetknięcie ostatniego kawałka puzzla w zmontowany obraz… Taka behawiorystyka to tytaniczny wysiłek mózgu, ale nie wymaga siły w pięści ani umiejętności posługiwania się bronią palną, nie wspominając o dobrym tolerowaniu dużych ilości whisky przyjętych doustnie. Tak więc klasyczny bohater kryminału walczy z kacem, urazami i ranami, zaś nowy bohater thrillera psychologicznego – teraz co najwyżej z własną niedomyślnością.

W kalifornijskim więzieniu San Quentin w celi śmierci siedzi skazany seryjny zabójca – niejaki Ben Fisher. Ale z różnych powodów proceduralnych do wykonania wyroku (w Kalifornii: zastrzyk…) wciąż bardzo daleko. Nieoczekiwanie Ben zgłasza się do detektywa Ellisa z biura szeryfa hrabstwa San Bernardino z propozycją wartą rozważenia. Oto chce wskazać miejsca, gdzie zagrzebał zwłoki wszystkich swych ofiar (skazano go za nieliczne z jego zbrodni) – a może ich być około trzydziestu. Ma tylko trzy warunki: po pierwsze – nie wskaże miejsc na mapie, tylko bezpośrednio w terenie, na pustyni Mojave (co oznacza wycieczkę za więzienne mury), po drugie – do pewnej przydrożnej kawiarenki wpadną na ciasto z masłem orzechowym, o ile jeszcze je tam podają (podają…) – i po trzecie: w eskapadzie ma towarzyszyć mu ukochana córeczka Reni… Z tym warunkiem może być pewien problem. Otóż Fisher wykorzystywał Reni, gdy mała miała pięć lat, do wabienia upatrzonych ofiar metodą „na zagubione w nocy dziecko”. Dorosła Reni była profilerką FBI i po kilku latach owocnej służby na Wschodnim Wybrzeżu nagle przeżyła coś w rodzaju załamania nerwowego i wycofała się poza zasięg kontroli swych kolegów. Ale uparty Ellis (ma swój osobisty motyw…) odnajduje Reni (mieszka-ci ona na skraju wspomnianej tu już pustyni Mojave, gdzie zajmuje się garncarstwem) i namawia do wyprawy poszukiwawczej z ojcem. Uszczęśliwiony Ben wodzi swą ekipę tropicielską po pustynnych manowcach i w końcu, na oczach swej córki… rzuca się ze skalnego urwiska szybującym lotem, ze skutkiem śmiertelnym, ma się rozumieć.

No i to byłby ten dobry początek. Gęsty od zdarzeń, znaczeń, demonów i dewiacji. Od relacji i rozterek… Ale obiecująca intryga zapada w sen. Nie powiem już o jej przebiegu ani słowa; mamy umowę, a pacta sunt servanda… Dodam tylko, że pustynia Mojave – wbrew stereotypowemu mniemaniu (to tam jest słynna Death Valley…) – tętni życiem. I od śmierci też nie stroni. Jest ponad wszystko. Potrafi zabijać, umie dawać życie. Więc nie przejmuje się tym, co się na niej dzieje – a ściślej: co tam wyprawiają ludzie. Obojętność pustyni wynika z jej przewagi nad naszym gatunkiem. Tak już to urządziła Matka Natura. Daje tylko minimalną szansę pokornym i przygotowanym, ale za cenę morderczego survivalu. Reszta niech się trzyma z daleka albo od razu zdycha… Behawiorystka Reni akurat umie z pustynią obcować. Z ludźmi daje sobie radę trochę gorzej – nawet matki własnej nie potrafiła rozgryźć.

Właśnie pustynia jest najlepiej sportretowaną bohaterką powieści pani Frasier – ale przecież nie jest to ani thriller ekologiczny, ani romans podróżniczy. W zamiarach pani Frasier winno chyba leżeć możliwie najpełniejsze wykreowanie ludzi – nie zaś spłachcia piasku, skał i żwiru – ani też majestatycznych drzew Jozuego, jakby przeniesionych z innego porządku biologicznego… Lecz z tym mniejsza. Może tymczasem warto pani Frasier dać trochę kredytu zaufania, skoro już tak ładnie zasygnalizowała nasz ulubiony ciąg dalszy? Podobno istniejące już w naturze „ciągi dalsze” tej obiecująco zaczętej i wymęczonej pod koniec historii już się tłumaczą… A skoro tak – to cierpliwości. Może autorka się rozkręci i przyjdą jej do głowy lepsze, wydajniejsze pomysły? Na razie jednak powściągnijcie entuzjazm. Jeśli przy okazji mogę coś doradzić – nie wypatrujcie jej specjalnie pilnie w księgarskich zapowiedziach; są lepsze propozycje.

Tomasz Sas
(22 12 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *