Minima Iuridica

8 marca 2021

Jerzy Zajadło 


Minima Iuridica
Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Wydawnictwo Arche,
Sopot 2019

Rekomendacja: 6/7
Ocena okładki: 3/5

Sapientia iuris…

Nigdy nie wpadłbym na tę książkę, gdyby nie uniwersytecki (mego macierzystego Uniwersytetu Łódzkiego…) konkurs imienia profesora Tadeusza Kotarbińskiego na najwybitniejszą pracę naukową z dziedziny szeroko pojętej humanistyki. Z krótkiej i oszczędnej w treści lokalnej notatki medialnej dowiedziałem się, że szóstą edycję tej zacnej rywalizacji wygrała książka profesora Jerzego Zajadły (z Gdańska) – „Minima Iuridica”. Na tle współczesnych akademickich praktyk konkursowych o mniej czy bardziej elitarnym usposobieniu, rozstrzygnięcie to wydaje się wielce osobliwe i przynosi chwałę szafarzowi nagrody – co najmniej równą chwale autora rzeczy samej. Czemu tak mniemam? O tym trochę później…

Lektura „Minimów…” (trudno było je zdobyć; meldowano, że niedostępne albo wyczerpane) podziałała na mnie jak wehikuł czasu, jak wielki lewar przenoszący w drugą połowę lat 60. ubiegłego stulecia, na ulicę Składową w Łodzi, gdzie w budynku przedwojennego żeńskiego gimnazjum Miklaszewskiej rozgościło się (zapewne prawem kaduka, w ramach tzw. dziejowej sprawiedliwości ludowej…) na kilka dziesięcioleci uniwersyteckie Collegium Iuridicum. Tam cztery (z dużym okładem) lata pobierałem nauki – z bardzo miernym rezultatem. A los zarządził (tak, tak – zarządził, nie zrządził…), że żadnego zawodu prawniczego nie wykonywałem ani jednego dnia… Co nie znaczy, że skreśliłem, zapomniałem. Przeciwnie – to tam zostałem uzbrojony w wystarczający do dziś zapas technologii intelektualnych, pozwalających w miarę swobodnie (swobodniej, niż to przytrafia się innym…) obracać się w materii słowa. Drukowanego i mówionego. A także w materii prawa, gdy już się taka okoliczność przytrafi. Panie i panowie profesorowie, docenci, adiunkci i asystenci Pleno Titulo z ulicy Składowej – chociaż większość z was to już tylko cienie w Walhalli czy tam Krainie Wiecznych Łowów – nadal „odpowiadacie” za moje osiągnięcia (w sumie dość mizerne, niestety – ale to już moja i tylko moja wina, nie wasza…). Nie dałbym rady przede wszystkim bez lekcji logiki docenta Jana Gregorowicza, jego fruwających indeksów i legendarnych szelek. A trójka wspaniałych Rzymian: opiekuńczy przyjaciel Tomek Fijałkowski, fenomenalny, wszechstronny erudyta Jan Kodrębski oraz olimpijsko spokojny i niewzruszenie cierpliwy docent Cezary Kunderewicz? No i jeszcze ta nienaganna elegancja wywodu i językowej frazy wykładu teoretyka prawa i historyka doktryn profesora Jerzego Wróblewskiego, witalna ekspresja profesora Adama Szpunara (zobowiązania), chłodna precyzja historyka profesora Józefa Matuszewskiego, republikańska pasja konstytucjonalisty Zygmunta Izdebskiego, spolegliwa uważność doktora Marka Olszewskiego – znawcy procedury karnej…

To daleko nie wszyscy, którzy większy lub mniejszy wpływ wywarli na edukację kilkunastu roczników łódzkich prawników z początku drugiej połowy XX wieku, a wspominam ich przy okazji lektury „Minimów…” Zajadły, bo studiowanie prawa miało niegdyś wymiar bardziej interpersonalny, przypominało układ nauczyciel – uczniowie, gdzie osobista więź była niemniej ważna niż wiedza. Epoka schyłkowej gomułkowszczyzny to nie był dobry czas do życia, a już rok 1968 z pamiętnym Marcem – szczególnie. Prawo, to pozytywne – stanowione i stosowane – miało się jeszcze względnie dobrze (nawet jeśli uwzględnimy pewne osobliwości konstytucji lipcowej z 1952 roku czy dekret o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa z 1946 roku oraz prawdziwe prawne curiosum – dekret o odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego…), aczkolwiek symptomy zmian na niekorzyść (na przykład kodeks karny z 1969 roku…) już powoli obstawiały horyzont zdarzeń. W tej sytuacji, w sposób zapewne dorozumiany (bo nie sądzę, iżby doszło do ewidentnej zmowy…), nasza PT Profesura postanowiła zwyczajnie – porządnie nauczyć nas tego prawa, co było, i tego, które powinno być. Porządnie – bez względu na okoliczności, słusznie mniemając, że czas rewolucji jeszcze nie naszedł… Porządnie – znaczy porządnie, niezależnie od tego, czy wyrastali z nas gorliwi funkcjonariusze reżimu, czy neutralni (a czasem po prostu koniunkturalni) urzędnicy publiczni lub uczestnicy obrotu gospodarczego, czy też płomienni adwokaci, obrońcy praw człowieka. Dokądkolwiek byśmy nie zaszli – na szczyty życia publicznego, czy (jak piszący te słowa) na manowce – mieliśmy solidny jurydyczny grunt pod nogami. Gdy ktoś odpadał, nie mógł mówić, że to wina kiepskiej edukacji – tylko że sam nie dołożył należytej staranności…

„Minima Iuridica” profesora Zajadły przypomniały mi tamten czas, czas nauki prawa. „Minima…” bowiem to podstawa – kilkanaście fundamentalnych paremii łacińskich, wywiedzionych z klasycznej jurysprudencji rzymskiej, opisujących wiecznotrwałe, uniwersalne zasady działania norm i ustaw, odwieczne zasady sądzenia i tłumaczenia prawa. To na wstępie edukacji dowiadujemy się, że lex retro non agit, zaś lex posterior derogat priori – nie mówiąc już o tym, że lex specialis derogat legi generali tudzież lex superior derogat legi inferiori, a w ogóle dura lex sed lex, aczkolwiek salus populi suprema lex. No i is fecit, cui prodest… Lecz przede wszystkim audeamus iura nostra defendere – by nie okazało się wprędce, że lex jednak retro agit, a jakaś tam konstytucja musi się skłonić przed ustawą zwykłą, ale słuszniejszą, bo ichnią, najmojszą… Te prawdy niewzruszalne dostajemy w pakiecie jako dziedzictwo cywilizacji śródziemnomorskiej. Nie po to, by zastanawiać się, jak tu je obejść, naruszyć, zgwałcić ku egoistycznemu pożytkowi własnemu. Ale dlatego, że z tysiącletniej praktyki ich stosowania wynika, że wydają się być jedynie słuszne i sprawiedliwe. Innymi słowy: zapewniają jednolity porządek spraw publicznych i prywatnych ku pożytkowi ogółu obywateli i dobru każdego z nas z osobna…

Na kolumnadzie okalającej gmach polskiego Sądu Najwyższego wypisano aż osiemdziesiąt sześć tzw. paremii – czyli sentencji prawniczych, zawierających (wciąż dalece niekompletną, ale poniekąd reprezentatywną…) mądrość prawa, skumulowaną przez epoki owocnego stosowania, nie zawsze skodyfikowaną, ale akceptowaną i szanowaną przez ogół praktyków i teoretyków prawa. Są w tym pakiecie reguły konstytutywne (czyli stanowiące porządek prawny, przesądzające merytorycznie o sensie i istocie prawa) – są reguły celowościowe (oznajmujące, czemu prawo służy), są reguły kolizyjne (które prawo stosować, gdy zbiegają się dwa…), są reguły sprawiedliwego sądzenia (na przykład audiatur et altera pars, czy podobna do niej reguła ne quis absens puniatur, czyli nie karać nieobecnego przed sądem…), są reguły procesowe – na przykład ustalające, na kim spoczywa onus probandi, czyli ciężar dowodu: ei incumbit probatio, qui dicit, non qui negat (dowieść ma ten, kto twierdzi, nie ten, kto przeczy).

Ma się rozumieć, że nie o każdej z tych sentencji pisze Zajadło. Nie miał-ci on ambicji spisania wyrozumowanego leksykonu całej mądrości prawa. Pan profesor wybrał te – jego zdaniem – najważniejsze, bez których całe prawo na nic… Objaśnił je, skomentował, przypisał odpowiednie miejsce w całej strukturze rozumienia i stosowania prawa. Zastanawiam się tylko, kto to powinien czytać i kto realnie czytać będzie… Początkującym studentom prawa (osobliwe zaś studentom profesora Zajadły…) lektura „Minimów…” przyda się na pewno. Da im jakieś pojęcie, czym właściwie zaczęli się zajmować i czy dadzą radę… A studentów Zajadły wspomoże uzmysłowić, jak ich patron myśli, na co naciska, jakie ma sympatie i idiosynkrazje (pamiętajcie – raczej Radbruch niż Kelsen…) – to może być ważne na egzaminie, jeżeli takowe odbywają się jeszcze starożytnym sposobem face to face, a nie w trybie anonimowych testów.

Byłoby też nie od rzeczy, gdyby lekturze oddali się sędziowie, prokuratorzy, adwokaci oraz inni praktycy i technicy jurysprudencji. Ale to naiwne oczekiwanie… Prokuratorzy nie czytają w ogóle niczego bez polecenia z góry, nawet swoich akt. Sędziowie nie czytają swoich uzasadnień po ich napisaniu. A adwokaci… Ci nie czytają niczego, poza kalendariami czynności procesowych, albowiem interesują ich tylko manipulacje terminami; tacy z nich terminatorzy. Koledzy po fachu (i po stopniu) pana profesora? Mało ich… Politycy? Ci mogliby – ale nie przypuszczam, by ze zrozumieniem. Najwyżej jeden z drugim mógłby przyswoić jakąś paremijkę łatwiejszą do zapamiętania, by potem (i tak z błędami) triumfalnie zacytować z trybuny. Oczyma duszy widzę, jak poseł S. (gdy już ustali, że Katarzyna nazywała się de domo Zofia Anhalt-Zerbst, po mężu Romanowa…) duka, że lex posterior delegat… eeee… surogat priori. No więc politycy nie – lepiej nie! To kto? Tylko outsiderzy tacy jak ja? Też chyba lepiej nie. Więc może nie-prawnicy? A to jak najbardziej. Lektura to wprawdzie wymagająca, ale nie potrzeba do niej jakiejś szczególnej profesjonalnej eksperiencji prawniczej. Wystarczy spore quantum wiedzy ogólnej i wola poszerzania horyzontów… No i pewna skłonność do filozofowania – czyli umiejętność stawiania pytań i poszukiwania odpowiedzi. A tu Zajadło pomaga: ułatwia mianowicie zrozumienie, czym w istocie jest prawo. Zrozumienie rozstrzygające – czego, rzecz jasna, nie zaspojleruję. Poukładajcie to sobie po lekturze sami. Co zresztą nie jest trudne. Godzi się tylko zauważyć, że prawo to nie abstrakt, unoszący się w atmosferze – to nie żaden naturalny dar-dyktat sił nadprzyrodzonych (które notabene nie istnieją…). Prawo to my i tylko my.

Werdykt prześwietnego jury konkursu Kotarbińskiego w tej sytuacji należy uznać nie tylko za całkiem usprawiedliwiony, ale i słuszny, i odważny. Godzi się bowiem co jakiś czas zaniechać poszerzania horyzontów na pierwszej linii frontu nauki i wrócić do korzeni, uporządkować podstawy, przeczytać jeszcze raz klasyków, zwłaszcza Cycerona, zaprowadzić ład. Idzie tylko o to, by potencjalni adresaci „Minimów…” zechcieli je przeczytać, zapamiętać i wdrożyć do codziennej praktyki. W dawnej epoce po prostu wydałbym edykt „digestyzujący” księgę pana profesora. „Minima Iuridica” już jako „Digesta Zajadlana” – kodeks intelektualny wymiaru sprawiedliwości – stałyby się częścią porządku prawnego o mocy równej ustawom…

Tomasz Sas
(8 03 2021)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *